Reklama

Ludzie

Ja Pana kochałem. Ludwik, nauczyciel Grotowskiego

Alina Bosak
Dodano: 30.10.2023
Katarzyna Pikor-Gamblin ze zdjęciami przedstawiającymi jej dziadka Ludwika Janika. W tle zdjęcie Jerzego Grotowskiego  na wystawie przygotowanej w Zespole Szkół nr 1 w Nienadówce. Fot. Alina Bosak
Katarzyna Pikor-Gamblin ze zdjęciami przedstawiającymi jej dziadka Ludwika Janika. W tle zdjęcie Jerzego Grotowskiego na wystawie przygotowanej w Zespole Szkół nr 1 w Nienadówce. Fot. Alina Bosak
Share
Udostępnij

W 1980 roku Jerzy Grotowski, guru europejskiego i amerykańskiego teatru przyjechał do Nienadówki, by nakręcić film o miejscu, które go odmieniło. Przez książki, które przeczytał, przez ludzi, których spotkał. Wśród tych osób był nauczyciel Ludwik Janik. – Ja Pana kochałem – mówi Grotowski w filmie. – Wiem, dlaczego – odpowiada dziś Katarzyna Pikor-Gamblin, wnuczka Ludwika.

Domu Janików już nie ma. Został zburzony, kiedy budowano drogę ekspresową przez Nienadówkę. W 2011 r., kiedy w Rzeszowie organizowano pierwszy festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”, jeszcze stał. – Pojechałam tam wtedy porozmawiać z panem Ludwikiem. Chciałam poznać nauczyciela Jerzego Grotowskiego. To był piękny człowiek – mówi Aneta Adamska, założycielka Teatru Przedmieście i dyrektor festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”, który w tym roku, 25-28 października, odbył się w Rzeszowie po raz jedenasty. I wraz z edycją, która zaczyna kolejną festiwalową dekadę, wyruszył do „źródeł” – miejsc, gdzie gościł podczas pierwszych edycji – z Rzeszowa Józefa Szajny do Wielopola Tadeusza Kantora i do Nienadówki Jerzego Grotowskiego, gdzie Amerykanki Mercedes Gregory i Jill Godmilow nakręciły przed laty film „With Jerzy Grotowski. Nienadówka 1980”. I film ten pokazano tu po raz pierwszy właśnie za sprawą festiwalu „Źródła Pamięci” w 2011 roku, kiedy żył jeszcze Ludwik Janik.

W tym roku powrót do Nienadówki był inny. Ze wspaniałym wykładem „Nienadówki nasze” dr. Henryka Mazurkiewicza o miejscach, w których doświadczamy inicjacji, mistycznych przeżyć zmieniających nasze życie, i ze wspomnieniem Katarzyny Pikor-Gamblin, wnuczki Ludwika Janika – o dziadku, nauczycielu Jerzego Grotowskiego. Wszystko w murach jego dawnej, gościnnej szkoły – Zespołu Szkół nr 1 – w Nienadówce.

Nienadówka to duża wieś. Ale do niego listy adresowano krótko: Ludwik Janik, Nienadówka. Bez numeru domu. I docierały.

Ludwik Janik z Nienadówki

– Byłam bardzo mocno związana z dziadziem. Mieszkaliśmy w jednym domu i spędzałam z nim dużo czasu. Przez to jestem trochę dzieckiem wojny, bo dziadzio o wojnie swoim dzieciom opowiadał mało, a mi – nieustannie. Wywarł na mnie ogromny wpływ i może ten rodzaj wrażliwości, to, co ja od niego wzięłam, zobaczył też w moim dziadku Jerzy Grotowski – wspomina Katarzyna Pikor-Gamblin, wyciągając ukochane pamiątki. Zdjęcia, dziadziową harmonijkę i zeszyt zapisany wspomnieniami, które dyktował jej Ludwik Janik, kiedy była dzieckiem: „Wiemy, że 1 września jest dniem rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Ale w r. 1939 w tym dniu dzieci nie poszły do szkoły, bowiem nad krajem naszym zawarczały samoloty bombowe, zahuczały armaty i czołgi wojsk hitlerowskich…”. To zdanie z początku jego opowieści o tajnym nauczaniu, maturze chłopców z AK i sąsiadach zabitych podczas pacyfikacji.

To wojna sprowadziła do Nienadówki Emilię Grotowską z dwoma synami: Jerzym i Kazimierzem. Jerzego, uznawanego dziś za jednego z najwybitniejszych twórców teatru na świecie, wioska pod Rzeszowem i jej mieszkańcy na zawsze odmienili. W filmie nakręconym po latach, w 1980 roku Grotowski mówi: „Kiedy tu przyjechałem, byłem załamany. Zawalił się cały mój świat… Młodsza córka (Weronika z Ożogów) wzięła mnie za rękę i pobiegłem z nią przez pola, złote łąki. To był nowy początek. Coś się narodziło”.

Grotowscy jesienią 1940 roku zamieszkali u rodziny Ożogów, a chłopcy zaczęli uczyć się w tutejszej szkole. W 1941 roku ich nauczycielem został Ludwik Janik, młody 27-letni uczestnik kampanii wrześniowej, na którą wyruszył z rodzinnej Nienadówki, i z której cudem cało wrócił. Niski, szczupły, delikatny nie pasował do munduru, chociaż odwagi mu nie brakowało.

Ludwik Janik w dzieciństwie. Fot. Archiwum rodziny Ludwika Janika

Urodził się 13 marca 1914 r. w rodzinie chłopskiej, tu chodził do szkoły podstawowej, potem ukończył Państwowe Seminarium Nauczycielskie Męskie w Rzeszowie. – Jego ojciec, a mój pradziadek Paweł pochodził z Hyżnego, a do Nienadówki przyjechał jako parobek księdza Ludwika Bukały. Żonaty był z Zofią i mieli dwoje dzieci: Stefanię i Ludwika właśnie – tłumaczy Katarzyna.

Ludwik 1939 roku walczył w szeregach 17. pułku piechoty, a po powrocie z frontu przez chwilę pracował w szkole w Markowiźnie, wiosce oddalonej od jego domu rodzinnego o 15 kilometrów, którą Niemcy wysiedlili w 1941 roku. On znalazł zaś zatrudnienie najpierw w Trzebosi, a potem w Nienadówce. To praca oficjalna, bo drugim torem biegło tajne nauczanie, którego Ludwik Janik – członek AK o pseudonimie „Gnat” – został współorganizatorem. Na początku 1942 roku w domu Janików i w starej szkole w Nienadówce Górnej odbywały się lekcje z literatury polskiej, historii, geografii. Chodziła na nie młodzież chętna do nauki i zaufana. „Nie noszono książek, nic nie zapisywano, aby nie było śladów tej pracy. W sumie na komplety uczęszczało 18 chłopców, którzy równocześnie byli żołnierzami. Wykładowcami byli studenci Politechniki Lwowskiej – Jan i Władysław Nowińscy. Prócz nich uczyli: profesor z Poznania, który przez całą okupację był w Sokołowie oraz księża sokołowscy”, wspominał Ludwik. W domu Janików odbyły się nawet dwa egzaminy: klasy siódmej kończący szkołę podstawową i matura w czerwcu 1943 r.

Grupa tajnego nauczania z zakresu szkoły podstawowej w Nienadówce: stoją – Józef Nowak, Antoni Buczak, Jan Ożóg, Jan Krudos; siedzą – Antoni Miazga, Józef Plizga, Jan Bolesław Ożóg, Franciszek Ożóg, Ludwik Janik (drugi od prawej), Franciszek Gruszka. Czerwiec 1943. Fot. Archiwum rodziny Ludwika Janika

– Obok domu moich pradziadków, w której to wszystko się działo, biegła droga, która prowadziła do niemieckich stajni dla koni. To dziadka nie zniechęciło. Na czas matury zaciemnili okna. Egzaminu maturalnego jednak o mało nie przypłacił dziadzio życiem – opisuje wnuczka.

Po egzaminie jeden z krakowskich profesorów został na noc. Spał na łóżku Ludwika, a ten poszedł na stryszek. Akurat tej nocy Niemcy otoczyli Nienadówkę i zaczęli wyciągać z domów mężczyzn. Do Janików też weszli. Profesor z Krakowa miał fałszywe dokumenty, dobrze znał niemiecki i go zostawili. Ale szukali dalej, zajrzeli na strych, szczęśliwie, przytulonego do komina Ludwika nie dostrzegli. Tego dnia podczas pacyfikacji Nienadówki na miejscu zabito 8 osób, a 11 zginęło w obozie koncentracyjnym.

Ludwik Janik powtarzał, że to był drugi raz, kiedy uratowała go Boża Opatrzność. Pierwszy raz był w 1941 r. Wtedy okupanci ściągnęli nauczycieli na konferencję do kina Apollo w Rzeszowie i niemiecki oficer poinformował wszystkich, że Wehrmacht odnosi sukcesy na różnych frontach i w tej sytuacji nauczycielstwo też musi pomóc Niemcom w gospodarce na terenie III Rzeszy. Oświadczono, że każdy nauczyciel, który nie ukończył 30. roku życia i nie jest w związku małżeńskim, musi wyjechać na roboty do Niemiec. Kto podpisał deklarację, że jedzie, mógł wracać do domu, a za trzy dni z jedną walizką miał stawić się na stacji kolejowej w Rzeszowie. Znajomy inspektor szkolny szepnął Ludwikowi, żeby podpisał, a potem ukrył się i na dworzec kolejowy nie przychodził. Międzyczasie polska delegacja do Hansa Franka w Krakowie zdołała wynegocjować wstrzymanie wywózki nauczycieli z Rzeszowa.

Ludwik Janik z żoną Józefą i dziećmi: Anną, Stanisławem i Kazimierzem. Fot. Archiwum rodziny Ludwika Janika

Kasiu, pamiętaj

– Dziadek szczególnie często wspominał dwa nazwiska nauczycieli zaangażowanych w tajne nauczanie w Nienadówce: pana Guzendę i Jana Nowińskiego, ale tych nauczycieli było sporo – przyznaje wnuczka Ludwika. – Kiedy wkroczyli Sowieci, NKWD aresztowało dziadka razem z innymi akowcami z Nienadówki. Osadzono ich w zamku w Rzeszowie. Doniósł na nich jeden chłopak, który potem tłumaczył dziadkowi, że zrobił to za chleb i machorkę – pamięta z rodzinnych opowieści Katarzyna. Mimo powojennych represji i bycia bitym na zamku Ludwik zapisał się do partii. – Tłumaczył mi, że inaczej nie mógłby być kierownikiem szkoły (został nim w 1955 r., a w 1970 r. – dyrektorem). Ale też mimo przynależności do PZPR chodził co niedzielę do kościoła. I tak się na to chodzenie uparł, że mu w końcu dano spokój. Odprowadzał mnie też do przedszkola prowadzonego przez siostry służebniczki. Uwielbiałam te spacery, bo trwały długo i dziadzio zawsze wtedy coś ciekawego opowiadał. Opowiadał też wtedy, kiedy szliśmy paść krowę na górkę za cmentarzem, skąd był widok na Trzebuskę. Dziadzio miał wtedy jabłko, miał scyzoryk ukradziony Niemcowi w czasie wojny. I na tej górce zaczynały się opowieści o wojnie, o rodzinie, o tym, jak siedział w więzieniu. Pamiętam, jak płakał. Potem wstawał, otrzepywał się. „Wszystko dobrze”, mówił. I jeszcze: „Pamiętaj, Kasiu, żeby tylko nie było wojny”. Powtarzał to codziennie, jak pacierz.   

– Szkoła, w której Ludwik Janik uczył Grotowskiego, już nie istnie. To była dwuizbowa placówka, wybudowana w 1923 r. Piękny budynek, kryty dachówką, na której umieszczono napis „Szkoła” – opisuje Anna Grzebyk, dyrektor Zespołu Szkół nr 1 w Nienadówce, w której budowę Ludwik Janik był zaangażowany. Przewodniczył Konferencji Rejonowych Nauczycieli, pełnił też funkcję instruktora metodycznego nauczycieli prac ręcznych i rysunku z terenu powiatu kolbuszowskiego. Jako jeden z pierwszych dostrzegł też talent Stanisława Ożoga, który dziś jest cenionym artystą rysownikiem, po mistrzowsku ilustruje poezję Bolesława Leśmiana i opowiadania Brunona Schultza. Miała zatem w sobie coś symbolicznego wystawa, którą podczas festiwalu „Źródła Pamięci” otwarto w Teatrze Maska – prace artysty Ożoga, podczas festiwalu poświęconego Grotowskiemu, a nauczycielem obu był Ludwik Janik. Niejedynym, ale zostającym na zawsze w pamięci.

Wystawa poświęcona Jerzemu Grotowskiemu w Zespole Szkół nr 1 w Nienadówce. Fot. Alina Bosak

Katarzyna: Nie potrafię oddzielić dziadka od jego zawodu. Zawsze był dla mnie „dziadziem- nauczycielem”. Z roli nauczyciela nie wychodził. Potrafił chwalić. Wciąż prawił mi komplementy. Zachwycał się narysowanym przeze mnie listkiem, literką. I często dziękował za różne rzeczy. Pamiętam też, że lubił ludzi, często z kimś rozmawiał. Razem z babcią (z Józefą z domu Stanio) chętnie innym pomagali. Wysyłali mnie codziennie z zupą do samotnego, głuchego już sąsiada. „Idź, zanieś zupę Ukraińcowi”, mówili. Dziadkowie nie mieli obrączek. Kiedy pobierali się w 1944 r., panowała ogromna bieda. Za to w domu przez cały czas był muzyka. Wciąż ktoś śpiewał, grał. Dziadek kochał skrzypce. Tego mu na starość najbardziej brakowało. Palcami już nie mógł przebiegać po strunach. Pocieszał się grą na harmonijce.

Kiedy miał 72 lata wybrał się na wycieczkę do Włoch. – Chodził już wtedy o laseczce, więc część rodziny wpadła w panikę. Po co w tym wieku? Ale wiedział, co robi, bo dożył 100 lat. Wrócił szczęśliwy. Widział papieża i, co go potem bardzo cieszyło, po raz pierwszy jadł pałeczkami w chińskiej restauracji – uśmiecha się wnuczka Ludwika i dodaje: – Był otwarty na świat i chociaż miał swoje poglądy i zdanie na różne sprawy, zawsze był gotów wysłuchać drugiego człowieka.

Kapela z Nienadówki, na bębnie gra Ludwik Janik. Zdjęcie niedatowane. Fot. Archiwum rodziny Ludwika Janika
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy