Janusz Pawlak: W muzeum nie ma białej broni, nie ma karabinów, nie ma zachwytów nad bitewnym kurzem. Jest za to zapach ropy, benzyny i czasem słychać muzykę starych silników. A właśnie, ile tych silników macie w kolekcji?
Grzegorz Smela: Jest ich około 120. To orientacyjna liczba, bo czasem jakiś eksponat jedzie do remontu, usprawnienia, bądź jest prezentowany na imprezie, na którą jesteśmy zapraszani. Poza zbiorami, na warsztacie, jest też kilka egzemplarzy. W muzeum, oprócz silników prezentujemy zabytkowe maszyny rolnicze i warsztatowe a także wszystko to, co służyło do ich obsługi: kanistry, oliwiarki i lutlampy. Jedno z pomieszczeń stylizowane jest na warsztat naprawczy. Posiadamy też wóz strażacki i pamiątki strażackie. W niewielkiej salce kinowej można obejrzeć filmy z pokazów i wystaw, w których braliśmy udział.
Zbiór silników to nie tylko martwe eksponaty. Ile z nich można „odpalić”?
Trudne pytanie. Pamiętam, że gdy dysponowaliśmy 60 silnikami, 60 proc. z nich nadawało się do użytku. Teraz, po znacznym powiększeniu kolekcji, ok. 50 proc. a może i więcej naszych maszyn możemy uruchomić.
Tym, którzy z techniką nie mają zbyt wiele wspólnego, jak można wyjaśnić, co to są silniki stacjonarne?
Silniki stacjonarne przez dziesiątki lat były źródłem napędu w zakładach przemysłowych, firmach rzemieślniczych i w rolnictwie. Ich obecność była powszechna. W naszym regionie stosowano je często np. w młynach. Wyparły z użycia silniki parowe, uciążliwe w eksploatacji, często niebezpieczne. Silniki stacjonarne zasilane były łatwo dostępnymi paliwami: ropą, naftą, gazem i benzyną. Z chwilą upowszechnienia się energii elektrycznej, wszechobecne stacjonarne ustąpiły pola silnikom elektrycznym. To w skrócie ich historia.
Muzeum w Konieczkowej to jedyna placówka w kraju poświęcona silnikom stacjonarnym?
Nikt, oprócz nas, nie dysponuje tak bogatymi zbiorami. Liczba silników i ich różnorodność powoduje, że nasza kolekcja jest najbardziej atrakcyjna i największa z udostępnianych w Polsce.
Fot. Tadeusz Poźniak
Najstarsze z silników posiadanych przez muzeum pochodzą z czasów, kiedy nasz region był najbiedniejszą częścią Austro-Węgier?
Dokładnie z końca XIX wieku. Źródła statystyczne podają, że w porównaniu z zaborem pruskim i rosyjskim, tych silników na naszych terenach było stosunkowo niewiele, co wynikało z ogólnej sytuacji gospodarczej. O dziwo, zachowało się ich tutaj sporo. Pomógł fakt, że bardzo długo były w użyciu. Z biedy nie pozbywano się też tych urządzeń nawet po zakończeniu ich eksploatacji. Uważano, że mogą się jeszcze przydać. Na nasz rynek galicyjski trafiały maszyny renomowanych firm z Czech, Austrii oraz Niemiec. A w późniejszym okresie tańsze, produkowane seryjnie ale dobrej jakości, silniki z USA i Anglii.
Jesteście placówką na poły prywatną, nie jesteście na państwowym garnuszku. Wasza działalność zależy więc w dużym stopniu od liczby zwiedzających?
Zbiory w dużej części są depozytami osób prywatnych. Muzeum prowadzi Fundacja Muzeum Silników Stacjonarnych i Techniki Rolniczej S. Ta ostatnia literka ma nawiązywać do polskich silników produkowanych po wojnie, oznaczanych literką S. S jak silnik. Na liczbę zwiedzających nie możemy narzekać. Gdy czasem rozmawiam z zaprzyjaźnionym muzealnikiem, z dużego, państwowego obiektu i mówię mu, że dzisiaj oprowadziłem kilka grup, zazdrości mi frekwencji. Jednocześnie tam na etatach jest kilkadziesiąt osób, a my mamy jednego pracownika na stałe.
Same dochody ze sprzedaży biletów nie zapewniłyby funkcjonowania muzeum. Korzystamy z pomocy różnych instytucji, także samorządu. Budynek byłego Kółka Rolniczego, w którym znajduje się muzeum, został udostępniony przez władze gminy Niebylec. Dzierżawimy go za symboliczną kwotę. Rada Gminy zwolniła nas też z podatku od powierzchni.
W zamian rewanżujemy się promocją gminy na kulturalnej mapie kraju. Skuteczną zresztą. Docieramy do osób w całej Polsce. I nie tylko. Gościmy z naszymi zbiorami w programach telewizyjnych, uczestniczymy w najróżniejszych imprezach lokalnych, regionalnych, ogólnopolskich, prezentując nasze eksponaty.
Miejscowi doceniają działalność Muzeum Silników Stacjonarnych?
Mieszkańców Konieczkowej staramy się wyróżniać – zawsze mają wstęp wolny do muzeum. Nie muszą płacić za bilety. Podobnie bezpłatnie udostępniamy nasze zbiory uczniom szkół z terenu gminy Niebylec. Organizujemy dla dzieciaków specjalne lekcje muzealne. Ale pewnie w Konieczkowej są i osoby doceniające nasze muzeum jak i jego przeciwnicy.
Mówią, po jakiego diabła zbierać jakieś stare rupiecie?
Dla niektórych silnik stacjonarny, unikatowy egzemplarz, nawet z końca XIX wieku, nie jest czymś szczególnie wartościowym. Może być zwykłym złomem. Jednakże większość mieszkańców wsi wspiera naszą pasję zbierania, remontowania silników, bo wszystko co robimy, opiera się na pracy społecznej. Jak już wspomniałem, na etacie mamy tylko jednego pracownika, który udostępnia zbiory, sprząta, wykonuje wszelkie inne prace. I to jest nasze główne obciążenie finansowe, chociaż dostaliśmy w tym przypadku wsparcie z Urzędu Pracy w Strzyżowie.
Wracając do oceny naszej działalności przez mieszkańców Konieczkowej – zwłaszcza w wakacje odwiedzają nas osoby, które kiedyś tu mieszkały, ale wyjechały w świat za pracą, czy na studia. Z mediów dowiadują się, że w ich rodzinnej wsi działa muzeum, więc chcą je zwiedzić. Przychodzą oglądać zbiory z tymi, którzy w Konieczkowej mieszkają na co dzień, a jeszcze u nas nie byli.
Najstarsze zbiory kolekcji z Konieczkowej to silniki wytwarzane w końcówce XIX wieku?
Często jestem pytany, który eksponat z naszych zbiorów mógłbym wyróżnić. I… unikam jednoznacznej odpowiedzi. Nasza kolekcja charakteryzuje się ogromną różnorodnością silników, rozwiązaniami technicznymi zastosowanymi przy ich produkcji. To oznacza, że silnik najstarszy wcale nie musi być najcenniejszym obiektem w kolekcji.
Gdyby jednak miał się Pan pochwalić perełkami ze zbiorów w Konieczkowej, co by wymienił?
Do eksponatów, które można określić tym mianem, należą silniki pochodzące z produkcji unikatowej. I nikt, oprócz nas, nie dysponuje już takim egzemplarzem silnika. Wartość innych silników wynika z tego, że są bardzo mocno osadzone w historii naszego regionu bądź zostały wyprodukowane przez polskie firmy. Jednym z najcenniejszych eksponatów jest silnik austriackiego producenta Langen&Wolf z Wiednia, odnaleziony w okolicach Nowego Sącza. Silnik o szczególnej konstrukcji, z tzw. nurkującym tłokiem. Z kolei wał i koło zamachowe umieszczone są w górze silnika. Zasilany był gazem.
Warto też powiedzieć o silniku Weber&Co. Także pionowym, ale o tradycyjnym kierunku działania tłoka. Został wyprodukowany ok. 1900 roku. Wcześniejszy Langen&Wolf jest od niego trochę starszy. Pochodzi z końcówki XIX wieku.
Fot. Tadeusz Poźniak
W zbiorach są także silniki stacjonarne, które powstawały w polskich firmach?
Mamy ich kilka. Wspomnieć trzeba o 3,5 KM silniku Perkun, budowanym w Warszawie przez Towarzystwo Motorów Perkun z 1929/1930 roku, choć sama firma powstała na początku XX wieku, w 1904 roku. Po II wojnie światowej właściciele Perkuna chcieli wznowić produkcję, lecz nie otrzymali zgody od ówczesnych władz, które wręcz przeszkadzały byłym właścicielom w odrodzeniu przedsiębiorstwa.
Ciekawym eksponatem jest dwusuwowy silnik diesla Stocznia Gdańska z 1935 roku. Produkowany był przez Międzynarodowe Towarzystwo Budowy Maszyn i Okrętów z Wolnego Miasta Gdańska. w którym polski kapitał stanowił 20 proc. wartości. Wyroby sygnowane były polskimi znakami, odlewami i tabliczkami znamionowymi. Mamy również dwa, ale niekompletne silniki firmy L. Zieleniewski z Krakowa. Zieleniewski to postać ogromnie zasłużona dla rozwoju przemysłu w Galicji. Sam był konstruktorem i wynalazcą. Silniki pochodzą z roku 1922 i 1923, a więc niebawem będziemy obchodzili jubileusz 100-lecia kolejnego polskiego silnika.
W tym roku, 24 lipca świętowaliście w Konieczkowej 100-lecie także innego silnika.
To była impreza poświęcona produkowanemu od 1920 roku w ówczesnym Żninie Wielkopolskim (dzisiejszym Żninie w woj. kujawsko – pomorskim przyp. red.) silnikowi ropowemu o zastosowaniu rolniczym. Do dzisiaj zachowało się dosłownie parę egzemplarzy tych silników, a jeden z nich mamy okazję prezentować w naszym muzeum. Pochodzi ze zbiorów zaprzyjaźnionych z nami kolekcjonerów.
W nazwie muzeum wyeksponowana jest również Technika Rolnicza. To nie przypadek?
Wiele silników stacjonarnych, m.in. te produkowane w Polsce po II wojnie światowej, popularne „esiaki”, współpracowało z maszynami rolniczymi: sieczkarnie, młockarnie, śrutowniki. Nie chcieliśmy ich pominąć w kolekcji a najlepiej pokazać je wraz z maszynami, z którymi współpracowały. Z racji skromnych rozmiarów powierzchni wystawienniczej na razie ograniczamy się do demonstrowania silników współpracujących z maszynami na specjalnych pokazach. W przyszłości, po powiększeniu muzeum, chcemy, aby był to stały element ekspozycji.
W jaki sposób wzbogacacie swoje zbiory?
Niedawno zadzwonił do mnie znajomy proboszcz i zaproponował, że może nam przekazać stary silnik elektryczny. Podobnie było z wieloma innymi eksponatami. Ludzie wiedzą, że zajmujemy się zbieraniem „staroci” i z chęcią przekazują nam posiadane przez siebie przedmioty. Informują także, że gdzieś tam w starym młynie lub kamienicy stoi maszyna, która pewnie nas zainteresuje. Ale wydobycie silnika ważącego kilka ton, z piwnic kamienicy lub starej maszynowni, to przedsięwzięcie wymagające ogromnego wysiłku i zaangażowania wielu osób. Następnie trzeba go wyremontować, odnowić… Cały ten proces pokazujemy na filmikach w mediach społecznościowych. Powiększamy zbiory także w drodze zakupów na rynku kolekcjonerskim. Sporo z naszych eksponatów to depozyty pasjonatów zbierania starych silników.
Czy to prawda, że stare silniki mają duszę?
Na pewno nie można odmówić ówczesnym konstruktorom, projektantom i producentom szacunku dla wzornictwa przemysłowego. Te z pozoru zimne maszyny, ich bryły, były wzbogacane o pracochłonne detale nadające im swoistego piękna. Po wyremontowaniu, odmalowaniu możemy je zobaczyć i się nimi zachwycać.
Fot. Tadeusz Poźniak
Wspólnie z Andrzejem Zwierniakiem, przygotowaliście unikatowe wydawnictwo – album „Polskie silniki stacjonarne”, w którym jako pierwsi opisaliście polskich producentów silników spalinowych, czyli maszyn poruszających kiedyś przemysł i rolnictwo. W przygotowaniu macie kolejną książkę?
Powinna ukazać się jeszcze w tym roku. Będzie miała tytuł „Silniki stacjonarne na ziemiach polskich”. W tej pracy skupiamy się na zagranicznych producentach silników, które były oferowane na terenie naszego kraju. Pokazujemy także ich wykorzystywanie. Zespół redakcyjny powiększyliśmy o Marka Wiśniewskiego, kustosza działu Techniki Rolniczej Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. W książce znajdzie się też rozdział poświęcony polskim producentom silników, ale będzie to tylko uzupełnienie naszego pierwszego albumu, wzbogacone o materiały, które udało nam się zdobyć w ostatnim czasie.
Silniki stacjonarne przez dziesiątki lat były źródłem napędu w zakładach przemysłowych, firmach rzemieślniczych i w rolnictwie. Wyparły z użycia silniki parowe. Z chwilą upowszechnienia się energii elektrycznej ustąpiły pola silnikom elektrycznym.
Muzeum Silników Stacjonarnych i Techniki Rolniczej S powstało w 2017 roku. Różnorodność i liczba zgromadzonych eksponatów sprawia, iż kolekcja z Konieczkowej jest nie tylko najbardziej atrakcyjną ale też największą z udostępnianych kolekcji w Polsce.
Spośród marek polskich producentów eksponowanych w Konieczkowej wymienić należy silniki L. Zieleniewski oraz Karol Ochsner i Syn będące jedynymi zachowanymi po dzień dzisiejszy egzemplarzami.