Reklama

Ludzie

Piekarnicze sztukmistrzynie z Rudnika nad Sanem

Aneta Gieroń
Dodano: 18.08.2024
  • Od lewej: Magdalena Wala-Kiszka, Janina Skiba-Wala i Anita Byra, właścicielki Piekarni Cukierni Graham oraz sklep u Walowej w Rudniku nad Sanem. Fot. Tadeusz Poźniak
Od lewej: Magdalena Wala-Kiszka, Janina Skiba-Wala i Anita Byra, właścicielki Piekarni Cukierni Graham oraz sklep u Walowej w Rudniku nad Sanem. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z wikliniarstwem, dyskretnym, żeby nie powiedzieć dyskusyjnym urokiem prowincji oraz prawie 500 – letnią historią kojarzy się Rudnik nad Sanem. Dla Janiny Skiby-Wala i jej dwóch córek ma jeszcze najpiękniejszy zapach chleba. Ponad 30 lat temu, przed kamienicą pod numerem 29 ustawiła się pierwsza kolejka do piekarni u Walowej – w miejscu, gdzie przed wojną była żydowska piekarnia Szymona Juli – by znów nęcić smakiem i zapachem ręcznie wyrabianego chleba. Dziś biznes rodzinny – Piekarnia Cukiernia Graham oraz sklep u Walowej – dający zatrudnienie 20 osobom jest w rękach drugiego pokolenia kobiet z rodziny Skibów i Walów. Codziennie od 5 rano po cukierni krząta się Anita, przed 7 w sklepie jest Magdalena, a niewiele później do piekarni wkracza seniorka rodu, Janina. Wszystkie ukochały to miejsce, nie wyobrażają sobie bez niego życia, choć żywot rzemieślnika trudno dziś nazwać bułką z masłem.

– Ja, chemiczka z wykształcenia, wymyśliłam sobie przed laty, że stworzę firmę rodzinną, która da nam poczucie sprawczości i bezpieczeństwa – wspomina Janina Skiba-Wala. – Miałam 30 lat, gdy zostałam wdową z dwójką małych dzieci. To odmieniło mnie jako człowieka i wymusiło inne spojrzenie na przyszłość. Gdy po raz drugi wyszłam za mąż i urodziła się Madzia, byłam pewna, że chcę mieć własny biznes, który jednoczyłby rodzinę. W tamtym czasie pracowałam w Spółdzielni Rękodzieła Ludowego i Artystycznego Jedność w Rudniku nad Sanem – był koniec lat 80. XX wieku i wszechobecny kryzys. Gdy w Polsce w 1989 roku zmienił się ustrój, uznaliśmy, że warto się odważyć i pomyśleć o pracy na swoim.

Janina i Janusz Walowie spacerowali po Rynku w Rudniku wypatrując dobrej lokalizacji na sklep, gdy los podsunął im opuszczony lokal po GS-owskiej piekarni, która była w kamienicy w Rynku pod numerem 29. W miejscu, które miało swoją długą, piekarską tradycję, bo przed wojną w tym samym budynku była żydowska piekarnia Szymona Juli.

Może cię zainteresować

Reklama

– Mama chemiczka, ojczym nauczyciel geografii w rudnickim liceum, bez żadnego doświadczenia biznesowego, ani tym bardziej w prowadzeniu piekarni, zdecydowali, że zajmą się wypiekiem chleba – opowiada Anita Byra. – Wierzyli w swoją pracowitość i szczęście. Siostra ojczyma wjechała do Niemiec, wyszła za mąż za syna piekarza z dziada pradziada, zachwalała ten biznes, a rodzice uznali, że to dobry prognostyk i warto się temu oddać bez reszty.

U Walowej, gdzie przed wojną Szymon Juli też wypiekał chleb

Zaczęli z jednym wspólnikiem Krzysztofem Kurysiem, jedynym doświadczonym piekarzem Józefem Kotułą, który przyniósł ze sobą pół wiadra zakwasu z Piekarni GS i jednym, przedwojennym piecem, z którego chleb smakował wybornie. I nie pomylili się. W ofercie były cztery produkty: tradycyjny chleb mieszany pszenno-żytni, dwie bułki i półsłodka chałka, a kolejka po chleb u Walowej ustawiała się do połowy Rynku. Co godzinę na ladę wjeżdżało 100 świeżutkich bochenków i nie było większych problemów, by codziennie sprzedawać nawet 900 sztuk. To był jedyny czas w historii piekarni Graham, gdy nie trzeba było nigdzie dowozić chleba, zabiegać o odbiorców w innych sklepach, a wszystko w kilka godzin sprzedawało się w maleńkim sklepiku przy piekarni. „Złote czasy” trwały około 10 lat. Później na rynek wkroczyły hipermarkety, pieczywo z głęboko mrożonego ciasta i przemysłowa produkcja chleba. Coraz mniej ludzi doceniało ręcznie robiony, tylko z naturalnych składników chleb, a coraz większe znaczenie miała i ma niska cena produktu. To w ostatnich latach nieco się zmienia, bo pojawiają się świadomi klienci, ale tych wciąż jest za mało. Mimo to niektórzy raz w tygodniu z Rzeszowa albo Stalowej Woli przyjeżdżają do Rudnika po chleb, kupują kilka sztuk, mrożą i znów wracają do Walowej. A i chleb ciągle powstaje z tamtego GS-owskiego zakwasu, na którym przeszło trzy dekady temu Józef Kotuła zagniótł pierwsze bochenki.

Anita Byra. Fot. Tadeusz Poźniak

– Doskonale pamiętam początki naszej działalności, miałam już wtedy swoją rodzinę, kończyłam studia, ale bynajmniej, nie zwalniało mnie to z pracy w rodzinnym biznesie – mówi Anita Byra. – Mamie zleżało, byśmy wszyscy angażowali się w to miejsce i tak rzeczywiście było. – Od początku stałam za ladą i sprzedawałam pieczywo, a kilkuletnia Madzia biegała pomiędzy workami z mąką na zapleczu piekarni. Ogromnie zżyliśmy się z tym miejscem. W kolejnych latach udało się nam wykupić kamienicę, gdzie przed wojną Szymon Juli też wypiekał chleb. Z czasem dokupiliśmy jeszcze sąsiedni budynek pod numerem 28, dzięki czemu obok piekarni powstał Sklep u Walowej, a na piętrze nad Piekarnią, Cukiernia.

Przez 30 lat Walowie wrośli w rudnicki Rynek, choć Janina Skiba-Wala w Rudniku nad Sanem się nie urodziła. Na świat przyszła w Cybince w województwie zielonogórskim, gdzie ożenił się jej ojciec pochodzący z Rudnika. Wracał ze szlaku bojowego spod Berlina, zakochał się i uznał, że w zachodniej Polsce czeka go łatwiejsze życie niż w biednej, rudnickiej rodzinie.

– Zmienił zdanie, gdy nasza prababcia ofiarowała mu krowę. Za tą krową powrócił do Rudnika nad Sanem i tutaj już mama się wychowała, a ja urodziłam – śmieje się Anita Byra. – I nieważne, że zaraz po wojnie pradziadek nie miał roli, gospodarstwa, ani łąki, miał krowę-żywicielkę i czuł się bogatym człowiekiem.

Na przekór wszystkiemu, nie tylko on ukochał Rudnik nad Sanem. Magdalena Wala-Kiszka, siostra Anity, była pewna, że po tym, jak dzieciństwo spędziła w piekarni, w dorosłym życiu nigdy nie zwiąże się z rodzinnym biznesem.

– Skończyłam studia związane z turystyką i hotelarstwem, marzyłam o własnej restauracji, planowałam na stałe osiąść w Rzeszowie, a gdzie jestem? W Rudniku nad Sanem, w kamienicy u Walowej – mówi Magda. – Sentyment do piekarni i Rudnika oraz przywiązanie do rodziny okazały się silniejsze niż niechęć do pracy na własny rachunek. W chwilach największego zmęczenia zapowiadam niekiedy, że na stałe wyjeżdżam z Polski, ale potem wchodzę do sklepu, za który odpowiadam, widzę znajomych klientów, ich wdzięczność i zapominam o wcześniejszych deklaracjach. Dzieci wychowuję jednak na Europejczyków, to dla mnie ważniejsze niż lokalny patriotyzm, wolę, by nie zapadły na „nieuleczalną chorobę” pod nazwą Rudnik nad Sanem, jak ich mama.

Miasteczko rzeczywiście zdaje się magiczne. Po tym jak dzieci Szymona Juli, przedwojennego właściciela piekarni, na stałe wyjechały do Stanów Zjednoczonych i zrobiły tam imponujące kariery, a w kolejnych pokoleniach lekarzami, zdawało się, że niewielkie galicyjskie miasteczko popadnie w niepamięć u poprzednich właścicieli. Nic bardziej mylnego, po latach, potomkowie Juli odwiedzili Rudnik, piekarnię i wzruszeni jedli chleb u Walowej.

Przedwojenna, żydowska piekarnia Szymona Juli w Rudniku nad Sanem w kamienicy przy Rynku pod numerem 29. Fot. Archiwum prywatne

– Dla nich ogromnie ważne było dotknąć miejsca, gdzie urodzili się ich przodkowie, skąd wywodzą się ich korzenie. Poruszeni, robili zdjęcia budynku, który szczęśliwie przetrwał wojnę i ciekawie zaglądali do każdego kąta związanego z ich rodziną. Bardzo przeżywali, gdy w latach 90. XX wieku władze Rudnika wystawiły kamienicę na sprzedaż. Byli z nami w stałym kontakcie, gotowi wystąpić o zwrot przedwojennej własności, by ją nam przekazać ze przysłowiową złotówkę. Ostatecznie udało się nam wykupić nieruchomość i dziś jest w rękach naszej rodziny –  opowiada Anita Byra. – Od lat dzwonimy do siebie na święta, składamy życzenia, a niekiedy z Howardem, prawnukiem przedwojennych właścicieli, pisujemy do siebie w mediach społecznościowych.

Czasy, kiedy po chleb u Walowej ustawiły się kolejki, minęły bezpowrotnie. Dziś w Rudniku nad Sanem działają dwie piekarnie, w tym jedna, którą założył brat Magdaleny i Anity, Paweł Skiba z żoną Renatą. Mężczyzna uznał, że bardziej interesuje go samodzielnie prowadzony biznes, niż w rodzinnej, wielopokoleniowej firmie. Trzeba też pamiętać o co najmniej 20 piekarniach spoza Rudnika, które codziennie dowożą chleb do tutejszych sklepów. Konkurencja jest ogromna. O klienta trzeba walczyć ceną i jakością, a koszty pracy i energii z każdym rokiem są wyższe.

By klient czuł się jeszcze bardziej związany z pieczywem od Walowej, ponad 20 lat temu powstała cukiernia. Tą, od początku zajmuje się Anita, która uwielbia wypieki.

– Całe życie piekę i gotuję. To moja pasja. Miałam 12 lat, gdy zrobiłam pierwszą drożdżową struclę makową. Bardzo trudne ciasto, które miało być niespodzianką dla powracającej z delegacji mamy, a okazało się tak wspaniałym plackiem, że mama nie mogąc uwierzyć w mój talent, była pewna, że struclę upiekła babcia – ze śmiechem wspomina Anita. – Do dziś uwielbiam eksperymentować. Wszystkie słodkości w naszej cukierni to moje przepisy. Testuję je w domu, a potem sprawdzone receptury trafiają do stałej oferty. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej – jest tyle nowych metod produkcyjnych, nowych składników na rynku, trendów smaków w Polsce i na świecie, że nieustanny rozwój jest koniecznością. W ostatnim czasie moją największą miłością są keto wypieki. Fascynująca zabawa smakami, w której nie korzystając z cukru i tradycyjnej mąki z glutenem, mogę wyczarować pyszne muffiny, czy ciasteczka kokosowe.

Anita jest mistrzem cukiernictwa, piekarnictwa i sprzedaży. Jej największą miłością są torty, które zachwycają formą i smakiem – potrafi ich zrobić nawet 16 w ciągu dnia.

Dzień w dzień zakasane rękawy i ciężka praca fizyczna

– W naszej ofercie jest poczta tortowa, czyli dostarczamy zamówione tory pod drzwi – dodaje. – Każde zamówienie jest dla mnie jak najlepsza zabawa, a słowo dziękuję od klienta, nierzadko zachwyconego pomysłowością i kreatywnością, pozwala choć na chwilę zapomnieć o zmęczeniu. Codziennie przed godziną 5 jestem już w cukierni i ze współpracownikami przygotowuję wypieki. Pamiętam też czas, gdy przez 12 lat pracowałam jako pedagog w szkole w Kopkach i uwielbiałam zajęcia z dziećmi, ale popołudniami i wieczorami angażowałam się jeszcze w piekarnię. W końcu musiałam zrezygnować z pracy w szkole, by całkowicie poświęcić się tylko piekarni i cukierni.  

Magdalena Wala-Kiszka. Fot. Tadeusz Poźniak

– Wydaje mi się, że udało się nam stworzyć bardzo dobrą, rodzinną atmosferę w pracy, gdzie wszyscy czują się potrzebni – dodaje Magdalena. – Wspólnie z Anitą potrafimy w piekarni i cukierni zrobić wszystko i w razie potrzeby zapewnić sobie zastępstwo. A to oznacza, że dzień w dzień mamy zakasane rękawy i pracujemy ciężko fizycznie. Ponad 30 lat temu w piekarni sprzedawaliśmy 4 rodzaje wypieków. Dziś są to setki produktów w piekarni i cukierni, które zmieniają się wraz z porami roku i sezonowością produktów. Już nie wystarczy mieć w ofercie chleba pszenno-żytniego, musi być też na zakwasie, bez drożdży, pszenny, żytni, czy bez glutenu. Choć dla mnie najpyszniejszy pozostaje tradycyjny chleb mieszany. Ten, od którego zaczynaliśmy działalność, wyborny z samym masłem i który zabieram ze sobą, nawet, gdy jadę na wakacje.

Ich chleby trafiają do szkół, przedszkoli, domów pomocy społecznej i szpitali w Rzeszowie. Można je też kupić w niektórych sklepach dużych sieci.

– I nie kryję dumy, gdy pacjenci wychodząc ze szpitala proszą o adres do naszej piekarni – śmieje się Janina Skiba-Wala. Nic jednak nie dzieje się samo. Konieczny jest nieustanny marketing i obecność w mediach społecznościowych. Anita, która zajmuje się promocją rodzinnego biznesu w Internecie, właściwe nie rozstaje się z telefonem komórkowym. I nie chodzi tylko o dorzucanie postów czy rolek, jeszcze ważniejszy jest nieustanny dialog z klientami, a ci potrafią szczegółowo dopytywać o składniki wykorzystywane do pieczenia chleba i tortów oraz… receptury na cały asortyment.

Wszystkie produkty z piekarni i cukierni „Graham” są ręcznie robione, co dziś, w dobie automatyzacji i seryjnej produkcji, jest absolutną rzadkością.

– Praca rąk ludzkich jest najdroższa, ale dla nas rzemiosło jest najważniejsze. Ponad 30 lat temu decydując się na prowadzenie firmy rodzinnej, raz na zawsze odmieniłam życie nas wszystkich, na dobre – przyznają Janina, Anita i Magdalena. I wydają się w tym niezwykłe, niczym sztukmistrzynie z Rudnika nad Sanem.

Fotografie Tadeusz Poźniak

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy