Ostatnie tygodnie to dla nas bardzo trudny czas, refleksyjny i nieustannie skłaniający do przemyśleń. Z Bieszczadami jestem związana od 28 lat, Chatę Wędrowca prowadzimy 18. W tym roku, po raz pierwszy w historii, w weekend majowy nasi goście nie zasiedli przy restauracyjnych stolikach, ale mogli być tylko obsłużeni na wynos. Teraz te obostrzenia już się zmieniły, ale rzeczywistość restauratorów niewiele się poprawiła. Kompletne wyhamowanie gospodarki w ostatnich miesiącach i zamknięcie granic rozbiło nasz zespół budowany od kilku dobrych lat.
Nie możemy liczyć na stałych współpracowników z Ukrainy, którzy nie otrzymują wiz i nie mogą przebywać w Polsce dłużej niż 3 miesiące. I co z tego, że mamy mnóstwo gości, bo wszyscy obecnie uważają, że Bieszczady są oazą spokoju i bezpieczeństwa, skoro nie mamy wykwalifikowanego personelu, który mógłby obsłużyć wszystkich klientów. Przez lata przyzwyczailiśmy naszych gości do najlepszej jakości jedzenia oraz dobrego standardu usług, a dysponujemy w tej chwili tylko 6-osobową załogą. Na zwiększenie zatrudnienia się nie zanosi, bo chętnych do pracy profesjonalistów po prostu nie ma. Gastronomia to trudny i wymagający biznes, w którym nie da się w kilka tygodni czy nawet miesięcy przyuczyć do zawodu. Na to trzeba lat pracy, chęci i zaangażowania. Chciałabym się mylić, ale po pandemii koronawirusa polska turystyka, gastronomia, hotelarstwo mogą zostać przeorane dramatycznymi doświadczeniami i plajtami. Już widać, jak wiele restauracji w dużych miastach zamyka się, albo zawiesza działalność. Podobnie może być w miejscowościach atrakcyjnych turystycznie.
To nieprawdopodobne, ale pamiętam, jak 28 lat temu wydawaliśmy z okienka w Bacówce pod Małą Rawką naleśniki z jagodami i w tym roku na początku maja było podobnie. Historia zatoczyła jakieś absurdalne koło. Znów całymi dniami stoimy z Robertem (Robert Żechowski, nagradzany kucharz i twórca sukcesu Chaty Wędrowca – przyp. red.) za barem i w kuchni, bo nieustannie brakuje nam rąk do pracy.
Bardzo nam zależy, by ludzie wiedzieli, że ciągle dla nich jesteśmy, że zrobimy wszystko, by utrzymać wypracowaną jakość i renomę. Czy to jednak pozwoli nam przetrwać do końca października, a przede wszystkim zaoszczędzić pieniądze, które zagwarantują nam byt do wiosny 2021 roku, bo na pół roku w sezonie zimowy, restaurację musimy zamknąć?! Pytań jest wiele, odpowiedzi na razie brak.
Obawiam się, że strach, jaki zawitał do nas w marcu, tak szybko nasz nie opuści. I nie chodzi mi tylko o bezpieczeństwo w restauracji, gdzie na co dzień stykamy się z wieloma osobami z bardzo różnych regionów Polski. Niepokoi mnie postępowanie wielu z nas, którzy zachowują się tak, jakby świat na 3 miesiące zapadł w sen, a teraz obudził się w niezmienionej postaci. Nic bardziej mylnego, wszystko się zmieniło i nie jestem wcale pewna, czy świat, jaki pamiętam sprzed pandemii koronawirusa, znów zagości w naszej Chacie. Bardzo bym chciała, ale nie mam złudzeń, bo wiem, jak wiele czasu, nakładów finansowych i zaangażowania ludzi wymaga gastronomia.
Ewa Żechowska, współwłaścicielka restauracji „Chata Wędrowca” w Wetlinie.