Reklama

Ludzie

Wojna w Syrii oczyma Syryjczyka

Z Ayhamem Mohsinem, Syryjczykiem, ortodontą i właścicielem NZOZ Ortodent w Rzeszowie, rozmawiają Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 14.10.2013
8093_syryjczyk-1
Share
Udostępnij
Ayham Mohsin, Syryjczyk urodzony w Damaszku, od 14 lat związany z Rzeszowem. Absolwentów studiów medycznych w Moskwie, właściciel NZOZ „Ortodent” w Rzeszowie.
 
Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Mija 14 lat odkąd zostawił Pan Damaszek i osiadł na stałe w Rzeszowie. Co Pana sprowadziło do Polski?
 
Ayham Mohsin: Moja żona Agnieszka, Polka rodem z Dynowa. To jest powód, dla którego postanowiłem na stałe osiąść w Rzeszowie.
 
Jak się Państwo poznaliście?
 
W Moskwie. W 1985 r. zabrakło mi kilku punktów, by dostać się na stomatologię w Damaszku, ale że miałem bardzo dobre wyniki z egzaminu maturalnego, otrzymałem stypendium rządu syryjskiego na studia stomatologiczne, które mogłem podjąć w ówczesnym Związku Radzieckim, NRD, albo w Polsce. Wybrałem uniwersytet w Moskwie, może dlatego, że rok wcześniej medycynę zaczęła tam studiować moja siostra. Byłem już na IV roku studiów, gdy poznałem Agnieszkę. Okazało się, że przyjechała studiować stomatologię w Moskwie w ramach stypendium z Uniwersytetu Łódzkiego. Szybko się pobraliśmy, w Moskwie urodziła się nasza najstarsza córka Marysia. W 1991 r. ukończyłem studia, ale zostałem w Moskwie, bo chciałem być blisko żony i córki. Zdecydowałem się na specjalizację z ortodoncji. W międzyczasie Agnieszka skończyła studia i w 1995 r. wyjechaliśmy do Damaszku, gdzie zamierzaliśmy osiąść na stałe.
 
Damaszek miał być Waszym domem na zawsze?
 
Mieliśmy z żoną umowę, że jeśli będziemy nieszczęśliwi w Damaszku, albo jeżeli ona nie będzie chciała mieszkać w Syrii, to wyjedziemy do Polski. Agnieszka przed przyjazdem do Syrii miała wszystkie te obawy, o których Państwo mówicie, dlatego deklarowałem, że uszanuję każdy jej wybór, bo najważniejsza jest dla mnie rodzina. Zdecydowaliśmy się zamieszkać w Damaszku z kilku powodów. Ja miałem obowiązek odbyć służbę wojskową, musiałem też odpracować stypendium, jakie otrzymałem od rządu na studia w Moskwie. W centrum Damaszku, dzięki pomocy mojej rodziny, otworzyłem gabinet stomatologiczny. Mój ojciec jest do dziś aktywnym zawodowo, wziętym adwokatem, co pozwoliło mu wspierać finansowo początki mojej kariery zawodowej. W Damaszku spędziliśmy trzy lata. W 1998 r. Agnieszka wyjechała do Polski i zaczęła organizować nasze życie w Polsce. Ja dojechałem do niej rok później.

Dlaczego zdecydowaliście się wyjechać jednak z Damaszku i osiąść w Polsce? 
 
Wspólnie z żoną uznaliśmy, że odnaleźć się, robić karierę, łatwiej będzie mi w Polsce niż Agnieszce w Syrii.  W tamtym czasie już bardzo dobrze mówiłem po angielsku, rosyjsku, arabsku, byłem pewien, że szybko nauczę się także języka polskiego. Agnieszka z trudem przyzwyczajała się do życia w Damaszku, sporą trudnością było też dla niej nostryfikowanie dyplomu w języku arabskim. Moja żona bardzo chciała wrócić do Polski. Wspólnie więc uznaliśmy, że zamieszkamy na stałe w Polsce. 
 
Jakie były początki? 
 
Trudne. Zamieszkaliśmy w Rzeszowie, choć żona proponowała, aby osiedlić się w Dynowie. To jednak byłby dla mnie zbyt duży szok, nigdy w życiu nie mieszkałem w małej miejscowości. Po powrocie do Polski moja żona znalazła pracę w gabinecie w Rzeszowie, otworzyliśmy też prywatny gabinet stomatologiczny w Dynowie. Zacząłem wierzyć, że przyjazd do Polski ma sens, choć chyba z pięć razy pakowałem się i chciałem wracać do Syrii.
 
Przez ponad 2 lata nie mogłem wykonywać w Polsce zawodu. Mimo, że zdałem egzamin z języka polskiego w Izbie Lekarskiej w Warszawie i nostryfikowałem dyplom, ciągle miałem problem ze stażem. Uznano, że mając tylko tymczasowy pobyt w Polsce, nie mogę odbywać stażu w Rzeszowie. Długo szukałem w Polsce kliniki, która przyjęłaby obcokrajowca na darmowy staż. W końcu udało się w Krakowie, ale też z problemami, bo kazano mi zapłacić 25 tys. zł. Po interwencji Ministerstwa Zdrowia, z opóźnieniem, w Krakowie odbyłem w końcu wymagany staż. I tak, dopiero po 2,5 roku od momentu przyjazdu do Polski, dostałem ograniczone prawo wykonywania zawodu. Rozpocząłem pracę w rzeszowskim „Medyku”, zacząłem jednak marzyć o własnej klinice w Rzeszowie. W 2004 r. założyłem „Ortodent”, który zatrudnia dziś 19 osób.
 
Syria jest ciągle obecna w Pana życiu?
 
Od 1999 r. jeżdżę tam co roku i spędzam tam z rodziną miesiąc w lecie i miesiąc w zimie.

Jaką Syrię zapamiętał Pan z czasów swojej młodości i z czasu przed wojną domową, która toczy się w tym kraju od dwóch lat? Przekaz medialny, jaki dociera do przeciętnego Europejczyka, jest bowiem taki, że Syria to kraj, gdzie od 50 lat trwa stan wyjątkowy będący na rękę rządzącym, bo pozwalający na zawieszenie części swobód demokratycznych i w którym rządy Hafeza el-Asada, a od 2000 r. jego syna Baszara el-Asada zrujnowały Syrię gospodarczo.
 
Absolutnie się z tym nie zgadzam. Oni nie zrujnowali Syrii. Wręcz przeciwnie, oni zbudowali ten kraj. I nie mówmy o el-Asadach, ale o partii Baas. Musimy też sięgnąć głębiej do historii. Przez wieki Syria była pod panowaniem imperium tureckiego, które dążyło do maksymalnego wynarodowienia i eksploatacji kraju. Po Turkach przyszła Francja i dopiero w 1946 r. Syria przestała być francuską kolonią. W kraju panowała wtedy kompletna ciemnota i bieda. W tych warunkach życie polityczne w Syrii zaczęło kipieć, coraz częściej i coraz więcej ludzi chciało realnych zmian i rozwoju kraju. Zaczęły też powstawać kolejne partie polityczne, a wśród nich partia Baas, która w 1963 r. przejęła władzę w Syrii. Baasiści dążyli do edukacji i rozwoju kraju. Jest to o tyle złożony temat, że Syria jest bardzo skomplikowanym organizmem religijnym i kulturowym. Około 70 proc. ludności stanowią muzułmańscy sunnici, resztę mniejszości religijne, ale prawie cała ludność w Syrii jest arabska.
 
Pan tak dobrze mówi o partii Baas, ale jej rządy już w latach 60. XX wieku budziły opory i krytykę w samej Syrii i na świecie.

Chętnych do przejęcia władzy zawsze jest wielu. Prawda jest jednak taka, że od nastania jej rządów w Syrii mieszkańcom zaczęło się żyć lepiej, bezpieczniej, był powszechny dostęp do edukacji i dóbr. Przed rządami Baas, prawie cała Syria była podzielona między kilka majątków feudałów, na których wszyscy inni pracowali. 1 proc. obywateli miał wtedy 90 proc. dóbr całego kraju.
 
Chce nam Pan powiedzieć, że rządy Baas to był gospodarczy i kulturowy rozwój kraju przy ograniczonych swobodach obywatelskich?

Tak. Budowano szkoły, uniwersytety, domy, mieszkania. Mam 47 lat i pamiętam Syrię jako kraj, który pozwalał podróżować, uczyć się, rozwijać. Pamiętam też, że panowała powszechna opinia, by nie wtrącać się w dużą politykę.
 
Pan mieszkał w Damaszku. Jak wyglądało wasze życie?

Od lat 50. XX w. kobiety w Syrii pracowały i były bardzo aktywne w życiu publicznym. Często w Polsce sądzi się, że Syria to druga Arabia Saudyjska, gdzie kobieta nie ma praktycznie żadnych praw. Niestety, takich stereotypów jest ciągle dużo (Ayham Mohsin wyjmuje telefon komórkowy i pokazuje zdjęcia z tegorocznego pobytu w Syrii, na których widać jego siostrę, bratową i siostrzenice, wszystkie ubrane, uczesane, umalowane jak typowe europejskie kobiety i nastolatki – przyp. red.). Zdjęcia, które pokazałem, przedstawiają typową syryjską rodzinę. W Syrii żyją obok siebie: sunnici, alawici, chrześcijanie i druzowie, ale dla nikogo nie jest to problem. Ja jestem alawitą, a moim bardzo dobrym przyjacielem jest sunnita, który rok temu przyjechał do Rzeszowa i z którym wspólnie otwieramy wkrótce syryjską restaurację. Taką właśnie Syrię znam: tolerancyjną, bardzo przedsiębiorczą i zasobną.

Jednak Europejczyk, który czyta doniesienia prasowe i internetowe, ma obraz Syrii, która nie tylko od dwóch, ale od co najmniej kilkudziesięciu lat jest krajem zrujnowanym. O Syrii można przeczytać m.in. taki tekst: „Po zamachu stanu w 1963 roku do władzy doszła partia Baas. Pomimo prób obalenia jej rządów w 1966 i 1970 roku utrzymała władzę. Po rewolucji z 1970 roku, nowy prezydent Hafez el-Asad zabronił działalności partiom opozycyjnym. U szczytu 6-letniej, islamskiej rebelii w 1982 roku prezydent wprowadził taktykę spalonej ziemi w stosunku do miasta Hama, ze względu na to, że było punktem sunnickiego oporu. 3 lutego 1982 nastąpiła masakra miasta Hama z użyciem broni chemicznej, w której zginęło według Komitetu Praw Człowieka ok. 40 tys. ofiar”. To nie jest obraz stabilnego kraju.
 
To jest fałszywy obraz. Po tym, jak Hafez el-Asad doszedł do władzy, Bracia Muzułmańscy – radykalna organizacja sunnicka – wszelkim sposobami zaczęli dążyć do przejęcia władzy w Syrii, uznając, że przecież alawita, a więc el-Asad,  nie może rządzić w kraju, gdzie większość jest sunnicka. A przypominam, że do partii Baas poszli w Syrii wszyscy: sunnici, alawici, szyici, chrześcijanie, Kurdowie, Turkmeni. Dlaczego? Bo była jedyną nadzieją na walkę z religijną ciemnotą, która panowała w Syrii po 500-letniej okupacji Turków. Tym krajem trzeba było wstrząsnąć i partii Baas to się udało.
 
Proszę także zobaczyć, kto w Syrii tworzył opozycję. W 1970 r. były to skrajnie komunistyczne ugrupowania i Bracia Muzułmańscy. Zdecydowalibyście się Państwo oddać im władzę w Syrii? W dodatku w tamtym czasie Syria znajdowała się w bardzo wrogich stosunkach z Turcją, a w bardzo złych z Izraelem i Irakiem. W Libanie i Jordanii były w tamtym czasie rządy marionetkowe. Hafez el-Asad uznał, że nie może pozwolić na oddanie Syrii w ręce opozycji i rebelii islamskiej. Do dziś pojawiają się głosy, że ową rebelię szkolił Saddam Husajn z Iraku i izraelski Mossad. Przytaczaliście informacje o masakrze w Hamie, ale nie podano tam, jak Bracia Muzułmańscy mordowali wszystkich alawitów w Hamie w odwecie za politykę Asada. Prezydent Hafez el-Asad dążył do świeckiej Syrii, a Bracia Muzułmańscy do sunnickiej. Cała ta rebelia, która trwa do dziś, spowodowana jest dążeniem opozycji do uczynienia z Syrii państwa wyznaniowego. 

Jak Pan ocenia rządy prezydenta Baszara el-Asada?
 
Bardzo pozytywnie, dużo lepiej niż jeszcze 2,5 roku temu, a więc przed rebelią. Wtedy oceniałem go źle. Uważałem, że Baszar el-Asad, który rządzi w Syrii od 2000 r., w początkowych latach był zbyt łagodny dla opozycji, co doprowadziło do rozwoju islamskiej rebelii. Bracia Muzułmańscy, według moich analiz, stanowią liczebnie 70 proc. obecnej opozycji w Syrii. Reszta to radykalni komuniści. I jedyna rzecz, która ich łączy, to wspólny wróg: Baszar el-Asad.

To w takim razie skąd się bierze taki opór Zachodu wobec el-Asada?
 
Dlatego, że ma on swoje zdanie. Jak go zniszczyć medialnie? Pokazać jak najwięcej krwi. Jak to zrobić? Od pierwszych demonstracji pokazuje się zmanipulowane filmy. Byłem w Syrii w lipcu 2011 r., kiedy demonstracje były jeszcze pokojowe, i widziałem policję, która szła z pałkami i tarczami na demonstrantów. Jak sprowokować tłum, by zaatakował policję? Ktoś strzela do tłumu – nie wierzę, by to była policja, po zapewne nie chciałaby sobie narobić kłopotów – pada jakaś osoba. Kamery są natychmiast gotowe, jest krew i pada hasło, że Asad zabija sunnitów. Jeśli Państwo powtórzycie to kilkanaście razy komuś, kto nie ma rozumu, to chwyci za broń i pójdzie na Asada.
 
Prawda jest też taka, że większość Polaków ma problem nawet z umieszczeniem Syrii na mapie. I jeżeli nam się któryś dzień pokazuje w telewizji dzieci umierające po zastosowaniu sarinu, to jaki mamy mieć stosunek do tego, co się w Syrii dzieje?

Kilka tygodni temu do Genewy dojechała siostra zakonna z klasztoru pod Damaszkiem, która ma dowody na to, że przynajmniej cztery filmy, które pokazywali Amerykanie, były zmanipulowane. 4 sierpnia br., a więc 2,5 tygodnia przed atakiem, doszło do spacyfikowania ośmiu alawickich wiosek w górach. Rebelianci z al-Kaidy zabili 400 starszych osób, a ich dzieci uprowadzili. I nauczycielki z tych wiosek rozpoznają na tych filmach swoje dzieci, które są przedstawione jako ofiary sarinu w Damaszku. Dlaczego? A skąd weźmiecie Państwo dzieci w dzielnicach pod Damaszkiem, gdzie walki toczą się już od półtora roku? Wyobrażacie sobie Państwo ogrom tej manipulacji?
 
A jednak wysoka komisja ONZ, która badała sprawę, stwierdziła w swoim raporcie, że 21 sierpnia br. sarin został użyty i jest on tak wysokiej jakości, że niemożliwe, by użyli go rebelianci. A więc kto? Wojska el-Asada. 
 
Nie zawołacie Państwo wilka do swojego kurnika. Macie inspektorów ONZ w pobliskim hotelu. Czy uważacie, że Asad jest na tyle głupi, by użyć wtedy sarinu?
 
Nie. Ale wielu uważa, że może być na tyle bezczelny.
 
Absolutnie. Opozycja od ponad roku panuje nad niektórymi terenami, zwłaszcza w południowej Syrii, gdzie znajduje się otwarta granica z Jordanią i Izraelem. Dostarczenie przez tę granicę próby sarinu wysokiej jakości nie byłoby problemem. Do tej pory zabito w walkach 600 islamskich radykałów z paszportami europejskimi. Według „Daily Telegraph”, jest 17 tys. dżihadystów, którzy nie są Syryjczykami. Skąd oni się wzięli w Syrii? 
 
Jak teraz wygląda życie w Syrii?

Cały pas od morza prawie 100 km w głąb, od Libanu do Turcji, jest czysty. To jest teren górzysty, w którym 90 proc. ludności stanowią alawici i chrześcijanie, a tylko 10 proc. sunnici. Ludzie sami kupują tam broń i organizują obronę przed rebeliantami. Jak popatrzycie Państwo na tereny, na które weszli rebelianci, to są to przede wszystkim slumsy. Dlaczego? Bo w terenie dobrze zaplanowanym pod względem urbanistycznym oni nie mają szans. Przez slumsy przeniknąć im o wiele łatwiej. Poza tym w slumsach bieda miesza się z głupotą. Powiedzą: „masz 20 dolarów, idź na demonstrację. Nakręcą cię na filmie, 15 minut i wracasz”. Chodzi o to, by w ten sposób sprowokować jak najwięcej ludzi.
 
Gdzie jest największe skupisko rebeliantów?
 
W Aleppo.
 
A jak jest w Damaszku?
 
Są trzy czy cztery miasteczka pod Damaszkiem, gdzie toczą się walki. W samym Damaszku życie toczy się normalnie. Mój tato codziennie chodzi do pracy, działają urzędy. 
 
Gdy Pan z żoną i córkami jechaliście w tym roku do Syrii, nie baliście się?
 
Oczywiście, że się baliśmy. Ale zdecydowaliśmy się pojechać po długich rozmowach przez telefon i Skype’a z moją rodziną w Syrii. 
 
Jak postrzega sytuację Pana rodzina?
 
Teraz są za tym, by Asad – pomimo wszystkich jego minusów – rozprawił się z rebeliantami i przywrócił w Syrii normalność. Jeśli przegra, to nie będzie Syrii, tylko emiraty.
 
A jakie są minusy Asada?
 
Te rządy niby-dyktatorskie.

A Pan czuł kiedyś, że Pana prawa i wolności są w Syrii ograniczane?
 
W ostatnich 10 latach dokonała się duża poprawa w zakresie przestrzegania praw człowieka.  Wcześniej ojciec el-Asada, jak wsadzał opozycjonistę do więzienia, to na 20 lat. A Baszar robił to na kilka miesięcy i jeszcze przedstawiano tym ludziom zarzuty. Jeśli się z nich oczyścili, to wychodzili na wolność. Ale skoro Bracia Muzułmańscy finansują radykalny islam, a Arabia Saudyjska płaci, by budowano meczety, to jak Asad ma oświecić ten kraj? Na dodatek jakaś część Syryjczyków chciałaby, abyśmy żyli jak w Arabii Saudyjskiej, gdzie kobieta nie może nawet prowadzić auta. W takim kraju tacy jak ja nie chcą żyć, nawet jeżeli jesteśmy w mniejszości, chociaż jestem pewien, że zwolenników Asada jest obecnie ponad 50 proc. Chcemy, żeby wróciła normalność i mamy nadzieję, że ci Syryjczycy, którzy chcieli siłą obalić Asada, zrozumieją w końcu, że nie ma innej drogi jak żyć razem i zbudować ponownie Syrię.
 
Na ile na to, co się dzieje w Syrii, ma wpływ geopolityka? Nie jest tajemnicą, że Putin uważa Asada za swojego protegowanego, a USA też mają w tej części świata swoich sojuszników – Arabię Saudyjską, Izrael.

Rosja obawia się radykalnego islamu. Po drugie, chce wrócić na arenę międzynarodową jako kraj decydujący o losach świata.

Putin wspiera więc Asada, by ukrócić dominację USA i Izraela w tej części świata?
 
Naturalnie.

A co powoduje, że w Syrii angażują się tak mocno Stany Zjednoczone?
 
To, że Asad nie chce podpisać układu pokojowego z Izraelem. Jest mocnym sojusznikiem Iranu, a jednocześnie wrogiem Izraela. 

Stan w tej chwili jest taki, że groźba interwencji zbrojnej świata zachodniego nieco się oddaliła. Na razie jest porozumienie zawarte w Genewie przez Johna Kerry’ego i Siergieja Ławrowa w sprawie demontażu syryjskiej broni chemicznej. Syria mówi, że zastosuje się do tego porozumienia pod warunkiem, ze zatwierdzi je ONZ. Zachód szachuje Syrię: nie zastosujecie się do porozumienia genewskiego, wrócimy do koncepcji zbrojnej interwencji. W którym kierunku, Pana zdaniem, rozwinie się sytuacja w Syrii?
 
Aby odpowiedzieć na to pytanie, wróćmy do wojny w Zatoce Perskiej. Przypominacie sobie, jak inspektorzy ONZ szukali w Iraku broni chemicznej, lecz jej nie znaleźli?
 
Oczywiście. Pretekst, dla którego zrobiono porządek z Saddamem Husajnem, okazał się naciągany. 

Różnica między Asadem a Saddamem jest taka, że Asad ma broń. I cały czas gra tą kartą. Bo gdy Saddam okazał przez chwilę swą słabość, natychmiast zaczęła się interwencja. 
 
Asad o wiele lepiej niż Saddam rozumie mentalność zachodnią, co wynika z jego wykształcenia i kontaktów. Kiedy John Kerry jako specjalny wysłannik Baracka Obamy pojechał do Syrii, to… zaprzyjaźnił się z Asadem i jego żoną. 

Asad był też na przyjęciu u królowej Elżbiety. To bardzo inteligentny człowiek. Taki człowiek nie używa sarinu przeciw swojemu narodowi. Z żoną stworzyli organizację, która dba o los dzieci poległych żołnierzy syryjskich. Nie jest im obojętny los ludzi w Syrii. Nie możemy więc mówić, że Asad mógłby być na tyle bezczelny, by użyć sarinu. Dlaczego miałby to robić, skoro powoli, ale jednak zdobywa tereny? 

Czy Zachodowi chodzi o to, by zniszczyć Asada, czy tylko rzucić go na kolana, aby był bardziej uległy?
 
Chodzi o to, by Asad odszedł. 

Ale opozycja też nie będzie łatwym partnerem dla USA i Izraela.
 
Wtedy zostanie wprowadzony tzw. twórczy bałagan, o którym kiedyś mówiła Condoleeza Rice. Obecnie działa on w Tunezji, Egipcie, Afganistanie, Pakistanie. Proszę zobaczyć: tam, gdzie są Amerykanie, zaraz jest al-Kaida, a później bałagan. Ale Zachód igra z ogniem. Syria to ostatni bastion walki z radykalnym islamem. Politycy zachodni – czy to z Europy, czy z USA – nie rozumieją tej kwestii. Z krzywdą dla swoich narodów, bo za chwilę ten radykalny islam rozproszy się w Europie. Ja jestem Syryjczykiem, patriotą. Chcę, byśmy – wraz z moim przyjacielem sunnitą i moim przyjacielem chrześcijaninem – żyli ze sobą w zgodzie, w świeckim państwie. Co robi Asad? Chce ocalić Syrię. On jest gwarantem jednej, jednolitej Syrii. Może wysyła wojsko i policję na opozycję, ale jak banda zbirów wjechałaby do miasta i wzięłaby zakładników, to co by zrobił polski rząd?
 
Też wysłałby policję.
 
No właśnie. Ulice muszą być bezpieczne. Proszę mi wierzyć, piętnastu takich zbirów sparaliżowałoby Rzeszów, bo są to ludzie bezwzględni. A my mamy ich wiele tysięcy. Asad dla ludności syryjskiej jest w tej chwili symbolem powrotu do normalności. 
 
Trzy lata temu mój przyjaciel, chirurg szczękowy, zarabiał w szpitalu państwowym 800 dolarów „na rękę”. Proszę to przeliczyć na złotówki, biorąc pod uwagę, że w Syrii rachunki były pięciokrotnie niższe. Mój tata płacił za dom na wsi i dom w Damaszku 50 dolarów miesięcznie. Olej opałowy przed rebelią kosztował 10 centów. Chleb był dotowany; podobnie ryż, herbata. Jeżeli mam książeczkę rodzinną, to co kwartał dostawałem 5 kg cukru i ryżu. To jest Syria przed rebelią.

Będzie interwencja Zachodu w Syrii, czy skończy się na „dyplomatycznym pokerze”?
 
Asad, gdy się dowie, że na pewno nie będzie interwencji, zrobi z rebeliantami porządek w 6 miesięcy, no, powiedzmy, w rok. Wojsko syryjskie jest bardzo mocne, obecnie właściwie przekształciło się z regularnej armii w partyzantkę. Powtarzam, rok i byłby spokój w Syrii. Ale druga strona nie chce przegrać. Kto? Arabia Saudyjska nie dopuści, żeby w Syrii był dobrobyt bez ropy i państwo świeckie, a u nich – całkowita ciemnota. Bo za chwilę syryjski porządek zacząłby promieniować na nich. Izrael nie chce pozwolić, by Asad pozostał, bo to mocny rywal. W Turcji są te same problemy, co w Syrii, tylko zwielokrotnione i one dojrzeją później. Asad, jeżeli zostanie, będzie mocnym graczem w tym regionie.
 
To będzie ta interwencja Zachodu w Syrii, czy nie?

Nie. Zachód się boi, bo straty byłyby ogromne. Jeżeli przez 10 lat stracili w Iraku 5 tys. żołnierzy, to w Syrii tę samą liczbę stracą w dwa miesiące. Uzbrojonych partyzantów jest 160 rys., wojska syryjskiego – 400 tys. Kiedy byłem ostatnio w Syrii, rozmawiałem z tamtejszym oficerem. Powiedział: „nawet jak Baszar nie będzie chciał walczyć, to my będziemy walczyć. Mamy kilkadziesiąt tysięcy rakiet, użyjemy ich”. I tego właśnie boi się Zachód. Jeżeli rakiety polecą w naszą stronę, będzie to oznaczało, że został na nas wydany wyrok. Nie możemy czekać, jak w Iraku. Musimy się bronić.
 
Wywiad i sesję zdjęciową przeprowadziliśmy w restauracji Syriana shisha&grill w Rzeszowie.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy