Reklama

Biznes

Chciałbym, aby normalność była udziałem każdego Polaka

Z dr. hab. Zdzisławem Gawlikiem, posłem Platformy Obywatelskiej z Rzeszowa, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 01.07.2016
28103_0K3A2547
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: We wszystkich rankingach, w których Polacy oceniają zaufanie i szacunek do grup zawodowych,  nauczyciel akademicki jest dużo lepiej postrzegany niż polityk. Po co profesorowi uczelnianemu debiut w Sejmie, a Pan od października jako poseł PO zasiada w ławach na Wiejskiej?

Dr hab. Zdzisław Gawlik: Fakt, że udało mi się na mojej drodze zawodowej i naukowej spotkać takich, a nie innych ludzi, którzy sprawili, że jestem tutaj, gdzie jestem, sprawia, że czuję się zobowiązany, by coś z siebie dać innym. Zawsze chciałem i chcę uczestniczyć w procesie zmian Polski, a uważam, że Polska ciągle jeszcze wymaga prac nad swoim systemem demokratycznym i gospodarczym. Chciałbym, aby normalność była udziałem każdego Polaka i choć brzmi to trochę patetycznie, tak autentycznie czuję i takie mam przekonania. To, że jestem prawnikiem – naukowcem, uważam za swój atut. Mając pewną wiedzę, doświadczenie i umiejętności mogę zrobić coś dla innych, nie rezygnując jednocześnie z pracy z młodzieżą, bo nauka była i jest dla mnie bardzo ważna.

Oficjalnie w polityce jest Pan od 2015 roku. Wtedy po raz pierwszy wstąpił Pan do partii, do Platformy Obywatelskiej, ale półoficjalnie Pańska obecność w polityce ma o wiele dłuższy staż.

W służbie publicznej pracuję od 1991 roku. Świeżo po doktoracie jako młody prawnik zaangażowałem się w przemiany, które w kolejnych latach dokonywały się Polsce. Początkowo byłem  głównym specjalistą w delegaturze Ministerstwa Przekształceń Własnościowych w Rzeszowie, a w latach 1999?2007 dyrektorem delegatury Ministerstwa Skarbu Państwa. W 2006 roku obroniłem habilitację i chciałem się jeszcze bardziej zaangażować w prace Ministerstwa Skarbu Państwa. To był czas problemów PZU i historia nie sprzedanych akcji dla EUREKO. Jako cywilista, naukowiec miałem swoje przemyślenia, pomysły, z którymi poszedłem do Ministerstwa Skarbu, a przecież z poziomu delegatury w Rzeszowie, znaliśmy się. Moja propozycja entuzjazmu nie wzbudziła, a ja rozgoryczony w czerwcu 2007 roku rozstałem się z Ministerstwem Skarbu, z którym związany byłem od 1991 r. W tamtym czasie wykładałem na uczelni w Rzeszowie i Lublinie, współpracowałem z wydawnictwami i niespodziewanie w listopadzie 2007 roku znów odezwało się do mnie Ministerstwo Skarbu. Spotkałem się z ówczesnym ministrem Aleksandrem Gradem, który zaproponował mi tekę wiceministra i tak znów związałem się z tym resortem aż do 2015 roku.

Jak widać, o moim wejściu do ministerialnej polityki zdecydował przypadek – przez kilkanaście lat za pośrednictwem rzeszowskiej delegatury współpracowałem ze wszystkimi partiami i od czynnej polityki zawsze trzymałem się trochę z boku. Byłem wierny zasadzie głoszonej przez mojego mentora, śp. prof. Jana Winiarza, który powtarzał, że partia nigdy w życiu nie pomoże, może tylko zaszkodzić.

To dlaczego w 2015 roku zabrakło konsekwencji i wstąpił Pan do partii? W 2011 roku o mandat senatora zabiegał Pan z poparciem PO, ale jako kandydat niezrzeszony?

Uznałem, że tak będzie uczciwie, a Platforma nie była wtedy na fali wznoszącej. I choć w 2015 roku tak dużo mówiło się o nepotyzmie w PO, ja nigdy się z nim w moim najbliższym otoczeniu nie spotkałem. W 2011, rzeczywiście startowałem w walce o mandat senatora, bo po kilku latach pracy w ministerstwie już wiedziałem, że jako urzędnik i polityk mógłbym więcej zrobić w ministerstwie i być bardziej skutecznym.  A tak, urzędnik może zrobić tylko tyle, na ile polityk  mu pozwoli. Wstępując do Platformy w 2015 roku robiłem to ze świadomością, że jest mi najbliższą ideowo partią. I nadal uważam, że ta partia  ma najlepszy program dla Polski i Polaków. Jasno chcę też dodać, że wcale to nie oznacza, że PO jest partią idealną, nie wymagającą zmian, która nie powinna się modyfikować. Powinna i musi to robić.

W 2015 roku Polacy uznali inaczej, Pan przestał był sekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu, a został posłem. To duża zmiana i szok, gdy  nagle nie ma realnej władzy w ministerstwie, są zaś dość przewidywalne ławy sejmowe i rola jednego z wielu poselskich głosów przy pracach na ustawami?

Bywa, że Sejm mocno rozczarowuje, nie tylko mnie, ale jako wiceministrowi też wielu rzeczy nie udało mi się zrealizować, bo działałem w określonym czasie i środowisku politycznym. Pracowałem usilnie nad reformą systemu skarbowego, który sprawiłby, że majątek państwowy byłby solidnie zarządzany i żeby do jego kierownictwa trafiali faktyczni profesjonaliści, niestety nie udało się jej sfinalizować. Na szczęście wiele innych ważnych rzeczy dla Polski się udało. Choćby odzyskanie pakietu kontrolnego w PZU, w co prawie nikt nie wierzył.

Jako debiutujący w Sejmie poseł bardzo jest Pan rozczarowany?

Może jestem idealistą, ale zawsze uważałem, że wszyscy rządzący powinni chcieć, aby stanowione prawo było jak najlepsze i żeby obywatelom żyło się jak najlepiej. A po ostatnich 7 miesiącach spędzonych w Sejmie mam wrażenie, że to akurat ma drugorzędne znaczenie.

Co ma pierwszorzędne  znaczenie?

Pewne idee, które ktoś sobie założył i zamierza zrealizować, nie konsultując tego z nikim i zakładając, że jako partia wygrana ma do tego prawo. Dobrym pomysłem obozu rządzącego był program 500 +, ale już zaczynają się problemy, bo nie do końca wiadomo, jak wydawane są te pieniądze.  Boję się, że ten program zdemoralizuje wielu członków społeczeństwa, a szkoda, bo może już warto byłoby go zmienić, znowelizować, poprawić, ale rząd nie respektuje żadnej argumentacji, choćby najbardziej racjonalnej i merytorycznej.   

Na pewno lepsze jest ofiarowanie obywatelowi wędki niż ryby, ale Platforma w ramach polityki rodzinnej też nie dała ani wędki ani ryby. Dziś łatwo krytykować, a przecież rozsądna polityka wspierająca demografię w Polsce jest niezbędna.  

To prawda, że w historii Polski, po raz pierwszy politycy dali Polakom pieniądze do ręki i pewnie większość uczciwie z nich skorzysta. Ale nie mam wątpliwości, że jest to rozwiązanie czasowe, nie systemowe i to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak brakuje pogłębionej refleksji między politykami.

A jest na to w ogóle szansa? Bo przeciętny Kowalski, oglądając polityków w mediach, widzi dwa zwalczające się plemiona. Wojnę polsko – polską na śmierć i życie.

Jako poseł zasiadam w Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa, Odpowiedzialności Konstytucyjnej oraz Komisji Nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach i proszę mi wierzyć, że dialog między posłami różnych partii jest możliwy, a posłowie PiS bywa, że mają diametralnie różne zdanie od rządowej większości.
Nie wszyscy postrzegają bycie posłem w kontekście trwania możliwie największej liczby kadencji, wielu autentycznie chce zrobić coś dla Polski, choć tych ludzi rzeczywiście jest coraz mniej.

Co konkretnego jako poseł chce Pan zrobić dla Rzeszowa i Podkarpacia, choćby i w opozycji?

Ciągle wierzę w merytoryczną dyskusję i prace nad tworzeniem dobrych rozwiązań prawnych dla obywateli. Chciałbym, aby rozpoczęte jeszcze w czasie poprzedniego rządu rozmowy o inwestycjach w regionie się zmaterializowały. Myślę przede wszystkim o fabryce ogniw fotowoltaicznych w okolicy Rzeszowa.

Pana scenariusz na kolejne miesiące w polskiej polityce? Nastąpi choćby częściowe wyciszenie emocji?

Musimy współpracować, rozmawiać. Wojna wewnętrzna do niczego dobrego nie doprowadzi. Jeśli inwestorzy będą nas coraz gorzej postrzegać, będą spadać światowe ratingi, nikt na tym nie zyska, wręcz przeciwnie. Oczywiście, można forsować tezę, że rządzący chcą wprowadzać porządki, tylko zła opozycja przeszkadza. Ale to absurd, bo obecny układ sił w Sejmie pozwala uchwalić każde prawo, a rolą opozycji jest zwracać uwagę i piętnować złe rozwiązania dla Polski i Polaków.

Po 7 miesiącach w Sejmie zdaje się Pan być rozczarowany tym miejscem.

Jestem długodystansowcem i jak  w coś  się angażuję, szybko się nie zniechęcam. Ale rzeczywiście, polityka jest uciążliwa i dotkliwa dla mojej rodziny. To najbardziej przeszkadza mi w politycznej aktywności. O inne rzeczy jestem spokojny.  

Poza polityką widzi Pan życie.

Oczywiście. Wielu moich znajomych dziwi się mojej politycznej aktywności, ale ja nadal uważam, że mam obowiązek wobec Polski i każdy z nas ma. Powinniśmy być wdzięczni, że od 27 lat żyjemy w wolnym, w miarę normalnym kraju.

Może problemem polityki i polityków jest fakt, że zbyt wiele osób z nią związanych nie ma gdzie wrócić, gdy posłowanie się kończy.

Kadencyjność, czyli maksymalnie dwie kadencje w Sejmie, Senacie, w sejmikach i w radach wszystkich szczebli, bardzo dobrze by polskiej polityce zrobiła. Polityka nie może być zawodem, to patologia. Wielokrotnie proponowano, by imiennie głosować nad projektami ustaw, ale większość się nie godzi. Anonimowość i brak odpowiedzialności jest dla parlamentarzystów i radnych wygodny, a tak być nie powinno.

Zdzisław Gawlik
, prawnik, cywilista, nauczyciel akademicki, w latach 2007 – 2012 podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, a od 2013 do 2015 r. sekretarz stanu w tym resorcie.  W wyborach parlamentarnych w 2015 wystartował do Sejmu z listy PO w okręgu rzeszowskim. Otrzymał 8414 głosów uzyskując tym samym mandat posła VIII kadencji.
 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy