Reklama

Ludzie

Jerzy Fąfara o Franciszku Chrapkiewiczu-Chapeville

Z Jerzym Fąfarą rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 13.08.2014
14176_Fafara_1
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Kilka miesięcy temu ukazała się pańska powieść biograficzna „Pomruk” – zapis niezwykłego życia prof. Franciszka Chrapkiewicza – Chapeville’a, bodaj najwybitniejszego żyjącego naukowca światowej rangi pochodzącego z Podkarpacia, z Godowej k. Strzyżowa. Jak panowie się poznali?
 
Jerzy Fąfara: To dłuższa historia. Kilka lat temu, gdy byłem dyrektorem Podkarpackiego Instytutu Książki i Marketingu, przygotowałem książkę „Z Godowej w świat” – zbiór artykułów i tekstów, jakie o prof. Chrapkiewiczu ukazały się w polskiej prasie po 1989 r. Monografia była pomysłem prof. Józefa Nowakowskiego oraz dr. inż. Stanisława Urbanika. Oni też mają ogromny wkład w popularyzację tego genialnego naukowca w Polsce.  W tamtym czasie, a był to rok 2006, odbyło się również sympozjum naukowe w Strzyżowie z udziałem profesora Chrapkiewicza oraz jego przyjaciół ze świata nauki: biochemii i genetyki.
 
Wtedy też bardziej zainteresowałem się historią prof. Chrapkiewicza, jego odkryć – zafascynowała mnie jego postać. Tak bardzo, że zaprosiłem profesora do naszego wydawnictwa, by pokazać moim młodym współpracownikom żywą historię polskiej nauki, a tak mało znaną na Podkarpaciu, skąd profesor pochodzi. Przy okazji tego spotkania, zupełnie spontanicznie powiedziałem, że chciałbym napisać o nim książkę. Z mojej strony był to wręcz tupet, „wyskoczyłem jak Filip z konopi”, bo przecież profesor mógł mieć książkę napisaną przez najlepsze pióra w Polsce. Już wcześniej miał takie propozycje od dziennikarzy z kraju. We mnie być może odezwał się wtedy głód informacji. Profesor Chrapkiewicz, światowej sławy naukowiec, a my tak mało wiedzieliśmy o nim w Polsce, na Podkarpaciu, skąd pochodzi, a co było po części usprawiedliwione, bo do 1989 r. wszelkie publikacje o Chrapkiewiczu były w Polsce zabronione. O dziwo, profesor powiedział, że się zastanowi.
 
Długo się zastanawiał?
 
Dwa dni. Przed pożegnaniem, wręczyłem mu „Brzytwy kata Sellingera”, by zobaczył, jak piszę. Po dwóch dniach profesor zadzwonił do mnie z lotniska w Krakowie i powiedział: „nie spałem dwie noce, bo tak mnie ta książka wciągnęła. Nie czytam tego typu tytułów, bo nie czytam beletrystyki, a tylko publikacje naukowe, jednak pana imaginacje są tak niesamowite, że się zgadzam, by napisał pan o mnie powieść”.  Profesor wspomniał też, że ważne były dla niego moje korzenie; pochodzenie z Podkarpacia, związki ze Strzyżowem – w Wysokiej Strzyżowskiej urodziła się moja mama. To na pewno ułatwiało mi oddanie atmosfery tamtych miejsc. I tak profesor odleciał do Paryża, a ja po tygodniu otrzymałem zaproszenie na dwa tygodnie do Tunezji, gdzie mieliśmy rozpocząć prace nad książką.
 
Jak wyglądała współpraca z profesorem?
 
To było przede wszystkim nagrywanie profesora na video i dyktafon. Powstało z tego ogromne archiwum rozmów. Noszę się z zamiarem, że jak będę miał więcej czasu, wszystko to spiszę i wydam. Powieść, która powstała, ma ponad 400 stron, co nie jest mało, a jak łatwo się domyśleć, znalazły się w niej tylko skromne fragmenty wszystkich zgromadzonych materiałów.  
Nasze spotkania trwały w sumie 6 lat. Wielokrotnie jeździłem do profesora do Paryża i ten czas nie okazał się stracony. Krytycy po lekturze „Pomruku” zgodnie podkreślają, że bardzo dobrze udało się oddać atmosferę tego Paryża, gdzie mieszka profesor, okolice mostu Pont Neuf, ulicy Dauphine i VI dzielnicy w ogóle.

Od początku naszej pracy profesorowi bardzo zależało, by nie powstała klasyczna biografia, której nikt nie będzie chciał przeczytać, bo cóż można fascynującego napisać o biochemiku, ale chciał, by to była powieść, która zaciekawi czytelników. Dzięki temu życie profesora w „Pomruku” udało się pokazać wielotorowo, nie tylko naukowo.  W książce jest aż trzech narratorów, co było pewną trudnością, ale to było życzeniem profesora. Marzył o książce, którą przeczytają naukowcy, ludzie nauki, ale przede wszystkim przyjaciele, młodzież, studenci, ludzie z Podkarpacia. I chyba się udało.
 
6 lat spotkań, to kawał czasu. Jakiego człowieka pan poznał w profesorze Chrapkiewiczu?
 
Szalenie zdyscyplinowanego, małomównego, który nie lubi mówić o sobie. Wielce trudne okazywało się wyciąganie szczegółów z jego życia. Profesor ma bardzo precyzyjny umysł i tak też odpowiada na pytania, krótko, konkretnie i precyzyjnie. Tym bardziej jestem zadowolony, że profesor w końcu się otworzył i opowiedział o takich rzeczach, o których, jak potem przyznał, nigdy wcześniej nikomu nie opowiadał. Żartował nawet, że stałem się jego spowiednikiem, bo wyspowiadał się przede mną z całego swojego życia.
Było to też możliwe, bo przez te lata nawiązał się między nami przyjacielska więź, a profesor zdradził mi bardzo intymne wspomnienia i zależało mu, by te znalazły się w powieści.
 
W książce jest nie tylko o genetyce i biochemii, ale też o miłości, namiętności i to bez cukierkowatej oprawy…
 
Profesor Chrapkiewicz pokazał siebie bardzo otwarcie, zależało mu, by dostrzec w nim normalnego, skromnego człowieka, jakim faktycznie jest w codziennych kontaktach. Proszę sobie wyobrazić, że on prawie nie wspomina o w swoich naukowych osiągnięciach, a w paryskim mieszkaniu, gdzie ma wspaniałą, imponującą bibliotekę, w ogóle nie ma jego książek z biochemii. Gdy spytałem, gdzie one są, profesor spokojnie odparł: „w piwnicy, bo po co mają tu zajmować miejsce”. Zostały opublikowane, świat nauki je przeczytał i koniec.  Więc poszliśmy razem do piwnicy, odszukaliśmy te publikacje, a przy okazji wizytówkę z jego drzwi w Instytucie Jacques Monod, którą profesor dał mi w prezencie i która znajdzie się na drzwiach Izby Pamięci prof. Chrapkiewicza, jaka we wrześniu będzie otworzona w strzyżowskim muzeum.  
 
Czego dowiadujemy się o profesorze z powieści, czego nie znajdziemy w suchej notce biograficznej o genialnym biochemiku?
 
Z powieści wyłania się niewyobrażalnie pracowity człowiek, który całe swoje życie poświęcił nauce. Państwo Chrapkiewiczowie nie mieli dzieci, żona profesora jest malarką, poetką i choć paradoksalnie mogłoby się zdawać, że pochodzą ze skrajnie różnych światów, okazali się nadzwyczaj udanym małżeństwem. Zawsze się wspierali i szanowali swoje ambicje.
Trzeba pamiętać, że gdy w 1946 roku Franciszek Chrapkiewicz znalazł się w Paryżu, znał tylko kilka słów po francusku, a był już 22-letnim mężczyzną. Wiedział, że jak absolutnie nie poświęci się nauce języka, studiom, a potem karierze naukowej, to niczego we Francji nie osiągnie. Tym samym jest genialnym przykładem na to, że jak człowiek bardzo chce, może osiągać rzeczy wspaniałe. Sam profesor ukończył studia weterynaryjne, nie planował zostać biochemikiem, ale po drodze bardzo intensywnej nauki obudziły się w nim takie zainteresowania i zdolności, wykazał się tak genialną otwartością na badania z biochemii i genetyki, że trafił do grona najwybitniejszych naukowców na świecie w tych dziedzinach.   
 
Tak najprościej, profesor zasłynął, z czego?
 
To można dokładnie przeczytać w powieści, ale najkrócej: profesor Chrapkiewicz odkrył drogę informacji z kodu genetycznego do białka, czyli mechanizm przekazywania informacji z kodu genetycznego do białka, co decyduje np. o tym, jaki mamy kolor oczu, wielkość nosa, czy kolor włosów. Profesor opisał to szczegółowo wzorem chemicznym, a to odkrycie otworzyło szeroko drogę do kolejnych odkryć naukowych.
 
Profesor przez 15 lat był w Paryżu dyrektorem cenionego i zasłużonego Instytutu Badawczego im. Jacques Monod. Pomijając prestiż tego miejsca, profesor w niezwykły sposób zreformował tam podejście do nauki. Gdy zaczynał pracę, w instytucie były ogromne grupy badawcze liczące po kilkudziesięciu naukowców, przez co mało efektywne. Profesor zdecydował o powołaniu kilkunastu swoich zastępców, utworzeniu niewielkich grup badawczych, co okazało się znakomitym pomysłem. Niewielkie grupki uczonych szybko zaczęły mieć ogromne sukcesy w badaniach naukowych, co przyniosło sławę samemu Chrapkiewiczowi, a przede wszystkim Instytutowi.
 
 
I nie zapominajmy, że ciągle rozmawiamy o biednym chłopaku z Godowej pod Strzyżowem.
 
Dokładnie tak. To był zwykły chłopak, który uciekł z Godowej i nawet nie miał matury. Tę zrobił dopiero w dywizji generała Maczka, gdy jeździł z Paryża do Niemiec. Jego rodzina nie była ani wykształcona, ani zamożna.  Ojciec profesora zajmował się handlem drzewa, co było uzasadnione, bo jego bracia mieli w Poroninie tartak i elektrownię. Ojciec Chrapkiewicza do Godowej przyjeżdżał kupować drewno i tak poznał matkę Franciszka, ożenił się z nią, zamieszkał na tych terenach, ale nadal był w rozjazdach.
 
Właściwie tylko w czasie wojny był w domu i tylko wtedy nawiązał się bliższy kontakt Franciszka z ojcem. Wtedy też zajmowali się wyprawieniem skór, co nie było jakimś profesjonalnym garbarstwem, ale sposobem, by zarobić cokolwiek i przetrwać okupację. Ojciec Franciszka miał przed wojną firmę, która zajmowała się produkcją klisz filmowych, stąd niewielka wiedza chemiczna, ale pozwalająca zagospodarować skóry, jakie okoliczni chłopi przynosili do domu Chrapkiewiczów z nielegalnego uboju.
 
To ciekawe, ale podobne w trakcie jednej z rozmów ojca z Franciszkiem, ten wspomniał, że we Francji, w Lyonie jest świetna szkoła garbarstwa i jakby się udało, Franciszek po wojnie mógłby pojechać tam się uczyć.  Po latach tamte słowa okazują się nieprawdopodobne.
 
Profesor czytał powieść w całości, czy ingerował na każdym etapie jej tworzenia?
 
Czytał fragmenty opisujące jego dokonania naukowe, bo to było dla mnie największą trudnością. Jak opisać jego osiągnięcia naukowe używając normalnego języka potocznej rozmowy. Ale co nas zadziwiło, nie popełniłem tu błędów, co jest praktycznie niemożliwe. Okazało się, że skuteczny stał się prosty zabieg pisarki, w którym poprosiłem profesora, by ten zrobił mi wykład o swoich osiągnięciach jak dla laika, co profesor uczynił, a ja słowo w słowo to spisałem.
 
W książce wyczuwa się podskórnie, jak profesor Chrapkiewicz chętnie i często inspiruje innych do zmian w swoim życiu.
 
Profesor, właściciel kilku domów we Francji, nigdy nie zatrudnia do prac przy nich innych pracowników niż tych z Polski. Namawia do nauki języka francuskiego, zachęca do pracy nad sobą na każdym etapie i poziomie. Nie chodzi tu bowiem tylko o rozwój naukowy utalentowanych młodych ludzi, ale o rozwój każdego z nas w zależności od talentu, jaki posiadamy.
 
Postać Saszy w powieści jest autentyczna, podobnie jak i jego znajomość z profesorem, a to już wiele mówi o mentalności Franciszka Chrapkiewicza. Profesor ma świadomość, że historia jego pobytu na ziemi francuskiej, to nieustanne pokazywanie, jak wiele można w życiu osiągnąć, ale przy ogromnym zaangażowaniu nas samych. Profesor często wspominał, że cała magia i siła człowieka tkwi w jego opuszkach palców. I nieważne, czy wyczuwamy pod nimi wzory chemiczne, czy prace budowlane, najważniejsze, by pod tymi opuszkami czuć, że potrafimy to robić za każdym razem lepiej.
 
Może też dlatego, profesor potocznie nazywany był Franek, także przez robotników z jego instytutu, którzy mając problem, bez wahania pukali do jego gabinetu. We Franciszku Chrapkiewiczu odzywał się wtedy tamten chłopak z Godowej, który mimo sławy znakomitego profesora z VI paryskiej dzielnicy, nie wstydził się wspomóc ich w pracach fizycznych. On zawsze pozostaje sobą. Nieprzyzwoicie skromną osobą.
 
Profesor przeczytał książkę i ….
 
Twierdzi, że czyta ją cały czas. Kończy i znów zaczyna. A wracając do czasu jej tworzenia, nie wykreślił z niej niczego, skorygował tylko pewne nazwy i nazwiska. Książka tym bardziej go cieszy, bo nie jest typową biografią, ale powieścią, na czym tak bardzo mu zależało.
W tym roku Franciszek Chrapkiewicz – Chapeville skończył 90 lat, ma świadomość upływającego czasu i żartuje, że to ostatnia książka, jaką w życiu przeczytał i jest to książka o nim samym.
 
6 lat spędzonych na rozmowach z profesorem Chrapkiewiczem, to musiało inspirować.
 
 Mam nadzieję, że choć w części uda mi się teraz zachować taki stosunek do życia i pracy, jaki ma profesor. Tę konsekwencję w działaniu, że jeśli raz obrało się cel, trzeba konsekwentnie do niego zmierzać. Najważniejsze jest dla mnie teraz pisanie, dlatego staram się to robić bez względu na to, co dzieje się dookoła.
 
Moje bliskie znajomości z prof. Józefem Szajną, a teraz z prof. Franciszkiem Chrapkiewiczem utwierdzają mnie w przekonaniu, że najważniejsza jest pasja do zawodu, jaki się wykonuje i nieważne, czy jest się artystą, czy biochemikiem. Moment w pracy, materiał, nad którym się skupiamy, podpowiada nam rozwiązania. Dlatego pracowitość i jeszcze raz pracowitość, tworzenie. Wszystko inne przeminie.
 
Franciszek Chrapkiewicz – Chapeville, biochemik, urodzony w 1924 r. w Godowej k. Strzyżowa.  Przed wojną ukończył szkołę podstawową i trzy klasy gimnazjum w Strzyżowie. Lata okupacji niemieckiej spędził w Godowej pomagając ojcu w wyprawianiu skór. W 1944 r. jego rodzice zostali zamordowani we własnym domu przez bojówkę AK podejrzewającą Chrapkiewiczów o kolaborację z Niemcami. Franciszek cudem uniknął śmierci i wyjechał do Chabówki i Poronina, gdzie pracował w tartakach  stryjów. W 1946 r. przez Szczecin i Berlin uciekł do Niemiec Zachodnich, na tereny okupowane przez dywizję pancerną gen. Maczka. Tam zdał maturę. Był kurierem przewożącym tajne dokumenty i pieniądze dla podziemia zbrojnego w Polsce. W tym samym roku wyjechał do Francji, gdzie podjął studia weterynaryjne na Ecole Nationale Veterinaire w Maisons-Alfort, a po ich ukończeniu kształcił się w dziedzinie biochemii i biologii molekularnej. W Centrum Badań Energii Atomowej prowadził badania nad metabolizmem związków siarki. Odkrycia w tej dziedzinie wzbudziły zainteresowanie m.in. noblisty Fritza Lipmanna, który zaprosił Chrapkiewicza do współpracy w jego laboratorium na Uniwersytecie Rockefellera w Nowym Jorku. Tam Chrapkiewicz dokonał znaczącego odkrycia: wyjaśnił mechanizm informowania tworzących się białek o tym, jaka ma być struktura powstającego organizmu. Prześladowany przez służby PRL, do Polski mógł przyjechać dopiero w 1989 r. Honorowy Obywatel Strzyżowa.
 
Jerzy Fąfara, poeta, prozaik, autor słuchowisk i wydawca. W 2004 roku za słuchowisko „Brzytwy kata Sellingera” zdobył Grand Prix na Festiwalu Polskiego Radia i Telewizji „Dwa Teatry” w Sopocie. Autor tomików wierszy: „Kto lepszy”, „Po obu stronach twarzy”; powieści: „Czerwony pająk”, „Dzień, w którym stanąć miała ziemia”; opowiadania: „Jakub od stojącej rzeki”; powieści radiowej: „Pępek Świata”. W 2009 roku ukazała się książka Jerzego  Fąfary o Józefie Szajnie: „18 – znaczy życie”. Od jesieni 2013 roku na antenie Polskiego Radia Rzeszów publikowana jest jego najnowsza powieść radiowa,  „Drabina do nieba”. W 2014 roku wydał powieść biograficzną „Pomruk” – opowieść o niezwykłym życiu profesora Franciszka Chrapkiewicza-Chapeville'a.    
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy