Reklama

Ludzie

Sebastian Szałaj: Jaśliska kochasz, albo nienawidzisz!

Aneta Gieroń
Dodano: 05.08.2024
  • Sebastian Szałaj przed  schroniskiem "Zaścianek" w centrum Jaślisk, gdzie w dwudziestoleciu międzywojennym mieścił się posterunek straży granicznej. Fot. Tadeusz Poźniak
Sebastian Szałaj przed schroniskiem "Zaścianek" w centrum Jaślisk, gdzie w dwudziestoleciu międzywojennym mieścił się posterunek straży granicznej. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z Sebastianem Szałajem, „Dzikim Beskidem” z Jaślisk, wiceprezesem Stowarzyszenia „W Krainie Źródeł”, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Dla Ciebie Jaśliska są miejscem niekończących się wyjazdów i powrotów?

Sebastian Szałaj: O tak! I ja, nazywany ambasadorem Jaślisk (śmiech), urodziłem się we Wrocławiu. Jaśliska w moim życiu, po prostu są! Aż w pewnym momencie zdecydowałem, że chcę tu osiąść na stałe. To powrót do korzeni. Z Posady pochodzi mój ojciec. Przez dekady przyjeżdżałem tutaj do dziadków. W Beskidzie Niskim dorastałem i od zawsze zachwycałem się tym miejscem. Aż dopadła mnie dorosłość i życiowy sprint przez kolejne duże miasta i wyjazdy za granicę. 15 lat temu nadszedł czas, by z Jaśliskami związać się na stałe. Ponad 5 lat temu kupiłem tutaj chałupę, w centrum Jaślisk, przy dawnej ulicy Basztowej, bo w pobliżu biegły mury miejskie i stała baszta. Ciągle ją jeszcze remontuję, ale widok z okien mam bajeczny.

Przygnała cię tęsknota za jaśliskim wzgórzem?

Przez kilka lat pracowałem w Irlandii. To było w czasach, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. W 2004 roku w Krakowie urodziła się moja córka Julia i już byłem pewny, że chcę wracać do Polski. Irlandia okazała się wygodnym do życia, ale tylko przystankiem. Ożeniłem się w Libiążu i na kilka lat osiadłem na Śląsku. Wszedłem w biznesy.

Jaśliska w tamtym czasie usunęły się w cień?

Ależ skąd. Prowadząc biuro nieruchomości wymyśliłem projekt, który miał oferować turystom wynajem domków myśliwskich w Beskidzie Niskim. Pomysłu nie udało się zrealizować, ale ja znów powracałem do Jaślisk, by szukać takich nieruchomości. Dzisiaj wiem, że każdy pretekst był dobry, byle tylko na kilka dni zajrzeć do Jaślisk.  

Co Cię tutaj gnało?

Przyroda i ludzie, których znałem. Widziałem, jak się zmieniają, jak stają mi się coraz bliżsi.

Mówisz o miejscowych czy napływowych, którzy tu osiedli?

O miejscowych. Dwadzieścia lat temu „nowy” pojawił się w tej okolicy sporadycznie.

I stwierdziłeś: „koniec z wędrowaniem po Polsce i świecie,  Jaśliska to moje miejsce na ziemi”?

Tak, 15 lat temu uparłem się na Jaśliska (śmiech).

Miłość jest ślepa! W Jaśliskach ani wtedy, ani dziś o pracę łatwo nie jest, odległość do większego miasta spora, a dobre drogi są od niedawana. Kilkanaście lat temu trzeba było być zwariowanym marzycielem, by z biletem w jedną stronę tutaj osiąść.

Znam to miejsce od dziecka i decyzja, by zamieszkać w nim na stałe, była wypadkową różnych wektorów. Moją pasją jest stolarka, wspólnie z kolegą przez kilka lat prowadziliśmy miejscowy tartak.  A że jestem biznesmenem „homeopatycznym”, jak żartują znajomi i przyjaciele, dość szybko zrezygnowaliśmy z tego zajęcia. Nie byłem i nigdy nie będę biznesowym wizjonerem (śmiech). To był raczej powrót do przeszłości. Ponad 100-letni dziś tartak stał w pobliżu domu moich dziadków, a gdy byłem dzieckiem, dziadek wysyłał mnie do niego po trociny, które wysypywał w stajni pod krowy. Do dziś pamiętam zapach z tego miejsca i dźwięki pił. Zupełnie metafizyczne. Dziadek był gajowym, więc miłość do lasu i drewna mam w genach. W lesie pracował przed wojną i w czasie okupacji, potem z rodziną został wysiedlony na Mazury, ale udało im się powrócić do Jaślisk w 1954 roku, po śmierci Stalina.

Przed Barem Czeremcha. Fot. Tadeusz Poźniak

Dość szybko przekonałeś się, że robienie interesów w Jaśliskach nie jest Twoją mocną stroną, a jednak w ogóle nie brałeś pod uwagę, by z Beskidu Niskiego wyjechać.

Chciałem napisać książkę. Przez 10 lat wynajmowałem tutaj dom, który w filmie „Boże ciało” zagrał plebanię. Kapitalne, klimatyczne miejsce, gdzie są idealne warunki, żeby się skupić i  myśleć nad sobą. Jego gospodarz, samotny wdowiec, niekiedy wynajmuje ten dom moim znajomym.

Andrzej Stasiuk w Wołowcu też napisał większość swoich książek.

Ta szerokość geograficzna tak wpływa na ludzi (śmiech). I coś z tych moich literackich planów zostało, trochę szkiców, do których znów powracam. Po zamknięciu tartaku szukałem też kolejnych pomysłów na siebie w Jaśliskach – tak powstała firma „Dziki Beskid”, z którą turyści poznawali przyrodę Beskidu Niskiego, a która istnieje do dziś, choć w tej chwili zawiesiłem jej działalność.

Ludzie przyjeżdżali tutaj i…

Szliśmy na nocne wyprawy, słuchaliśmy wycia wilków, a w zimie jeździliśmy psimi zaprzęgami albo na nartach biegowych. Aktywny wypoczynek blisko dziewiczej przyrody, w miejscu, gdzie nie ma tłumów. Na takie wycieczki przyjeżdżało naprawdę dużo, bardzo fajnych osób, choć pułapki komercyjne też się zdarzały. Dostawałem np. grupę studentów, których to kompletnie nie interesowało, i zamiast na przyrodę, cały czas gapili się w telefony. Trochę za tym tęsknię i niekiedy ruszam z przyjaciółmi na większe wyprawy, ale to już nie jest mój sposób na życie. Dziś najwięcej czasu zajmuje mi „ogarnianie” „Forrest Glamp” – glampingu założonego w Jaśliskach przez parę znanych aktorów: Leszka Lichotę i Ilonę Wrońską. Jestem częścią tego miejsca.

Filmowe Jaśliska, gdzie kręcone było m.in. „Wino truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego, „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej, czy „Boże Ciało” wyreżyserowane przez Janka Komasę, odmieniły Twoje życie?

Tak, ogromnie. Śmieję się, że nieustannie „pracuję”, bo dubluję w filmach Leszka Lichotę, jeśli jest taka potrzeba.

Ty z nim nawet na czerwonym dywanie występujesz!

Czasami tak bywa. W kwietniu świętowaliśmy w Warszawie premierę „Czerwonych maków” Krzysztofa Łukaszewicza. Wspólnie zresztą z przyjacielem, Jackiem Smulskim, który działa w Stowarzyszeniu „W Krainie Źródeł”. „Czerwone maki” to mój kolejny film, w którym wystąpiłem i trochę się tych filmów już uzbierało.

Od kilkunastu lat Jaśliska piszą swoją filmową historię, a Ty stałeś się ważną częścią tego projektu?

Bardzo bym chciał, żeby tak było. Zaczęło się, gdy poznałem Marka Zawieruchę, który robił scenografię do „Bożego Ciała”, a wcześniej do „Twarzy” Małgorzaty Szumowskiej i filmów Wojtka Smarzowskiego. Gdy wyjeżdżał rzucił: „Seba, ja tu jeszcze wrócę z ekipą filmową” i słowa dotrzymał. Za jakiś czas pojawił się z Jankiem Komasą w mojej wynajmowanej plebanii. Janek wszedł do środka, rozejrzał się i stwierdził: „Nie wyobrażam sobie, żebyśmy kręcili gdzieś indziej”. I się zaczęło. Okazało się, że mam łatwość i sprawność działania w produkcji. Szybko zostałem człowiekiem „do zadań specjalnych”. Stałem się łącznikiem między Jaśliskami, a filmowcami. I to nie pierwszym w rodzinie, bo mój wuj, brat ojca, Marek Szałaj pełnił taką rolę, gdy w Jaśliskach kręcone było „Wino truskawkowe”. Do dziś zajmuje się też oprowadzaniem turystów po Podkarpackim Szlaku Filmowym, który w 2020 roku powstał w Jaśliskach.

Ogromny sukces „Bożego Ciała” uzmysłowił Tobie i miejscowym, że filmowe Jaśliska to wartość, wokół której można budować markę tego miejsca?

Po części zapoczątkowało to już „Wino truskawkowe”, ale największą rozpoznawalność dało nam „Boże Ciało”. Przyniosło też lekki niepokój – część mieszkańców Jaślisk miała problem z tym obrazem, jego treścią. Uspokajałem sąsiadów, że wiara w tym filmie nie jest wyśmiana, że to opowieść o międzyludzkim piekiełku, które dzieje się wszędzie. Gdy do ludzi dotarło, że to nie jest obraz o naszej społeczności, ale uniwersalna historia, potrafili się już cieszyć i docenić, że filmowe Jaśliska niosą ze sobą wiele dobrego. W tamtym czasie powstało też Stowarzyszenie „W Krainie Źródeł”, a w kolejnych latach ekipy filmowe systematycznie do nas zjeżdżały. Jesienią tego roku rozpoczynają się zdjęcia do film o roboczym tytule „Mewka” w reżyserii Marcina Janosa Krawczyka.

„Boże Ciało” było też przełomem w Twoim życiu?

Na wielu poziomach (śmiech). Po tym filmie przytrafiła mi się choroba, zresztą jak wielu aktorom w nim grającym, bo chyba w 25 osób dostaliśmy żółtaczki i trafiliśmy do szpitala. Ja, w bardzo poważnym stanie wylądowałem na oddziale zakaźnym we Wrocławiu, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Podobny epizod mieli też: Leszek Lichota, Tomasz Ziętek i operator Piotr Sobociński jr. To przypieczętowało naszą znajomość i przyjaźń z Leszkiem Lichotą.

Od kilku też lat, Jaśliska, jak nigdy dotąd, nieustannie pojawiają się w mediach społecznościowych, a to za sprawą Lichoty, który założył tutaj glamping – „Forrest Glamp”. Ponoć to Twoja osoba przesądziła, że znany aktor zainwestował właśnie w Beskidzie Niskim.

Poznaliśmy się w 2018 roku, gdy pojechałem odebrać Lecha z lotniska. O północy wylądował w Jasionce, uścisnęliśmy sobie dłonie i natychmiast miałem wrażenie, jakbyśmy się znali ze sto lat. Miałem go zawieźć do Iwonicza-Zdroju, gdzie miał zarezerwowany pokój w hotelu, ale się uparł, że będzie spał tam, gdzie cała ekipa. „Stary, wieź mnie do Jaślisk” – powiedział i koniec dyskusji. Na szybko, w środku nocy znalazłem mu łóżko polowe z kocem w jakiejś agroturystyce i tak Lechu przywiązał się do naszej wsi (śmiech). Od razu też staliśmy się przyjaciółmi, kompanami na dobre i złe. Tym bardziej, że w trakcie mojego pobytu na oddziale zakaźnym we Wrocławiu, okazało się, że jestem chory na raka. Takie szczęście w nieszczęściu. Trafiłem na onkologię w Krośnie, operacja się udała i historia dobrze się skończyła. Od tego też czasu wiele dobrego zdarzyło się w moim życiu w Jaśliskach.

Sukces „Bożego Ciała” Was nie zmienił?

Nie przerosło nas to, na szczęście, choć po nominacji filmu do Oscara, Jaśliska przeżywały najazd ekip telewizyjnych i dziennikarzy. W ogóle nie odmieniło to miejscowych, pozostali cudownie naturalni. Kocham ich za to, że jak widzą kamerę czy znanego aktora na ulicy, a to dość często się zdarza, nie robi to na nich kompletnie żadnego wrażenia. Są tak samo mili i bezceremonialni, jak zazwyczaj. Skiną głową, powiedzą dzień dobry i idą dalej. Żadnego oglądania się za filmowcami, pisków czy robienia selfie.

Leszka Lichotę i Ilonę Wrońską ten klimat oczarował, bo postanowili, że w Beskidzie Niskim zainwestują w glamping.

Lechu, taki miał plan, ale nie do końca był zdecydowany. I, gdy ja po tej żółtaczce, operacji w Krośnie, na dobre wróciłem ze szpitala, Leszek natychmiast do mnie zadzwonił. Zapytał, jak się czuję, a potem napisał do mnie długi list. To było cudowne, naprawdę się wzruszyłem. Zaproponował, byśmy razem działali. Chciał, bym wyszukał dla niego ziemię w Beskidzie i pomógł w prowadzeniu tego biznesu. I znaleźliśmy piękną działkę w Wisłoku. Mieliśmy świetny pomysł, żeby zbudować tam osadę z noclegami i warsztatami, ale po roku planowania okazało się, że jednak nie możemy odkupić tej ziemi. Po tej historii Lechu trochę się załamał, postanowił zainwestować w województwie lubuskim, ale na kilka godzin przed spotkaniem z prawnikami i finalizacją transakcji, wszystko odwołał. Zadzwonił do mnie i mówi: „Stary, jak mam to robić, to tylko z Tobą. Szukamy dalej w Beskidzie Niskim”.

Przywiązał się do tutejszych ludzi i Jaślisk?

Jak komuś zaufasz, to po co szukać dalej?! Trzy lata temu powstał „Forrest Glamp” i jest fajnie, choć napięcia też się zdarzają. Leszek i Ilona bardzo się angażują w rozwój tego miejsca. Dzięki nim promocja Jaślisk w mediach społecznościowych nabrała nowego wymiaru. Ich glamping jest  jednym z elementów, które promuje to miejsce. Leszek często bywa w Jaśliskach. Idzie do piekarni, wieczorem przychodzimy na piwo do baru i nigdy, z nikim nie tworzy barier. Otwarty na ludzi czuje się zżyty z tym miejscem.

Chcesz powiedzieć, że można się przyjaźnić i jednocześnie mieć powiązania w biznesie?

Można, ale to nie jest proste. Często szczerze o tym rozmawiamy i tarć nie brakuje.

W Stowarzyszeniu „W Krainie Źródeł”, które powstało 5 lat temu, jest podobnie?

To inny rodzaj działalności. Zamiar był taki, by nie dopuścić do wygaśnięcia zainteresowania środowiska filmowego Jaśliskami.  Stąd pomysł na promocję filmowych Jaślisk, szlaku filmowego, festiwalu i innych wydarzeń reklamujących to miejsce.

Dom, w którym mieszkał Stanisław Hausner, pionier awiacji. Fot. Tadeusz Poźniak

W tym roku odbędzie się trzecia już edycja festiwalu „Kręcą mnie Jaśliska”.

W 2020 roku wspólnie z Martą Kraus i Podkarpacką Komisją Filmową udało się otworzyć Podkarpacki Szlak Filmowy, a od 3 lat zapraszamy na „Kręcą mnie Jaśliska”. W tym roku od 16 do 18 sierpnia. Impreza się rozrasta i przyciąga tłum miłośników kina i Jaślisk. W tym roku otworzymy ją projekcją filmu „Czerwone maki”. To dla nas bardzo ważne, bo z Jaślisk pochodzi Władysław Koperstyński, który walczył pod Monte Cassino. Melchiora Wańkowicza, autora książki „Bitwa o Monte Cassino”, gra w tym filmie właśnie Leszek Lichota, a za kilka tygodni, na wieczorze filmowym w Jaśliskach, Lechu odczyta fragmenty wspomnień Wańkowicza, w których pisał o Koperstyńskim. Swój udział w projekcji zapowiedział też Michał Żurawski, który zagrał generała Andersa. Zapowiada się naprawdę fajne wydarzenie, na którym dużo będzie się działo. Przez trzy dni będą pokazy filmowe, wernisaże, niekończące się dyskusje w cieniu kasztanowca przy dawnym budynku Starego Kina w Jaśliskach i wiele innych niespodzianek. Jarmarki, gdzie poleje się dużo tokajskiego wina, w końcu przed laty przez Jaśliska biegł trakt kupiecki. Na stoły wjadą znakomite kozie sery, a lokalne seniorki zaproszą na proziaki i wspólne śpiewanie do najstarszej chaty w Jaśliskach. Wspaniałe, klimatyczne miejsce, z odrestaurowaną, historyczną kuchnią z piecem chlebowym.

Często mówisz, że w ostatnich latach Jaśliska nieprawdopodobnie zmieniły się mentalnie. Obok miejscowych zamieszkało wiele osób napływowych.

Ludzie tutaj, jak to na wsi, choć do końca XIX wieku Jaśliska były miastem, mają swój hermetyczny świat. Ciężko do nich przeniknąć od razu. Ale w ostatnich latach się zmienili! Zaczęli być bardziej ufni, otwarci. Nie zdarzyło się bowiem, żeby ktoś nowy osiadł i zrobił innym krzywdę. Nie znam takiego przypadku.

Kto tutaj osiada i co robi?

Swoje miejsce na ziemi odnajdują tutaj artyści, choćby Sławek Shuty, pisarz, fotograf i reżyser z Krakowa. Osiadają ludzie, którzy są życiowymi wędrowcami. Systematycznie mam telefony, by pomóc komuś w kupieniu w tej okolicy domu albo ziemi. Jak to mówią: „Jaśliska albo kochasz, albo nienawidzisz”.

Na czym polega magia tego miejsca?

To jest pewna przestrzeń, która zachwyca o każdej porze roku. Latem obserwuję tu dużo więcej osób, co jest związane z turystyką filmową i rowerową. Ale głównie przyjeżdża się tutaj dla kompletnej, zachwycającej przyrody. Dla tego, co wokół Jaślisk. Mamy dzikie zwierzęta i wszystkie rośliny chronione, które mogą w tym kraju występować. I mój ulubiony argument – w tym miejscu jest metafizyka! Jak mnie ktoś pyta, dlaczego filmowcy tutaj przyjeżdżają i wracają, dlaczego ludzie chcą tutaj być, to mówię o magnetycznym przyciąganiu Jaślisk.

W tym miejscu wszystko inaczej smakuje i czas też wolniej płynie.

Tutaj czas odmierza się porami roku.

I ani się obejrzałeś, a minęło Ci 15 lat w Jaśliskach.

Widzę to po mojej córce Julii. Właśnie ukończyła Technikum Leśne w Lesku i zdała na organizację produkcji filmowej i telewizyjnej w Katowicach. To oczywiście nie przypadek. Była na planie „Bożego Ciała”, poznała moich aktorskich przyjaciół od takiej dobrej, inspirującej, normalnej strony i nawet asystowała w jednej ze scen. Uwielbia Jaśliska, ale na swój sposób.

Te odmieniają każdego. Ty nieustannie masz kontakt z osobami, które niekoniecznie mógłbyś poznać w Rzeszowie, ponad 100 kilometrów oddalonym od Jaślisk, czy nawet w Warszawie, prawie 400 km od Beskidu Niskiego.

Właśnie tutaj, na przysłowiowym „końcu świata” ten świat do mnie przyszedł i szeroko otworzył drzwi. Tutaj mam esencję tego, co najlepsze. Tutaj poznałem i zaprzyjaźniłem się z Jakubem Zaborowskim, byłym konsulem RP w Los Angeles i Londynie, którego dom stoi w centrum Jaślisk. Wspólnie działamy też w Stowarzyszeniu „W Krainie Źródeł” i o dziwo, na piętnaście osób, tylko trzy, bo jest jeszcze mój wuj, Marek Szałaj, należy do miejscowych. 

Wierzycie, że Beskid Niski może być równie pociągający dla turystów jak Bieszczady?

Oczywiście, że tak, choć sezon turystyczny trwa tutaj od maja do października. Zimy bywają piękne, ale kapryśne. Mamy tę przewagę nad Bieszczadami, że Beskidy nie są zatłoczone. Na każdym kroku są rezerwaty przyrody, korytarze migracyjne dla ptaków czy strefy środowiskowe. Jest, gdzie wędrować, a przez cały dzień można nikogo na szlaku nie spotkać. Historia Jaślisk też jest przebogata. Dawne miasto, dziś wieś ma prawie 700-letni rodowód. Od dwóch lat można tu oglądać jedną z kilkudziesięciu, XVI-wiecznych piwnic, które służyły do składowania wina sprowadzanego z Węgier na polskie dwory. Wejście jest w „Bieszczadzkiej Waderce”. Nazwa kontrowersyjna, ale tylko pozornie – najwyższe w okolicy wzniesienie Kamień nad Jaśliskami dawniej nazywało się Bieszczad. A waderka, to wadera, samica wilka – wilczyca.

Fot. Tadeusz Poźniak

Jest jeszcze przedwojenne schronisko.

W południowej pierzei Rynku, w dwudziestoleciu międzywojennym mieścił się posterunek straży granicznej. Dziś jest tu schronisko turystyczne „Zaścianek”. Piękne, klimatyczne miejsce. Podobnie jak bar Czeremcha, który zasłynął w filmie „Wino truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego na motywach opowiadań Andrzeja Stasiuka ze zbioru pt. „Opowieści galicyjskie”. Słynne są hasła z tego miejsca: „Jedzenie i piwo jest” oraz „Miejscowi mają taniej, bo są z nami cały rok”. Na ścianach zdjęcia z filmu, stare fotografie i wystawy lokalnych artystów.

Jest jeszcze dom, w którym mieszkał Stanisław Hausner, pionier awiacji, o czym przypomina mural.

Nieprawdopodobna, filmowa wręcz historia. Dom, w którym obecnie mieszka wspomniany już Jakub Zaborowski, przed wojną należał do rodziny Stanisława Hausnera właściwie Haznera, polsko-amerykańskiego lotnika, który urodził się w Jaśliskach i był pierwszym Polakiem, który parokrotnie próbował samotnie przelecieć nad Atlantykiem. Gdy osiadł w Stanach Zjednoczonych pracował jako pilot-mechanik lub pilot-akrobata w wytwórni Warner Bros. Wspólnie z Kubą w trakcie remontu strychu znaleźliśmy pamiątki po nim, listy. I to wszystko ma związek z Jaśliskami. Na każdym kroku dotykamy tutaj niezwykłych historii. Chcemy, by w bliskiej przyszłości, na wielu budynkach pojawiły się szyldy. Na pewno na kultowej piekarni ze stuletnim piecem w Rynku, którą wszyscy tutaj znają.

Na Twoim domu też zawiśnie? Bo już się doczekałeś tytułu ambasadora Jaślisk!

Niewykluczone (śmiech). Przez ostatnie lata udzieliłem dziesiątek wywiadów do wszystkich możliwych środkach masowego przekazu. I nigdy nie robiłem tego po to, bym to ja miał z tego korzyść, ale moje opowieści o Jaśliskach służą temu, żeby ludzie zrozumieli i usłyszeli, że tutaj jest pięknie i żeby to sprawdzili na własnej skórze. Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że raz na jakiś czas potrzebuję pobyć w dużym mieście. Ale na krótko. Szybko tęsknię do wsi na wzgórzu. Szczęśliwy jestem w Jaśliskach, gdy za oknem mam góry po horyzont. Tutaj gęstość powietrza jest inna niż wszędzie indziej i ja to uwielbiam.

O każdej porze roku? W deszczu, śniegu i we mgle?

Tak, we wszystkim dostrzegam to piękno, już się tego nauczyłem. Oczywiście, bywają tak brzydkie dni, że człowiek nie chce wyściubić nosa z domu, a mimo to nie zamieniłbym tej miejscówki na żadną inną. Nawet mnie natchnęła filmowo.

Piszesz opowiadania?

Scenariusze filmowe wspólnie z Kubą Zaborowskim. Mamy pomysł na serial, a na warsztat wzięliśmy cztery cnoty kardynalne. Roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. I akurat ta historia, która będzie dotyczyć roztropności, wydarzyła się naprawdę w XVIII wieku właśnie tutaj, ale na razie nic więcej nie mogę powiedzieć. Bo w Bieszczadach każdy zaczyna pisać ikony albo strugać anioły, a w Beskidzie Niskim “rzeźbić” w słowie, tudzież patrzeć na świat filmowymi kadrami (śmiech).

Sebastian Szałaj, czyli „Dziki Beskid”. W filmie „Boże Ciało” Janka Komasy nakręconym w Jaśliskach zagrał strażaka. Współtwórca i wiceprezes Stowarzyszenia „W Krainie Źródeł”. Entuzjasta i propagator Beskidu Niskiego nazywany ambasadorem Jaślisk.

Fotografie Tadeusz Poźniak

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy