29 września zmarła Barbara Wyrzykowska, łączniczka Powstania Warszawskiego – pseudonim „mała Basia”, działaczka Solidarności i wieloletni pracownik naukowy. Miała 95 lat – od ponad 50 związana była z Rzeszowem. Pogrzeb odbędzie się w sobotę, 3 października o godz. 10:30 na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie.
Barbara Wyrzykowska, urodziła się w 1925 roku Warszawie. Absolwentka Wydziału Fizyki na Uniwersytecie Warszawskim, doktor nauk technicznych na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 1966 roku związana z Rzeszowem i Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Rzeszowie. Współorganizatorka Komitetu Założycielskiego „Solidarności” w 1980 roku w WSP. Mężem Barbary Wyrzykowskiej był, zmarły w 2000 roku, profesor Roman Wyrzykowski, uczestnik Powstania Warszawskiego, działacz „Solidarności”, internowany w Załężu i Jaworzu, przez wiele lat dyrektor Instytutu Fizyki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie.
Wspaniała postać, bohaterka wywiadów w magazynie VIP Biznes&Styl. Nieprawdopodobnie pogodna i obdarzona fenomenalną pamięcią. Była olśniewająca zarówno fizycznie, jak i intelektualnie, choć nie kryła, z jakim bólem wraca do wspomnień z czasów wojny. Prawy, mądry, wspaniały człowiek.
W Powstaniu Warszawskim była łączniczką na stacji meldunkowej K1 do obsługi dowództwa Powstania Warszawskiego. Na początku działała w Śródmieściu, ale w drugim tygodniu powstania na ochotnika zgłosiła się do łączności kanałowej. Z wiadomościami przedzierała się kanałami ze Śródmieścia na Stare Miasto.
Wspominając tamten czas opowiadała: „W kanałach o niczym się nie myślało, człowiek chciał przeżyć, zobaczyć światło dzienne, chwilami zdawało się, że przed nim znajduje się wielka czarna przestrzeń, człowiek chciał wstać i biec, ale to złudzenie i trzeba było bardzo się pilnować, by nie dać się uwieść tej myśli i nie roztrzaskać głowy o sklepienie. W kanałach, tak samo jak w powstaniu nie czułam zmęczenia, głodu. Zresztą Melchior Wańkowicz pisał, że człowiek jest jak po haszyszu, odurzony, sama byłam bardzo dumna, że biorę udział w niezwykle ważnym wydarzeniu. To był czas, gdy całymi tygodniami spało się w piwnicach, na papierze kancelaryjnym i prawie nic nie jadło. W czasie okupacji nie jadłam mięsa, owoców, jajek, nie piłam mleka, ale przeżyłam. Trudno było nawet o wodę, tę się gotowało i dodawało alkoholu w celach dezynfekcyjnych.”
Wielokrotnie też podkreślała, że chęć życia jest niewyobrażalną siłą, zwłaszcza w sytuacji ekstremalnego zagrożenia: „Ludzie się pobierali, bo myśleli, że jak polegną, to chociaż razem. Mnie też się wydawało, że jak przestanę się bać, to wtedy się poddam. Ten strach był w środku, zduszony i ciągle trzeba było go kontrolować. W czasie powstania cały czas byłam naprężona, bo wydawała mi się, że dzięki temu cała przestrzeń wokół mnie jest napięta i to mnie chroni – mówiła.
Pomimo przeżytej traumy do końca życia powtarzała, jak bardzo ona i jej mąż byli dumni z udziału w powstaniu: „Nigdy tego nie żałowaliśmy. I jestem oburzona, gdy ktoś mówi, że powstanie było głupotą i nieodpowiedzialnością. To znaczy, że kompletnie nie rozumie, jaka wtedy była sytuacja w Warszawie i w Polsce. I choć mąż zapłacił straszną cenę za swój udział w powstaniu, był dumny ze swojego udziału. Nie chcieliśmy ginąć na kolanach, po prostu – twierdziła.