Wykonanie IX Symfonii d- moll op.125 L. van Beethovena jest dla każdej orkiestry na świecie wielkim wyzwaniem. To monumentalne, czteroczęściowe dzieło, z udziałem śpiewaków i chóru w części finałowej, nie pozostawia zarówno wykonawców, jak i słuchaczy obojętnymi. W sobotę, na scenie Filharmonii Podkarpackiej wystąpiło ponad 160 artystów – Orkiestra naszej Filharmonii, Chór Filharmonii Narodowej w Warszawie, oraz śpiewacy: Magdalena Schabowska, Agnieszka Makówka, Tomasz Kuk i Robert Gierlach. Całością dyrygował Massimiliano Caldi, który 10 lat temu debiutował na festiwalowej scenie i wczoraj nie krył wzruszenia z faktu ponownego pojawienia się na Festiwalu, który zajmuje szczególne miejsce w jego sercu.
Pracę nad IX Symfonią Beethoven rozpoczął w roku 1820, w czasie kiedy przeżywał dramat nieodwracalnej utraty słuchu. To trudne do wyobrażenia, kiedy kompozytor tworzy dzieło wyłącznie za pomoc słuchu wewnętrznego, a później nie może usłyszeć rezultatów swojej pracy. W IX Symfonii d- moll op. 125- nie po raz pierwszy objawia się geniusz Beethovena. Kompozytor zawarł w tym dziele wyjątkową głębię, istotę muzyki, dramat losu ludzkiego i własnej egzystencji. To dzieło – niezrozumiałe przez współczesnych Beethovenowi, jest z wielu powodów przełomowe – nikt przed nim nie wprowadził do formy symfonii ludzkiego głosu, w tym dziele 13 razy zmieniają się tonacje, a w części finałowej wariabilność rytmu pojawia się aż 14 razy! To muzyka kosmiczna, sięgająca Absolutu. I część rozpoczynającą Symfonię Massimiliano Caldi zadyrygował w tempie umiarkowanym – mogło być żwawsze, bo przecież Allegro ma non troppo, unpoco maestoso znaczy: szybko, ale nie za bardzo i trochę majestatycznie.
W części II muzycy osiągnęli właściwe tempo – zgodnie z intencją kompozytora Molto vivace – choć było to vivace umiarkowane. Część III, liryczna, pełna smutku, ale i wyjątkowej urody zabrzmiała mało emocjonalnie – szkoda- ale pojawił się rewelacyjnie brzmiący Chór Filharmonii Narodowej. Finałową część rozpoczęły złowrogo brzmiące tony, w takiej też tonacji szerokie unisona wiolonczel i kontrabasów intonujących dźwięki najsłynniejszego chyba we współczesnej Europie tematu muzycznego, który przejmowały kolejne grupy instrumentów.. Wreszcie pojawił się barytonowy głos intonujący słowa samego Beethovena : „ O przyjaciele, nie takie tony! Pełną piersią w milsze uderzmy, górniejsze i bardziej radosne!”Do głosu dochodzą więc wszyscy soliści i fenomenalny chór, który z siłą wielkiego wodospadu poprowadził IX Symfonię do wielkiego finału. Maestro Caldi poprowadził końcową cześć dzieła w zawrotnym tempie!
Kiedy wybrzmiał ostatni akord, publiczność zerwawszy się z miejsc, nie kryła emocji. Bis był tylko jeden – ale jaki! Siarczysty Mazur ze „Strasznego dworu” S.Moniuszki, tu w wersji koncertowej, nie operowej zabrzmiał imponująco i niezwykle wzruszająco, z przytupem i wigorem.
Nieprzypadkowo IX Symfonia L. Van Beethovena pojawiła się na finał 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie (choć tak naprawdę jeszcze dziś w łańcuckim hotelu Sokół odbędzie się „Koncert na bis” ) bo – jak już wielokrotnie podkreślała dyr. Festiwalu prof. Marta Wierzbieniec – tu chodzi o muzykę ważną, czyli taką, która sprawia, że stajemy się radośniejsi i lepsi.