Reklama

Biznes

Firmy rodzinne. Blaski i cienie

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 21.11.2012
376_rodzinne_1
Share
Udostępnij
Najtrudniejsze są początki. Praca od świtu do nocy, by zbudować firmę. Gdy wszystko jest już dobrze ustawione, można trochę „wyluzować”. Ale prowadzeniu biznesu zawsze musi towarzyszyć świadomość, że nie można podejmować zbyt ryzykownych decyzji, bo odpowiada się całym swoim majątkiem.

Zdaniem Andrzeja Sawickiego, rzeszowskiego ekonomisty, firmy rodzinne są stabilne, tzn. funkcjonują zazwyczaj w długim okresie czasu. Są też efektywne, potrafią racjonalizować koszty. Te uwagi na pewno dotyczą dwóch firm, które odwiedziliśmy.

Od jednego auta do kilku firm

 
Czesław Altamer ze Świerczowa k. Kolbuszowej zaczynał pracę „na swoim” jako kierowca. Sam, z jednym samochodem odkupionym na raty od mieleckiego PKS, który wcześniej… zwolnił go w ramach redukcji zatrudnienia.
   
Pierwszą, jednoosobową firmę „Altamer Czesław. Usługi transportowe”, założył w 1991 r. Dysponował tylko jednym samochodem, więc musiał sam, dniami i nocami, jeździć po Polsce. W pierwszym sezonie woził owoce do leżajskiego Horteksu, później przez dwa lata woził po Polsce meble z Kolbuszowskiej Fabryki Mebli. Kiedy fabrykę kupił Niemiec, zaczęło się wożenie mebli do Europy Zachodniej. Dzieci były jeszcze małe, żona zajmowała się domem. Gdy kupił kilka samochodów, musiał zatrudnić kierowców.
 
Droga do zarządzania
     
– Rozwijałem firmę, kupowałem kolejne samochody, ale ponieważ nie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, założyliśmy spółkę „Oka”. Nazwa została utworzona od pierwszych liter nazwisk wspólników: Ozimek, Kukułka, Altamer – opowiada Czesław Altamer. – Po pewnym czasie spółka została rozwiązana, a od 1995 r. firmę prowadzimy  wspólnie z żoną. Nie zmienialiśmy jej nazwy.
 
„Oka” Spedycja sp.j.  zajmuje się transportem krajowym i międzynarodowym (głównie do Europy Zachodniej) oraz spedycją. Zatrudnia 20 pracowników, w tym 16 kierowców. W firmie pracuje jako mechanik i kierowca syn pana Czesława, Piotr, oraz córka Paulina. – Wystawia faktury i podpatruje, jak pracują spedytorzy – mówi ojciec. Druga córka Katarzyna założyła swoją firmę: kupili ze wspólnikiem TIR-a i teraz on jeździ dla „Oki”, a ona zajmuje się prowadzeniem księgowości. Naprawami samochodów zajmuje się firma „Mechanika Samochodowa, Malarstwo i Lakiernictwo”, należąca do żony pana Czesława i zatrudniająca jednego mechanika.
 
Kilka lat temu Czesław Altamer wspólnie ze Stanisławem Kapustą kupili niszczejącą halę produkcyjną o powierzchni 1500 m kw. Akurat upadła firma spod Krosna, która produkowała materace dla Kolbuszowskiej Fabryki Mebli, więc niemiecki właściciel zaproponował panu Czesławowi i jego wspólnikowi, by się tym zajęli. Po namyśle zgodzili się. W odnowionej hali produkują materace i meble. Firma „Alka” zatrudnia już ok. 40 osób. Syn pana Czesława, Arkadiusz, jest w niej kierownikiem produkcji mebli, córka Ewelina pracuje na produkcji. – Z dziewiątki moich dzieci zatrudniam piątkę, reszta jeszcze się uczy – podsumowuje Czesław Altamer.

Budowanie firmy trwało 10 lat

Rzeszowska firma „Promat” działa na rynku od wiosny 1992 r. Zajmuje się  sprzedażą hurtową i detaliczną wyrobów hutniczych, wykorzystywanych w budownictwie indywidualnym i przemysłowym. Jej klienci to głównie firmy budowlane. Właścicielem „Promatu” jest Barbara Rosół. Od początku w prowadzeniu firmy pomaga jej mąż Jan, choć od pewnego czasu – ze względu na problemy zdrowotne – jest zmuszony tę pomoc ograniczać.
 
Najtrudniejsze były początki. Pani Barbara zajmowała się administracyjno-biurową stroną działalności firmy, pan Jan był kierowcą, operatorem dźwigu, zaopatrzeniowcem, a nawet prezesem. Oznaczało to dla nich pracę od rana do wieczora. Pierwszego pracownika, który pełnił jednocześnie funkcje magazyniera i kierowcy, zatrudnili dopiero po roku. Później dochodziły nowe osoby. – Zatrudnialiśmy tylko pracowników fizycznych do prowadzenia magazynu – opowiada Barbara Rosół. – We dwójkę z mężem zajmowaliśmy się zakupami, sprzedażą, fakturami, dokumentacją związaną z prowadzeniem firmy.

Jej budowanie trwało 10 lat. Zakończyło się w momencie, gdy kupili, wcześniej dzierżawiony, plac magazynowy przy ul. Wetlińskiej (dziś Połonińska) ze zrujnowanym budynkiem bufetu po RPRI, który wyremontowali na siedzibę „Promatu”. – Wtedy firma „nabrała oddechu” – wspomina Barbara Rosół. Wyposażono w nowoczesny sprzęt i oprogramowanie komputerowe budynek biurowy, zakupiono dźwig wieżowy do obsługi magazynu towaru, zmodyfikowano działania marketingowe i wdrożono System Zarządzania Jakością.  Państwo Rosołowie mogli po raz pierwszy od lat wyjechać na dłuższe urlopy. – Ale jeszcze osobno. Gdy ja jechałam na urlop, mąż zostawał w firmie i odwrotnie – podkreśla właścicielka. Dziś, jak przyznają, jest o wiele lżej, bo po tylu latach firma jest dobrze zorganizowana, a do pracowników mają pełne zaufanie. Obecnie zatrudniają w magazynie i dziale handlowym 12 osób. Księgowość prowadzi w siedzibie firmy zewnętrzne biuro rachunkowe.
 
Nie da się oddzielić pracy i domu

Czesław Altamer przyznaje, że firmę rodzinną, czy też zatrudniającą rodzinę, prowadzi się ciężej. – Na dzieci człowiek nie krzyknie – śmieje się. Barbara i Jan Rosołowie zwracają uwagę na inny aspekt działalności: podkreślają, że decyzje podejmują bez kunktatorstwa, ale i bez brawury. – Trzeba uważać, z kim się zawiera kontrakty, bo właściciel odpowiada za nietrafne decyzje całym swoim majątkiem – podkreśla Jan Rosół. Zaletą firmy rodzinnej jest na pewno, zdaniem Barbary i Jana Rosołów, racjonalne planowanie wydatków. – Można zmieniać co chwilę sprzęt i wystrój biura, ale to nie są rzeczy, bez których nie można się obejść. My kupujemy tylko to, co niezbędne – podkreślają. Minusem jest to, że sprawy firmy są jednym z tematów domowych rozmów. – Nie da się oddzielić grubą kreską życia zawodowego od prywatnego – przyznaje Barbara Rosół. – To nie jest tak, że wychodzimy z biura, zamykamy drzwi, wchodzimy do domu i przestajemy myśleć o firmie. Jej sprawami żyje się cały czas.
 
Scheda po rodzicach

Często zarządzanie firmą rodzinną jest dziedziczone. – W tym nie ma nic złego, natomiast trzeba pamiętać, że nie zawsze jest tak, iż dzieci są tak samo dobrymi menedżerami jak rodzice – zwraca uwagę Andrzej Sawicki.
 
Czesław Altamer, zapytany o zatrudnianie dzieci, podkreśla, że dołączały one do już zbudowanych firm. Ale pan Czesław wiąże z nimi wiele nadziei. – Wierzę, że dzieci kiedyś po mnie te firmy przejmą i będą je prowadzić dalej – podkreśla. – Poumieszczałem je tam, gdzie była taka potrzeba – na produkcji, w biurze – po to, by poznały, na czym polega kierowanie taką firmą. Mają okazję obserwować, jak ja to robię, często rozmawiamy na ten temat. Cieszę się, że dzieci mogą u mnie pracować, tym bardziej, że w okolicy pracy nie ma. Barbara i Jan Rosołowie mają kilka scenariuszy związanych z przyszłością firmy. Scenariusz na jutro to lekkie odsunięcie się w cień, zostawienie pracownikom jeszcze większej swobody. Na pojutrze: że, być może, kiedyś firmę przejmie córka. Na razie studiuje na uniwersytecie w Wiedniu i chce zostać tłumaczem symultanicznym języka niemieckiego. Niby, mówią rodzice, można byłoby te dwie role pogodzić, ale… – Musimy dać jej czas, by sama zdecydowała o swej przyszłości.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy