Reklama

Ludzie

Lutek, co miał szałas na połoninie. Książka o Lutku Pińczuku

Aneta Gieroń
Dodano: 30.05.2020
50884_lutek
Share
Udostępnij
Najsłynniejszy gospodarz na Połoninie Wetlińskiej – Lutek Pińczuk doczekał się książki o sobie, która w czerwcu ukaże się nakładem krośnieńskiego Wydawnictwa Ruthenus. Opowieść o legendarnym bieszczadniku snuje Edward Marszałek, zaprzyjaźniony z Lutkiem od kilku dekad. Porównuje go z największymi bieszczadzkimi legendami: dusiołkami, biesami i czadami, z tą jednak różnicą, że Lutek Pińczuk jest żywą legendą, o której śpiewać zaczęto ponad pół wieku temu, gdy na festiwalu w Opolu w 1964 roku pojawił się Tadeusz Woźniakowski z piosenką „Ballada bieszczadzka”.
 
To historia człowieka, który w Bieszczady przyjechał już pod koniec lat 50. XX wieku. Był młodym górnikiem, kiedy dotarł pod połoniny skuszony dobrym zarobkiem przy letnim zbiorze runa leśnego. Przez kolejne 3 lata wracał, by w 1961 roku osiedlić się w ziemiance w Berehach Górnych i już na stałe związać z Bieszczadami.
 
Z tego okresu świetnie zapamiętał go Wojomir Wojciechowski, były dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w tamtym czasie młody leśnik, który ich pierwsze spotkanie opisał w książce „Czar Bieszczadów”. Gdy rozeszła się wieść o młodym mężczyźnie w ziemiance w Berehach, Wojciechowski dotarł do niego w środku zimy z Longinem Skoniecznym, ówczesnym szefem placówki WOP. Na miejscu zastali młodego, uśmiechniętego mężczyznę, który w dużej ziemiance urządził sobie dom. Piec zrobił z beczki po lepiku, łóżku z drągów i suszonej trawy, a na ścianach rozwiesił zdjęcia pięknych dziewczyn i…. autentyczną ikonę.
 
– Prawdziwy leśny apartament, niezwykle schludny i czysty – wspominał Wojciechowski. Tak też zaczęła się wieloletnia przyjaźń obu mężczyzn, jednych z najstarszych, powojennych osadników bieszczadzkich.
 
 
Fot. Materiały prasowe
 
Pińczuk, przez lata zbieracz jagód, zajmujący się wyrębem drewna w bieszczadzkich lasach, czy wypalaniem węgla w mielerzach, od 1966 roku także ratownik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, który wziął udział w rekordowych 139 wyprawach ratunkowych a za swoją górską służbę był wielokrotnie odznaczany w tym Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
 
"Wszystko, co kocham, jest w  górach. I wszystkie wiersze są w bukach …" pisał Jerzy Harasymowicz i nawet nie przypuszczał, jak wielu będzie za nim powtarzać te słowa, za każdym razem jadąc w Bieszczady. Dwie tablice z popularnym wierszem stoją w samym sercu Bieszczadów; na Przełęczy Wyżnej, skąd prowadzi najkrótsza droga do schroniska "Chatka Puchatka”. Ta od marca tego roku przechodzi kapitalny remont, a za dwa lata już w niczym nie będzie przypominać kultowego schroniska, mimo to na zawsze wpisała się w  życiorys słynnego bieszczadnika.

Pińczuk z Połoniną Wetlińską po raz pierwszy związał się w 1964 roku. W latach 50. powstał tutaj schron z przeznaczeniem na wojskowe obserwatorium przeciwlotnicze, które z czasem przekazano do zagospodarowania turystyce. Pierwszymi gospodarzami byli krakowscy harcerze, ale to Lutek Pińczuk zrobił z tego miejsca autentyczne schronisko.

To też wieloletni gospodarz kempingu PTTK w Ustrzykach Górnych, a od 1986 do 2016 roku gazdował w schronisku na Połoninie Wetlińskiej. Kultowa już „Chatka Puchatka” (1228 m n.p.m.) to najwyżej położone schronisko w Bieszczadach, kiedyś nazywane „Tawerną” i „Republiką Wetlińską”. Rozbudowywane i modernizowane od 1964 roku przez Lutka zapewniało spartańskie warunki i przepiękne widoki. Kultowe miejsce, gdzie już na zawsze pozostał ukochany koń Pińczuka – Karo i gdzie przez lata można było podglądać, jak słynną „więźniarką”, czyli gazikiem 69A pędził z Przełęczy Wyżnej na szczyt Wetlińskiej. Kultowy gazik do dziś stoi w garażu domu Lutka w Wetlinie, gdzie kilka lat temu osiadł na stałe, gdy przestał gazdować wspólnie z Dorotką Nowosielską na Wetlińskiej. Dziś z okien nie ma już tak cudnego widoku, jak zza kuchennej szyby na połoninie, ale codziennie zerka na Hnatowe Berdo.
 
– Autentyczna legenda Bieszczadów – mówi Edward Marszałek, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, autor książki o Lutku Pińczuku. – Tym bardziej się cieszę, że udało mi się go namówić do spisania wspomnień o nim samym i Bieszczadach.
 
Choć był czas, kiedy połoniny zniknęły z jego życia. Ożenił się, wyjechał do Cieszyna, urodziła mu się córka Sawa. A Bieszczady? Śniły się po nocach, więc wrócił i został już na zawsze.

To miejsce przypomina mu okolice, gdzie spędził dzieciństwo. Urodził się rok przed wybuchem II wojny światowej w Kunowej, w dawnej Jugosławii, obecnie Bośni. Jest potomkiem polskich emigrantów z czasów zaborów. Po wojnie z ojcem i siódemką rodzeństwa osiadł na Dolnym Śląsku w okolicach Bolesławca, stąd górniczy epizod w jego życiu.
 
 
Lutek Pińczuk i Edward Marszałek. Fot. Archiwum Edwarda Marszałka
 
– Zawsze żartuję, że w życiu Lutka Pińczuka nie ma przypadków, w końcu górnik, to człowiek siedzący w górach – śmieje się Edward Marszałek. – Pisząc wspomnienia o tym niezwykłym traperze i osadniku, wydawało mi się, że wiem o nim dużo – znamy się od kilku dekad. A to nieprawda, bo bezcenne przy tworzeniu portretu okazały się zapiski Lutka m.in. z czasów ziemianki w Berehach, wyjazdu do miejsc zapamiętanych z dzieciństwa do Jugosławii oraz konnego rajdu przez Rzeszowszczyznę. Konie to wielka miłość Lutka, w końcu prawdziwą sensację wzbudził w latach 60. XX wieku, gdy konno wjechał na Rynek w Rzeszowie.

Wspaniały człowiek, autentyczny bieszczadnik, który tworzył magię Bieszczadów i  budował podwaliny pod dzisiejszą turystykę górską – nie ma wątpliwości Edward Marszałek, który w książce zawarł nie tylko historię życia Pińczuka, ale też zapis wspomnień jego przyjaciół i wielu dziennikarzy, którzy przez lata Lutka na połoninie odwiedzali.
 
Opisał też Lutkową chatkę pod samą Tarnicą, o czym mało kto wie, a w której mieszkał prawie pół roku. Miała wymiary 6 na 4 metry i zbudowana była z płyt paździerzowych. Stała nieopodal późniejszej dyżurki GOPR przy przełęczy, dziś nazywanej Przełęczą GOPR-owską.
 
– W takim miejscu i w takich warunkach przetrwał najcięższe zimowe miesiące i mrozy – dodaje Marszałek. – Cały Lutek, po prostu!
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy