Alina Bosak: Szukam słowa, które opisze twoją wystawę „I jest trochę zimno”, i pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to po prostu: przejmująca. Jeszcze, że szczera i bardzo intymna. Spory też tłum ludzi pokonał kilkadziesiąt kilometrów z Rzeszowa, aby ją zobaczyć w Galerii Sztuki Współczesnej Pastula. Jan Pastuła dawno cię na nią namówił?
Marta Ożóg: Wszystkie prace, prócz jednej, powstały w dwa miesiące. Specjalnie na tę wystawę. Ale o wystawie rozmawialiśmy znacznie wcześniej. Ostatni raz, kiedy Janek zajrzał do kamienicy przy Placu Śreniawitów 7 w Rzeszowie, w której gospodaruje nasza grupa artystyczna TVAR. To było podczas Europejskiego Stadionu Kultury.
Targi sztuki i mody vintage w przestrzeni zaaranżowanej przez artystów. Widziałam zdjęcia. Kamienica zamieniona w galerię. Instalacje kolażowe, multimedialne i świetlne. Niezwykłe.
Jankowi spodobały się dwie moje instalacje. Duże, ponad dwa metry wysokości. I wtedy mnie namówił na wystawę w swojej galerii w Porębach Kupieńskich. Nie chciałam, żeby to była zbieranina prac, ale spójne, przemyślane dzieło. Tworząc wystawę myślę konceptualnie, podobnie jak przy tworzeniu scenografii w teatrze.
W środku lasu, gdzie mieści się galeria Janka, w przytulnym jej wnętrzu mówisz, że jest zimno, że wieje chłodem.
Opowiadam o mojej kondycji, ale też rzeczywistości m.in. mojego pokolenia. Stąd tytuł „I jest zimno”. Mam 32 lata. Wiek graniczny między młodością a dojrzałością. I doświadczam tego, co całe moje pokolenie. To trudne czasy dla młodych ludzi, nie tylko dla twórców. Trudne ekonomicznie, ale też emocjonalnie. Żyjemy pod presją. Wszyscy muszą być „jacyś”. Straszny nacisk kładzie się na powierzchowność, która przykrywa to, co jest naszym sednem. Myślę, że kiedyś było łatwiej. Bez tych rozbudowanych mediów społecznościowych i blichtru, który przykrywa dziś wszystko.
W mediach społecznościowych rzeczywiście obserwujemy raczej kreacje niż prawdziwych ludzi. Wygląda na to, że na świecie nie ma już nikogo z krzywym nosem i pryszczami. Sami ładni…
Wciąż do mnie pisze jakaś siłownia. Raz kliknęłam coś na FB i teraz codziennie do mnie piszą: „Marta, to jest twój czas!”. Nie wiem, jak to wyłączyć. Więc jest gdzieś ten przekaz – że musisz. Musisz być piękny, niezwykły. A tymczasem młodzi bywają zwyczajnie samotni. Jeśli nie znajdziesz partnera czy partnerki, kogoś bliskiego w odpowiednim czasie, to potem staje się to coraz trudniejsze. Zaczynasz tęsknić za dzieciństwem. Za tym, co było.
Stąd dłonie w twojej sztuce? Symbolizują poszukiwanie bliskości?
Jedne są z manekina – symbol tej pogoni za nieskazitelnym pięknem. Drugie zrobiłam z parafiny. Nie są już tak idealne. Bardzo kruche. Łatwo je spalić. Te dłonie są blisko siebie, ale nie wiadomo, czy się spotkają, dotkną, uścisną. A dla mnie dotyk jest sposobem poznania człowieka. Uścisk na dzień dobry, na pożegnanie. To dowód zaufania i tej bliskości, o której wspomniałam. Nie każdemu chcesz w życiu podać dłoń.
A włosy? Obok dłoni to one rzucają się w oczy w twoich pracach. Prawdziwe?
Pytam o nie u fryzjerów. Ale są też końskie. Znajomi też mi przynoszą. Wiedzą już, z czego tworzę.
Także z wycinków gazet, zdjęć…
Zdjęcia znajduję w opuszczonych domach.
Mówią, że jesteś ich eksploratorem. Czego szukasz w pustostanach?
Historii, które w nich się wydarzyły, śladów ludzi, którzy tam mieszkali. Lubię patrzeć, jak ktoś żył, jak się miał. Czasem znajduję listy, dokumenty. Je też wykorzystuję potem w moich pracach. Stare pudła, walizki, ramy.
Jak się do takich domów dostajesz? Nie boisz się, że ktoś cię złapie, oskarży o szabrowanie?
Wchodzę przez piwniczne okna. Kiedyś w Portugalii weszłam do opuszczonego szpitala psychiatrycznego, we Włoszech do dawnej fabryki.
Nie boisz się?
Chwilę obserwuję, czy to rzeczywiście opuszczone miejsce, czy nie natknę się na kogoś. Ale kiedyś weszłam wieczorem do garażu, w którym zobaczyłam oblany czerwoną farbą samochód. Wyglądało jak krew. To mnie zmroziło. Więc zdarzył się taki strach, ale nie, nie boję się zwiedzać pustostanów.
Pracujesz w Teatrze Maska i w twoich pracach wiele osób widzi scenograficzność.
Pewnie mają rację. Wrażenie przestrzenności jest dla mnie bardzo ważne. I tak jak w teatrze ważna jest dla mnie literatura, tekst. W moich pracach jestem opowiadaczem. Kiedyś też dużo pisałam. Od dziecka pamiętniki. Mówca ze mnie kiepski, ale pisać lubię.
Więc piszesz: „jest trochę zimno u mnie. Nieustannie i bez większych zmian wieje chłodem. Prowadzę walki i rozgrywki sama ze sobą. Wtapiam się gdzieś do wewnątrz i ciężko później z tego stanu się wyczołgać. Po wielu latach polubiłam to. Zaakceptowałam nie wesołą i komercyjną formę mojej sztuki. Lubię się zawiesić. Zatrzymuję momenty cichego krzyku. Zadanego pytania bez odpowiedzi. Rozdrapanej rany, która raczej się nie zagoi”. Bardzo intymnie. Chociaż, rośnie liczba osób, które przyznają się do depresji. Ostatnio o jej doświadczeniu opowiedział Ralph Kamiński. Te wyznania mają pomóc tym, którzy zmagają się z nią po cichu.
Też jej doświadczyłam. Ale też myślę, że niektórzy ludzie po prostu tacy się rodzą i noszą w sobie smutek. Z boku go nie widać. W teatrze kieruję całym działem, zarządzam zespołem ludzi, tworzę, realizuję wiele artystycznych projektów, organizuję je. A ta smuga w środku to coś zupełnie mojego. Kiedyś z tym walczyłam, ale zrozumiałam, że lepiej zaakceptować. Paradoksalnie, z tym smutkiem przychodzi sztuka. Kiedy tworzysz, musisz umieć być sam ze sobą. To dotyczy zarówno artystów, jak i muzyków, pisarzy.
Ale twoja wystawa to także opowieść o kobiecie. W jednym z tryptyków jest twarz kobiety, pasma włosów rozpuszczone jak u młodej dziewczyny, kilka kroków dalej tryptyk, w którym ciało się rozpadło.
Ten pierwszy tryptyk jest na wzór ołtarza. Nie jestem osobą wierzącą, ale sacrum zawsze mnie intrygowało, w przedstawieniu Boga jako mężczyzny dostrzegam też wzór dominacji. Nie jestem jednak feministką, bo doszłam do wniosku, że to się w życiu nie sprawdza. Mam jako kobieta emocje i uczucia, których się nie pozbędę. Uczę się je akceptować. W pierwszym tryptyku, który gloryfikuje kobietę, jest ona przedstawiona w pewnym rozkwicie, ale wokół jej głowy dzieje się już coś dramatycznego. W drugim tryptyku kobieta jest przedstawiona w jakimś afekcie, rozsypaniu. Nie ma tam nawet głowy. Włosy są splątane. Coś przeminęło.
Emocje są słabością kobiety?
Od dziecka otaczałam się chłopakami i sama czułam się bardzo męska. Zawód mi w tym do dziś pomaga – w końcu w pracowni scenograficznej obsługuję wszystkie te wiertarki, młotki i wyrzynarki. Zosia Samosia. Ale w końcu kobiecość z jej emocjami i mnie dopadła. Z całą tą wrażliwością, doszukiwaniem się sensów, drugiego dna, dzieleniem włosa na czworo. Walczę z tym. Myślę więc, czym by tu po wystawie w Galerii Pastula, zająć teraz głowę. Na szczęście zbliża się Europejski Stadion Kultury. Pomysł z kamienicą na Placu Śreniawitów już się rodzi.
Instalacja Marty Ożóg w kamienicy przy Placu Śreniawitów. Fot. Facebook/T V A R
xxx
Marta Ożóg jest absolwentką Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych oraz Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego na kierunku malarstwo i sztuki wizualne w pracowni Antoniego Nikla, Marka Olszyńskiego oraz Marka Pokrywki. Ukończyła wydział scenografii krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Była uczestniczką wielu wystaw w kraju i za granicą oraz wielu plenerów twórczych. W latach 2011-2013 prezesowała Kołu Artystycznemu Razem działającemu przy Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Wielokrotnie brała udział w projektach w ramach Festiwalu Przestrzeni Miejskiej oraz Europejskim Stadionie Kultury w Rzeszowie, również jako koordynator pracy twórczej. Zajmuje się malarstwem, instalacją artystyczną, kostiumem, scenografią. Pracuje w Teatrze Maska jako kierownik pracowni plastycznej.