Reklama

Kultura

“Io” Skolimowskiego do Oscara. Podkarpacie wsparło arcydzieło

Alina Bosak
Dodano: 24.09.2022
67417_e43a2579
Share
Udostępnij
– Zazdroszczę dziś państwu, że zobaczycie ten film pierwszy raz – powiedział Jerzy Skolimowski tuż przed premierą filmu „Io” w Kinie Zorza w Rzeszowie. Chwilę później te słowa stały się zrozumiałe. Z ekranu spłynęły obrazy, od których nie dało się oderwać oczu – perfekcyjna w każdym calu opowieść, w której reżyser bawi się formą z maestrią, do jakiej zdolni są tylko najwięksi twórcy kina. Trzeba być mistrzem, by uczynić bohaterem niepozorne zwierzę i z jego pomocą streścić życie każdej istoty oraz poddać ocenie ludzką cywilizację. Osiołek z „Io” nie komentuje świata. To widz, patrząc na świat odbity w jego oku, zamiera zawstydzony. Bo to świat przez nas zbudowany. 
 
Najpierw, w maju, była nagroda jury w Cannes. Potem film Jerzego Skolimowskiego „Io” został zaproszony na 51 festiwali na całym świecie i  sprzedany do 20 krajów. Nie otrzymał wprawdzie nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (ku oburzeniu wielu krytyków), ale już wcześniej zdecydowano, że będzie polskim kandydatem do Oscara.
 
Szczególnie kibicuje mu publiczność z Podkarpacia, które wsparło dzieło finansowo i gdzie nakręcono kilka scen tej niezwykłej opowieści. Dzięki temu Rzeszów miał przywilej gościć na przedpremierowym pokazie w piątek 23 września reżysera, a zarazem autora scenariusza „Io”, Jerzego Skolimowskiego, współscenarzystkę i producentkę filmu Ewę Piaskowską oraz scenografa Mirosława Koncewicza. Seans w kinie Zorza odbył się tydzień przed premierą filmu w polskich kinach. 
 
– Ten film powstał między innymi dzięki Podkarpackiej Komisji Filmowej – przyznał na powitanie Jerzy Skolimowski. – Nakręciliśmy na Podkarpaciu kilkanaście procent zdjęć do „IO”. Między innymi scenę przy ścianie Olzy, wędrówkę przez powojenny schron kolejowy w Stępinie i ogromną scenę w lesie, przez który z trudem przedzierał się nasz osiołek. Jedną z ważniejszych scenerii były również podkarpackie wiatraki. Bez trudu te miejsca rozpoznacie.

Kasandra i Io

Rzeczywiście, podkarpackie krajobrazy wplatają się w bieg tej historii. Z jednej strony przypominającej film drogi, z drugiej wcale nielinearnej, jakby była ciągiem wspomnień, które nie zważając na kolejność  zdarzeń, wracają w wyobraźni. Co przychodzi na myśl, kiedy zamyka się oczy, przypominając sobie film „Io”? Obrazy, dźwięki, wrażenia. Oblany czerwienią kierat, który z góry przypomina tarczę zegara i przesuwa się jak wskazówki odmierzające czas ludzkiego życia. Zapierające dech w piersiach konie w galopie, ich szlachetne szyje, mięśnie drżące pod skórą – tęsknota za pięknem. Nieprzyjemny zgrzyt gigantycznych stalowych kleszczy zaciskających się na górze złomu, która rośnie równie szybko jak wydajność fabrycznej produkcji. Huk o ziemię wysokiej do nieba sosny, padającej pod piłą obok radosnej kawalkady dzieci na osiołkach wędrującej leśną ścieżką. Tańczące po lesie laserowe celowniki myśliwych. Krew z gardła kierowcy podciętego przez rzezimieszka. Wycie piłkarskich chuliganów i stukot uciekających kopytek na asfalcie. Policzek pięknej dziewczyny przytulony do ciepłej szyi osiołka.     
 
Dziewczyna to Kasandra (w tej roli Sandra Drzymalska). Ma imię greckiej wieszczki i jest niczym przepowiednia, od której nie ma ucieczki. To od niej zaczyna się historia w filmie „Io”, którego tytułowym bohaterem jest osiołek. Kasandra wraz z Io występuje w cyrku i łączy ich wyjątkowa więź, braterstwo dusz w świecie, który od pierwszej chwili nie wydaje się przyjazny. Potrafią tu osiołka poczęstować batem i gonią do niewdzięcznej pracy. Odgrywanie trupa w cyrkowym przedstawieniu to z tego wszystkiego najmniej przykre zajęcie, chociaż w filmie znów symboliczne, bo jest kasandryczną przepowiednią nieuniknionego końca każdego przecież, nie tylko oślego, życia. Wyrok już zapadł. Io zostaje zabrany z cyrku i rozpoczyna się jego wędrówka przez miejsca i kraje, z polskich dróg trafi na włoskie bezdroża.
 
Ludzie zdają się tu postaciami drugoplanowymi, epizodycznymi. Ich dialogi są krótkie, często bezsensowne, jak wtedy, kiedy jakieś ważne osobistości przecinają wstęgę jakiejś ważnej inwestycji, choć nie potrafią wyjaśnić, dlaczego ona jest ważna. Grunt, że mają do tej ceremonii gigantyczne nożyce. Ironia w tej scenie sprawia, że śmiech zastępuje smutek, a niepewność o dalsze losy głównego bohatera znika. Tylko na moment. Skolimowskiemu przez cały film udaje się uwięzić widza w pełnym napięciu oczekiwaniu na dalszy ciąg, a zarazem trzymać w zachwycie nad pojawiającymi się na ekranie obrazami. W fascynujących kadrach, na ziemi, którą "człowiek uczynił sobie poddaną", piękno miesza się z brzydotą. Z przerażającej fermy lisów hodowanych dla futer wędrujemy na marmurowe posadzki włoskiej willi pełnej arcydzieł sztuki. Olśniewająca natura kontra hipokryzja człowieka. Czy tak widzi świat Io? Co myśli, kiedy obrazy i dźwięki, atakują jego szeroko otwarte oczy? W zbliżonej w kamerze źrenicy zwierzęcia widz szuka odpowiedzi. I dostrzega odbicie świata, który stworzył człowiek, i czuje wstyd. 
 

„Io” wyrasta więc na filozoficzny traktat, moralitet o współczesnej cywilizacji. Równie uniwersalny jak film „Na los szczęścia, Baltazarze” Bressona, który był jedną z inspiracji Skolimowskiego. Inna inspiracja to scena, którą reżyser i Ewa Piaskowska zobaczyli pewnego zimowego dnia we włoskim miasteczku na Sycylii. Wszyscy jego mieszkańcy zaangażowani byli w odgrywanie żywej bożonarodzeniowej szopki. Przedstawiali w niej dziesiątki scenek rodzajowych – salon golibrody, karciany stolik w karczmie, winnicę itp. – Wędrując między nimi docierało się do szopki, pełnej hałasu czynionego przez zwierzęta, między którymi siedział Józef i Maryja. Nieco z boku stał osiołek, który na wszystko patrzył melancholijnym wzrokiem, a w jego oczach odbijała się refleksja na temat tego, co dzieje się wokół – życie, świat i ludzie widziane oczami osła. Zrozumieliśmy, że to on będzie naszym bohaterem – opisuje Jerzy Skolimowski. 
 
Wrażenie było tak silne, że od razu skontaktowali się z operatorem Michałem Englertem i ściągnęli go do Włoch wraz z niewielką ekipą filmową, by nakręcić włoską szopkę. To miała być ostatnia scena w filmie „Io”. Ale pisany „od tyłu” scenariusz dotarł ostatecznie do innego, wstrząsającego epilogu. Siłą filmu bez wątpienia są znakomite zdjęcia, które tworzyło aż trzech operatorów. Przyczyniła się do tego pandemia. Kiedy zatrzymała w domu Michała Englerta, na plan zdjęciowy wkroczył Michał Dymek. Ostatnie ujęcia kręcił zaś Paweł Edelman. Ich estetyki udało się pozszywać tak, że dzieło jest jednolite. Pomogła w tym koloryzacja. Zadbała o to też Agnieszka Glińska, jedna z najlepszych polskich montażystów. Ujęcia z trudnym przecież do prowadzenia zwierzęcym aktorem, a właściwie „aktorami”, bo osiołków odgrywających IO było kilka, poskładała w dynamiczne epizody.
 
84-letni Jerzy Skolimowski z tak silnym zespołem bez wahania bawi się i eksperymentuje z filmową materią. Swobodnie żonglując obrazem, słowem, muzyką, z prawdziwie malarskim rozmachem, wszak jest i malarzem, zbudował opowieść o Io. Czy przekona jurorów Amerykańskiej Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej? Wszystkie kraje świata zgłosiły do konkursu 98 filmów. Krótka lista wybranych spośród nich zostanie ogłoszona 21 grudnia, a 24 styczna 2023 roku poznamy nominacje do Oscara. Statuetki wręczone zostaną 12 marca 2023 roku.

Filmowe Podkarpacie

„Io” to nie pierwszy film dofinansowany z Podkarpackiego Regionalnego Funduszu Filmowego, którego operatorem jest Podkarpacka Komisja Filmowa, a którego środki pochodzą z budżetów Województwa Podkarpackiego, Miasta Rzeszów i Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie. 
 
W ciągu sześciu lat działalności Podkarpackiej Komisji Filmowej wsparliśmy 20 produkcji. Część miała już premiery w Rzeszowie, a w tym roku czekają nas jeszcze dwie. Dla nas ważne jest to, że producenci przyjeżdżają do nas na Podkarpacie i wykorzystują filmowy potencjał regionu. Wśród filmów, które powstały można już mówić o panteonie bohaterów. Znaleźli się wśród nich rodzice w żałobie, którzy szukają ułaskawienia dla syna (film Jana Jakuba Kolskiego), jest szalony lekarz, który eksperymentuje z eterem (film Krzysztofa Zanussiego) oraz mężczyzna udający księdza („Boże Ciało” Jana Komasy). Dziś dołącza do tego grona bohater niepozorny i niezwykły – osiołek Io. Dziękujemy twórcom za tę historię – powiedziała Marta Kraus, dyrektor Podkarpackiej Komisji Filmowej.
 
Na koniec zdradźmy, że wizyta ekipy Jerzego Skolimowskiego na Podkarpaciu ma jeszcze jeden epizod, który zostawia furtkę z nadzieją dla sportretowanego w „Io” człowieka.
 
– Ten film powstał z miłości do zwierząt, a namacalnym dowodem tej miłości jest kot Stefan – zdradził widzom Jerzy Skolimowski. – Kiedy wylądowaliśmy po raz pierwszy na lotnisku w Rzeszowie i wyszliśmy na zewnątrz, padał rzęsisty deszcz, wiał wicher, a ludzie skuleni i przemoczeni przemykali pod ścianami. I nagle na but Ewy znikąd wyskoczył mały kotek i usiadł jej na stopach. Ewa momentalnie złapała go w objęcia. Zaczęliśmy rozglądać się za właścicielem, ale jacyś żołnierze, którzy tam stali powiedzieli nam, że to zwierzątko bezdomne, które błąka się po lotnisku od jakiegoś czasu. Ewa wzięła kotka za pazuchę i przemyciliśmy go do pokoju w hotelu. Kotek miauczał przez całą noc, a następnego dnia poprosiliśmy o pomoc pracowników z Podkarpackiej Komisji Filmowej. I udało się, że kotek trafił w ręce pani księgowej. Tak uratowaliśmy kotka, który został wyleczony i rozrósł się do dużych rozmiarów, dzięki akcji ludzi dobrej woli. Myślę, że to dosyć dobra rekomendacja dla zespołu tego filmu – podsumował twórca „Io”. 
 
Premiera "Io" Jerzego Skolimowskiego w Rzeszowie. Fot. Dominik Matuła
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy