Reklama

Ludzie

Pomóżmy Prezesowi. W Wielkanoc spłonął dach ośrodka w Chmielu

Aneta Gieroń
Dodano: 23.04.2019
45436_otryt
Share
Udostępnij
Prawdziwych traperów, którzy od kilkudziesięciu lat oswajali dzikie ścieżki, własnymi rękami karczowali las i stawiali pierwsze pensjonaty, w Bieszczadach jest już tylko kilkunastu. Wśród nich Ryszard Krzeszewski, choć mało kto pamięta jego prawdziwe imię i nazwisko. Wiele lat temu utarło się „Prezes” i tak zostało, chyba że jeszcze ktoś z amerykańska zakrzyknie: Zaklinacz Koni z Chmiela! W Wielkanocny Poniedziałek w Ośrodku Górskiej Turystyki Jeździeckiej ,,U Prezesa”, miejscu kultowym w Bieszczadach, pojawił się ogień. Pożar udało się ugasić, ale straty są duże. Spłonął dach  ośrodka, a budynek jest nadpalony. Wspaniałe miejsce, wspaniali ludzie, którym można pomóc wpłacając pieniądze na: www.pomagam.pl/u-prezesa?fbclid=IwAR0q9BIDap1XOe7YIhWUQZkWMt-mEBFK47oAWVdxCMnF-fsYrB53lWnek8Q.
 
Wysoki, brodaty mężczyzna, na oko hipis z traperem w jednym, to technik włókiennik, który w Bieszczady przyjechał z Łodzi.
 
– Takie to były czasy na początku lat 70. XX wieku – opowiadał Ryszard Krzeszewski kilka lat temu, gdy przygotowywaliśmy o nim tekst dla magazynu VIP Biznes&Styl. – Młody, zaczytany w książkach Karola Maya, Jacka Londona i naszych Centkiewiczów, nie dziwota, że zamarzyła mi się traperka, dziewicza przyroda jak w Kanadzie albo na Alasce i ja na koniu przemierzający dzikie tereny. Dla chłopaka z Łodzi zatrudnionego w fabryce „Dywilan”, gdzie pracowało się na trzy zmiany, Bieszczady zdawały się polskim dzikim zachodem, tym bardziej, że wtedy te tereny opisywano jako dzikie, niedostępne, słabo zaludnione i czekające na nowych osadników.
 
 
Fot. Archiwum Ośrodek Górskiej Turystyki Jeździeckiej ,,U Prezesa”
 
W czerwcu 1982 roku kolejny raz przyjechał do Chmielu, skąd obiecał sobie już nigdy nie wyjechać. Za pieniądze zarobione w USA kupił prawie 15 hektarów ziemi i na działce, gdzie wszędzie był las, ponad rok mieszkał w namiocie, a przez kolejnych 10 lat budował stajnię, przy której zrobił sobie pokoik mieszkalny. Żył ze sprzedaży drewna, a to co wykarczował, przygotowywał pod łąki. Palił krzaki, wyrywał korzenie z ziemi, orał ciężkim pługiem i ręcznie siał trawę. To było traperskie życie, ogromnie ciężka praca i trudne warunki. Za całe gospodarstwo stał wtedy koń Otryt, pies i kilka kóz, jakie Prezes odkupił od Billa z „Chaty Socjolog”, kiedy ten trafił do więzienia. 
 
Prezes w kolejnych latach rozbudowywał stajnię, pojawiały się w niej kolejne konie, a wśród nich najważniejsza klacz – Kiwi kupiona od Tomka Nawrota z „Koliby”. Dziś Otryt i Kiwi już nie żyją, ale od Kiwi zaczęła się hodowla koni i stadnina. 
 
Stworzył jeden z najsłynniejszych Ośrodków Górskiej Turystyki Jeździeckiej w Bieszczadach, z pięknymi zabudowaniami, idealnie czystymi końmi w stajniach i wydawać być się mogło, że wszystko przyszło szybko i łatwo. – Nic bardziej mylnego – opowiadał kilka lat temu Prezes, choć na pewno kilka razy miał dużo szczęścia w życiu. Choćby do koni. Te pojawił się późno, bo Ryszard Krzeszewski miał już więcej niż 30 lat i choć początkowo miały być tylko spełnieniem młodzieńczego marzenia o galopie wierzchem po górach, z czasem stały się sposobem na życie, a z Prezesowi przyniosły sławę bieszczadzkiego zaklinacza koni.
 
Nie pozwólmy, by to legendarne miejsce w Chmielu miało przestać kojarzyć się z turystami i końmi galopującymi po bieszczadzkich połoninach.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy