Z Waldemarem Malickim, pianistą, współtwórcą Filharmonii Dowcipu, rozmawiał (po koncercie w Filharmonii Podkarpackiej) Jaromir Kwiatkowski.
Panie Waldemarze, jestem jednym z – podejrzewam, że wielu – przykładów, iż potrafi Pan „nawrócić” na muzykę klasyczną niemal każdego. Zawsze były mi bliższe klimaty jazzowe i rockowe niż klasyka, ale jednocześnie stałem się wielkim Pana miłośnikiem dzięki telewizyjnemu programowi „Laskowik&Malicki”. W rezultacie zapragnąłem zobaczyć Pana na żywo właśnie podczas koncertu symfonicznego. I jestem pod wrażeniem…
Waldemar Malicki: To pewnie był Pan jedynym, który chciał mnie zobaczyć podczas koncertu symfonicznego. Bo chyba wszyscy przyszli z myślą, że będzie to coś związanego z Filharmonią Dowcipu. A to miał być rzeczywiście koncert symfoniczny. Przez chwilę chciałem być „normalnym” pianistą (śmiech).
Podczas koncertu zastanawiałem się, czy uda się Panu utrzymać na wodzy Pański temperament. I przez niemal cały koncert to się udawało. Ale już w bisach Pan „pojechał” (śmiech).
No, może troszeczkę (śmiech). Filharmonia Dowcipu ma tak spójną formułę, że nie mieszam z nią niczego. To jest odrębny pomysł, odrębny styl i odrębne dzieło.
Czy traktuje Pan koncerty symfoniczne i to, co Pan robi z Filharmonią Dowcipu, jako odrębne, równoległe tory swojej działalności?
Całkowicie. W proporcji 99 do 1. Oczywiście na korzyść Filharmonii Dowcipu. Tak naprawdę w ciągu roku nie gram zbyt wielu koncertów symfonicznych.
Poważnie?
Poważnie.
Tak wiele ma Pan pracy z Filharmonią Dowcipu?
Tak, tak bardzo oddaję się tej sprawie, że mam niewiele czasu na inne rzeczy. Poza tym, ten projekt jest bardzo twórczy.
O, to na pewno. Na DVD Filharmonii Dowcipu możemy usłyszeć takie Pana wyznanie: „Kiedyś byłem normalnym, porządnym człowiekiem – grałem muzykę klasyczną. Teraz Filharmonia Dowcipu jest sensem mojego życia”.
Potwierdzam.
Pan odkrył czy ktoś w Panu odkrył to niesamowite poczucie humoru?
Z jednej strony miałem tę cechę od zawsze. Natomiast pomysł Filharmonii Dowcipu i sposób wykorzystania w niej mojej osoby nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie reżyser i scenarzysta Jacek Kęcik. On jest twórcą tego projektu. Bo ja zawsze byłem twórcą, można rzec, chaotycznym.
To znaczy?
Robiłem mnóstwo różnych śmiesznych rzeczy, bo mnie zawsze „rozpierało”, jednak nie formowało się to w określony sceniczny produkt. Dokonał tego dopiero Jacek Kęcik.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że kiedyś te różne śmieszne rzeczy robił Pan w gronie znajomych, a teraz na wielkich scenach.
Tak. Bardzo lubię bawić się z publicznością, traktuję ją jako swoich znajomych.
I to powoduje taką niesamowitą interakcję z publicznością?
Dzisiaj to było nic. Proszę zobaczyć, co się dzieje na naszych koncertach z Filharmonią Dowcipu. Już dawno zauważyliśmy, że – mimo iż jesteśmy znani z telewizji – to tak naprawdę zna nas kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy ludzi w Polsce. Tylko ci, którzy byli na naszych koncertach. Tylko oni wiedzą, o co chodzi.
Telewizja tego nie oddaje?
Absolutnie nie oddaje. To zupełnie nie to. Istotą tego pomysłu jest niesamowite porozumienie z publicznością, którą podczas trzygodzinnego koncertu kierujemy w najróżniejsze muzyczne zakamarki.
Czasami zastanawiałem się, czy widz w czasie odbywającej się w niesamowitym tempie akcji nie zapomni, że – poza wszystkim – jest Pan znakomitym wirtuozem fortepianu?
Nie wiem. Choć ja tam też bardzo wirtuozowsko gram. Ale nie jestem główną gwiazdą tego zespołu, staram się traktować moją rolę jako część całości. Głównym aktorem podczas koncertów Filharmonii Dowcipu jest niezwykła orkiestra, która nie jest – jak to się często zdarza gdzie indziej – jedynie tłem.
Orkiestra jest mniej liczna niż zwykle, liczy 19 osób. W przypadku sekcji smyczkowej jest nie tylko czego posłuchać, ale i na kogo popatrzeć, ponieważ tworzą ją bardzo urodziwe niewiasty o wymiarach, „na oko”, 90-60-90 (śmiech).
Wszystkie skończyły akademie muzyczne, są zawodowymi muzykami. A wyglądają jak wyglądają. Ładniejszych nie udało się znaleźć. Ale za to dobrze grają (śmiech).
Jak obecnie wygląda sprawa współpracy z TVP? Zrobiliście dla niej – wspólnie z Zenonem Laskowikiem i jego ekipą – 21 programów z cyklu „Laskowik&Malicki”, i co dalej?
Na razie koniec. Ostatnie odcinki zostały wyemitowane w 2010 r., później były już tylko powtórki.
Czy jest szansa na ciąg dalszy?
Nie, już nie będzie więcej odcinków. Mało tego, poszliśmy własną drogą. Zenon, którego uwielbiamy, ma swoje koncerty, my swoje. To był projekt czysto telewizyjny. Podobno nawet telewizja zarobiła na tym, z czego się cieszę.
TVP wypuściła z ręki kurę znoszącą złote jajka.
Nie wiem, dlaczego tak się stało.
Z Pańskiej strony internetowej wiem, że ma Pan co robić i że może Pan wystąpić w kilku „wersjach” – w mniejszych lub większych składach, co zależy zapewne od zasobności finansowej organizatorów.
Zgadza się. Koncerty Filharmonii Dowcipu w pełnym składzie są niezwykłą rzadkością. Większość z nich sami organizujemy, tak jak muzyk XIX-wieczny, kapitalistyczny – na własne ryzyko. Wynajmujemy salę, sprzedajemy bilety i … zarabiamy, co – jak myślę – na portalu biznesistyl.pl powinno się podobać.
Na 100 procent. A tak po cichu myślę, że to ryzyko nie jest aż tak duże, bo Filharmonia Dowcipu to „samograj”.
Ale, jak Pan wie, w biznesie trzeba jednak uważać, by ryzyko było nieduże. Dlatego każdą złotówkę oglądamy pod światło, zanim ją wydamy. Bo jeżeli nam się noga powinie, to wspólnie z Jackiem będziemy musieli wyciągnąć pieniądze z własnych kieszeni i dołożyć do interesu. Jak to w kapitalizmie.
Jakie są perspektywy współpracy z Zenonem Laskowikiem?
Z Zenonem współpracy na dzień dzisiejszy nie ma, choć życzymy sobie nawzajem jak najlepiej. Reprezentujemy zupełnie inne światy – Zenon to wspaniały artysta kabaretowy, a my jesteśmy muzykami. W telewizji Jacek potrafił te dwa światy połączyć, choć to jednak nie do końca się składa. Jacek ma następny pomysł, nawet już zrealizowaliśmy dwa odcinki. Jest on finansowany przez ministerstwo kultury. Nazywa się „Mała Orkiestra”. Będziemy na oczach telewidzów budować orkiestrę złożoną z dzieci. W ten sposób, że będą one w każdym odcinku „wyrzucać” po dwóch naszych muzyków i stopniowo ich zastępować.
To może być ciekawe. Widzę, że Pański zapał do popularyzowania klasyki przynosi coraz to nowe pomysły.
Tak, chcemy teraz dokonać zmiany pokoleniowej (śmiech).
Jestem pełen podziwu dla Pana popularyzatorskich osiągnięć, ale nie byłyby one możliwe, gdyby nie łączył Pan wirtuozowskiej gry na fortepianie z niesamowitymi pokładami dobrego humoru, m.in. z dowcipną konferansjerką.
Niestety, moi koledzy ze świata klasyki podają muzykę jak fachowcy fachowcom. Bez taryfy ulgowej dla publiczności, która musi się wykazać dużą wiedzą i zaangażowaniem, by to wszystko zrozumieć. Może czasami stąd bierze się brak zainteresowania klasyką. Być może tę lukę powinna wypełnić szkoła. Bo trudno żądać, by przed każdym koncertem informowano publiczność obszerniej niż to jest w programie.
Na koncercie w Filharmonii Podkarpackiej zrozumiałem, że Pański fenomen polega też na tym, że bez względu na to, czy gra Pan, poważny i skupiony, koncert symfoniczny, czy pozwala Pan sobie na muzyczne żarty, „mieszając” różnych kompozytorów, po prostu czaruje Pan swoją grą publiczność.
A przynajmniej kobiety (śmiech).
Mężczyzn, zapewniam Pana, też (śmiech).
Żartuję, żartuję! (śmiech). To bardzo miłe, co Pan mówi. Skądinąd publiczność w Filharmonii Podkarpackiej jest mi dobrze znana, bo tu wielokrotnie występowałem, więc wiem, że jest obyta z repertuarem, który filharmonia prezentuje.
Wrócę jeszcze do telewizyjnego show „Laskowik&Malicki”. Jego siłą w warstwie przekazu słownego było to, że staraliście się nie wyrażać opinii na bieżące tematy, lecz prezentować treści uniwersalne, ponadczasowy żart. Myślę, że z tego powodu te programy będą dobrze odbierane także za kilka lub więcej lat, jeżeli ktoś w TVP zrobi taką powtórkę.
Kto wie? Może stąd ta ogromna liczba powtórek, przede wszystkim w TVP Polonia, dzięki czemu nasze programy ogląda Polonia amerykańska.
Obserwując Pana w telewizji i na żywo nabrałem podejrzeń, że Pańska siła oddziaływania bierze się również z wymieszania niesamowitego poczucia humoru z …pewną taką nieśmiałością.
No tak. Rozśmieszam ludzi ze strachu.
Ze strachu? Przed kim? Przed nimi samymi?
Okazuje się, że to nie jest tylko moja przypadłość. Zdarza się w świecie sceny.
Konkludując, swoją muzyczną przyszłość wiąże Pan z rozwojem Filharmonii Dowcipu?
Tak. Filharmonia Dowcipu to realizacja moich najgłębszych pragnień. Stworzyliśmy oryginalny produkt, nie istniejący na świecie. Jesteśmy jedynym tego typu zespołem, widowiskiem, i jesteśmy dumni, że to się zdarzyło akurat w Polsce. Ciekawe jest to, że to duże przedsięwzięcie. Bo jest wiele małych, równie żartobliwych, jak np. Grupa MoCarta, niezwykle inteligentna, którą również uwielbiam. Natomiast nie wiem, czy gdziekolwiek na świecie istnieje równie wielka formacja, która robiłaby żarty z muzyki w takim składzie. To zaspokaja moje ambicje, bo chciałbym robić w życiu coś niepowtarzalnego. I to jest właśnie to, co robię teraz. Z programem „Mała Orkiestra” telewizja ruszy najprawdopodobniej od marca. Co do koncertów: zawsze mieliśmy ich najwięcej jesienią. Ale w tym roku również do wakacji mamy ich sporo. Przemyśliwamy nawet, aczkolwiek ze strachem, by zagrać koncert w Rzeszowie.
Dlaczego ze strachem?
Bo musimy to robić wspólnie z filharmonią i drżeć, czy się spłaci.
Spłaci się na pewno.
To nie jest takie łatwe. Jesteśmy drogim produktem, mamy duże wymagania techniczne. Gdy tu przyjedziemy, to pół parkingu przed filharmonią zastawimy naszym sprzętem.
Obiecuję, że po tym koncercie zgłoszę się do Pana, by sprawdzić, czy wyszło na moje. To znaczy, że koncert z powodzeniem się spłacił.
Oby miał Pan rację.