Reklama

Biznes

Podkarpacka scena polityczna w 2015 i w latach następnych. Prognoza

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 01.03.2015
18208_polityka_1
Share
Udostępnij
Czy Władysław Ortyl będzie w jesieni marszałkiem, posłem czy ministrem? Czy Krystyna Skowrońska zachowa swoją mocną pozycję w podkarpackiej Platformie? Czy afera korupcyjna na trwałe osłabi Zbigniewa Rynasiewicza?
 
To tylko niektóre pytania związane z kształtem podkarpackiej sceny politycznej w 2015 roku i latach następnych. I choć przypominają one równanie z wieloma niewiadomymi, a odpowiedzi często są „wróżeniem z fusów”, to warto je zadawać, warto rozważać różne scenariusze, by w ten sposób podjąć refleksję nad tym, co nas może czekać. Jedno wydaje się pewne: zasadniczy wpływ na kształt podkarpackiej sceny politycznej będą miały wyniki jesiennych wyborów parlamentarnych i układ rządowy, jaki po nich powstanie. Tak zgodnie twierdzą nasi eksperci – politolodzy: dr Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego i dr Paweł Kuca z Uniwersytetu Rzeszowskiego.
 
Lawina zmian w Urzędzie Marszałkowskim po zwycięstwie PiS?
 
Podstawowe scenariusze są dwa. Pierwszy, to zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych. – Sukces PiS mógłby oznaczać np. zmianę na funkcji marszałka, bowiem uważam, że w przypadku, gdyby to ta partia tworzyła rząd, marszałek Ortyl byłby faworytem na ministra rozwoju regionalnego – twierdzi Paweł Kuca. Politolog z UR jest pewien, że Ortyl, mając do wyboru funkcję marszałka lub ministra, wybierze ministerstwo. Jest on dobrze przygotowany do tej funkcji – m.in. w rządzie PiS był już wiceministrem tego resortu. Ale Bartłomiej Biskup jest bardziej sceptyczny wobec tej koncepcji. Jego zdaniem, trudno rozstrzygnąć, czy w przypadku zwycięstwa PiS marszałek miałby szansę objąć ministerstwo rozwoju regionalnego. Jest to niewykluczone, ale równie dobrze władze partii mogą postawić na kogoś innego. Jedno natomiast jest pewne: PiS tworzyłby na Podkarpaciu administrację samorządową, ale i rządową, a więc sprawowałby niepodzielną władzę w województwie.
 
Awans Ortyla do ministerstwa oznaczałby pojawienie się problemu jego następcy. Tak mocnych atutów jak obecny marszałek, PiS już nie ma. Więc kto? Władysław Ortyl na swojego najbliższego współpracownika wybrał dawnego kolegę z NSZZ „Solidarność”, Wojciecha Buczaka, który został pierwszym wicemarszałkiem. Ale on, po kilkunastu latach szefowania Regionowi Rzeszowskiemu „Solidarności”, dopiero wdraża się w nową rolę. Zresztą, „na mieście” mówi się o nim w różnych kontekstach: że będzie kandydował na posła, a podczas następnych wyborów samorządowych – na prezydenta Rzeszowa. 
 
– PiS zdobędzie na Podkarpaciu sporo mandatów, więc u wielu działaczy może pojawić się pokusa, by odejść do Sejmu – uważa Bartłomiej Biskup. Trudno sobie wyobrazić, by na listach do parlamentu zabrakło partyjnych liderów, w tym Ortyla i Buczaka. A jeżeli wystartują, to mandaty mają pewne. Pojawia się więc kolejne pytanie, czy po swoim wyborze je obejmą. Jeżeli – choć to w przypadku Ortyla mało prawdopodobne – tak, to  oznacza poważną rekonstrukcję na poziomie samorządu wojewódzkiego. Bo jeżeli nie, to, kto zajmie ich miejsce w parlamencie, będzie miało mniejsze znaczenie: ktokolwiek by to był, czeka go zapewne status szeregowego posła. Ale ponieważ dobrego posła znaleźć łatwiej niż dobrego marszałka, można zakładać, że w miejsce Ortyla do parlamentu wejdzie następny z listy.
 
Karty rozdaje Skowrońska. Czy będzie je rozdawała po wyborach?
 
Bardziej (co nie znaczy, że zupełnie) stabilna sytuacja byłaby wtedy, gdyby rząd tworzyły – jak dotąd – PO z PSL-em. Taka sytuacja spowodowałaby, że w Urzędzie Marszałkowskim zostałoby zachowane status quo – z marszałkiem Ortylem na czele. Natomiast pewne zmiany, związane ze zmianą układu sił wewnątrz PO, mogłyby objąć Urząd Wojewódzki.
 
 
Dlaczego? Paweł Kuca zwraca uwagę, że walki frakcyjne w podkarpackiej Platformie są dziś bardziej widoczne niż w PiS-ie. – Jeżeli przewodniczący sejmiku Sławomir Miklicz nie dostał w swoim okręgu pierwszego miejsca na liście i w efekcie w ogóle wypadł z sejmiku, to o czym to świadczy? Albo był – według Platformy – kiepskim przewodniczącym, albo – co bardziej prawdopodobne – to efekt wojen frakcyjnych – uważa politolog z UR. 
 
Miklicz, ale i obecna wojewoda, Małgorzata Chomycz-Śmigielska, są uważani za „ludzi Łukacijewskiej” (europosłanki Elżbiety Łukacijewskiej – przyp. aut.), której znaczenie w podkarpackiej PO w ostatnich latach mocno podupadło. Podobnie jak znaczenie formalnego szefa tej partii w regionie, wiceministra Zbigniewa Rynasiewicza, który choć przetrwał (na razie) zamieszanie związane z podkarpacką aferą korupcyjną i wizytą CBA w jego gabinecie, to jednak jest bardzo osłabiony i właściwie niewidoczny.  Paweł Kuca prognozuje, że jeżeli w tej sprawie nie będzie jakichś spektakularnych zwrotów akcji, zatrzymań itd., to nie będzie ona miała wielkiego wpływu na sytuację na scenie politycznej.  Nieco innego zdania jest Bartłomiej Biskup, który uważa, że wprawdzie dla ludzi nie zainteresowanych polityką ta afera nie ma większego znaczenia, ale dla ludzi, którzy chodzą na wybory – już tak. Biskup prognozuje, że Rynasiewicz w następnym rozdaniu nie będzie się zbytnio liczył, bo jeżeli nawet tej afery nie wykorzystają wyborcy, to mogą wykorzystać ją jego wewnętrzni przeciwnicy i doprowadzić do tego, że Rynasiewicz po wyborach parlamentarnych już nie będzie tak eksponowany, a jego ludzie nie będą wybierani na różne funkcje.  
 
Wobec tej sytuacji mówi się, że karty w podkarpackiej PO rozdaje obecnie posłanka Krystyna Skowrońska, której atutem są niewątpliwie bardzo dobre relacje z premier Ewą Kopacz. Obaj nasi eksperci są zgodni, że  do wyborów parlamentarnych to Skowrońska będzie miała głos decydujący w podkarpackiej PO, m.in. przy układaniu list wyborczych. A później? – Wiele zależy od tego, co się stanie po wyborach, a przede wszystkim – jaki będzie los Ewy Kopacz. Jeśli nadal będzie premierem, to wojewodę wskaże poseł Skowrońska – uważa politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Jego kolega z Uniwersytetu Warszawskiego zgadza się z tym poglądem i dodaje: – Po wyborach wiele będzie zależało od układu sił na górze PO. Będzie – takie przynajmniej były zapowiedzi – wybrany nowy przewodniczący partii, a zwycięzca będzie na nowo rozdawał karty. Jeżeli wynik walki wewnętrznej przechyli się na korzyść Grzegorza Schetyny, to myślę, że silna pozycja Krystyny Skowrońskiej nie będzie już taka oczywista. Jej obecne wzmocnienie, wynikające m.in. z tego, że ma bliskie relacje z panią premier Kopacz, jest wzmocnieniem chwilowym, dlatego, że ten rząd jest chwilowy. Czy ta pozycja się utrzyma, zależy to od wielu czynników, przy czym raczej ogólnopolskich niż podkarpackich.
 
Bój o Rzeszów teraz czy za cztery lata?
 
Kolejna niewiadoma jest taka, czy prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, który 10 lutego br. skończył 75 lat, nie zechce – tak jak to bezskutecznie próbował cztery lata temu – zamienić prezydentury na zdecydowanie spokojniejszą pracę w Senacie. Trudno to dziś przesądzić, ale jeżeliby tak się stało, to musiałyby się odbyć nowe wybory prezydenta w Rzeszowie (z tych powodów niektórzy komentatorzy uważają ten scenariusz za mało prawdopodobny, ale ja taki pewien nie jestem – mógł prezydent próbować w poprzednich wyborach, dlaczegóż nie miałby ponowić próby w tegorocznych?).  
 
Ta sytuacja stanowiłaby podwójne wyzwanie. Dla Tadeusza Ferenca, który musiałby „namaścić” następcę. Ale także dla PiS. –Ta partia ma potencjał, co widać w Radzie Miasta, gdzie jej siła i siła prezydenta wyrównują się. Tylko nie potrafi znaleźć kandydata, które realnie  powalczyłby o prezydenturę. Gdy w wyborach wystartuje już nie Tadeusz Ferenc, tylko nowy człowiek, ale z rekomendacji prezydenta (szef klubu radnych Rozwój Rzeszowa Konrad Fijołek? Wiceprezydent Marek Ustrobiński? – przyp. aut.), to myślę, że to będą jeszcze trudniejsze wybory dla PiS. Dlatego gdy czytam, że PiS szuka w Rzeszowie lidera i chce go wykreować, to myślę, że jest to dobry, racjonalny ruch – przekonuje Paweł Kuca. Czy ten scenariusz będzie realizowany w tym roku, czy dopiero za niespełna 4 lata – czas pokaże.
 
PiS się odmładza. Czy młodzi działacze wytrzymają ciśnienie?
 
Paweł Kuca zwraca uwagę na inne ciekawe zjawisko, które ma miejsce w PiS-ie: proces odmładzania partii na Podkarpaciu. Pojawiła się grupa młodych działaczy, którzy są nie tylko mocno promowani, ale także już objęli eksponowane stanowiska. 29-letni Lucjusz Nadbereżny, prowadząc dobrą kampanię, wygrał prezydenturę w Stalowej Woli (wcześniej był już dyrektorem w Urzędzie Marszałkowskim). Po listopadowych wyborach 27-letni Marcin Fijołek został szefem klubu PiS w Radzie Miasta Rzeszowa, a jego rówieśnik Mateusz Kutrzeba – wicedyrektorem Wojewódzkiego Urzędu Pracy. – To są ludzie z otoczenia posła Tomasza Poręby – zwraca uwagę politolog z UR. – A Poręba to już inny typ polityka; swoją działalność polityczną prowadzi głównie w Brukseli, obserwuje standardy polityki europejskiej, zna języki i podejrzewam, że chciałby uprawiać politykę właśnie w ten sposób. 
 
 
Bartłomiej Biskup uważa, że postawienie na młodych to najbardziej sensowny kierunek, bo w ten sposób wychowuje się nowe pokolenie wyborców, ale jednocześnie pokazuje się, że młodzi mogą zrobić w partii karierę. – Do tej pory to PO kojarzyła się jako partia ludzi młodych. Obecnie taką partią staje się coraz bardziej PiS – zauważa politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. To już przyniosło efekty w postaci znacznego wzrostu poparcia dla PiS wśród ludzi młodych.
 
Ale takie kariery to jednocześnie plus i zagrożenie. Bo nagle ci młodzi ludzie zostali rzuceni na głęboką wodę, mają znaczenie, władzę i dobre pieniądze, co nie zawsze jest poparte wystarczającym doświadczeniem (Nadbereżny, który przed objęciem prezydentury przez dwie kadencje był stalowowolskim radnym, jest raczej wyjątkiem niż regułą). Czas pokaże, czy za tymi awansami pójdzie samorozwój, czy też młodym działaczom – tak jak na arenie ogólnopolskiej Sławomirowi Nowakowi z PO czy Adamowi Hofmanowi z PiS – woda sodowa uderzy do głowy. 
 
Kto będzie tłem, a kto jest już trupem
 
Małe partie prawicowe – Polska Razem Jarosława Gowina, Prawica Rzeczypospolitej Marka Jurka czy Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry – są w koalicji z PiS i inny układ nie zapewniłby im utrzymania się na scenie politycznej. PSL na pewno weźmie swoje 1-2 mandaty, lecz wyniku z wyborów samorządowych nie powtórzy, bo są to jednak zupełnie inne wybory. Ale ludowcy mają swój stały elektorat, zapewniający im niewielką reprezentację parlamentarną, któremu nie przeszkadza nawet wizyta CBA w gabinecie lidera, posła Jana Burego, a który powoduje, że PSL jest partią najczęściej obsadzaną w roli „języczka uwagi”.
 
Partia Janusza Palikota okazała się „jednorazowym strzałem” i jest już właściwie „trupem politycznym”. I tak pewnie zostanie, bo podstawowym problemem jej lidera jest problem wiarygodności: przywdział on w ostatnich latach tyle masek, że nie wiadomo już, która jest prawdziwa. Zresztą i na Podkarpaciu Palikota opuszczają kolejni działacze (ostatnio z Twoim Ruchem pożegnała się Marta Niewczas, szefowa jego struktur na Podkarpaciu, a posłowie wybrani z listy Ruchu Palikota ewakuowali się stamtąd już jakiś czas temu: Dariusz Dziadzio przeszedł do PSL, a Małgorzata Marcinkiewicz została posłem niezrzeszonym).
 
Czy los Palikota podzieli Janusz Korwin-Mikke? Zdaniem Pawła Kucy, jest to bardzo prawdopodobne, tym bardziej, że Korwin zawsze był lepszym publicystą i blogerem niż politykiem, a  ostatnio nawet jakość jego dowcipu znacznie się obniżyła. Bartłomiej Biskup nie wyklucza, że jeszcze w tych wyborach parlamentarnych partia Korwina-Mikke (pod warunkiem, że się znów nie podzieli) osiągnie 3 proc. (to zapewnia dofinansowanie z budżetu) albo nawet 5 proc. poparcia, ale długiego żywotu w parlamencie jej nie wróży.
 
Podkarpacie bez posłów z SLD?
 
Najciekawsza jest sytuacja SLD. Tomasz Kamiński, lider tej partii na Podkarpaciu, cztery lata temu ledwo-ledwo „wczołgał” się do Sejmu, ale – jak przewiduje Bartłomiej Biskup – w nowym Sejmie, jeżeli potwierdzi się spadek poparcia dla Sojuszu z wyborów samorządowych, w sejmowych ławach nie zasiądzie już żaden poseł lewicy z Podkarpacia. Jeżeli dodamy do tego, że przedstawicieli SLD nie ma w sejmiku wojewódzkim, że w samym Rzeszowie partia została „zjedzona” przez prezydenta (to Sojusz bardziej potrzebuje Ferenca niż Ferenc Sojuszu) oraz że nie widać dopływu „świeżej krwi”, to świadczy to o tym, że partia jest w odwrocie. I rzeczywiście, jest w odwrocie, i to nie tylko na Podkarpaciu. Dlatego, zdaniem Pawła Kucy, w wyborach prezydenckich Leszek Miller postanowił zagrać va banque i wyciągnął kandydatkę „z kapelusza”. A teraz jego los zależy od wyniku wyborczego Magdaleny Ogórek, co może się przełożyć na wynik tej partii w wyborach parlamentarnych. Politolog z UR uważa, że – przy sprzyjających okolicznościach – SLD ma szanse na Podkarpaciu na jeden mandat. 
 
Czy w wyborach parlamentarnych czekają nas niespodzianki na miarę Partii Palikota przed czterema laty? Bartłomiej Biskup na razie ich nie widzi, ale nie wyklucza, że mogą się zdarzyć. – Partyjne efemerydy, które istnieją jedną, czasami dwie kadencje, i znikają, są specyficzną cechą polskiego systemu politycznego – uważa politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy