Reklama

Ludzie

Nasze ostatnie spotkanie z Marią Kaczyńską. ARCHIWUM

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 10.04.2020
3240_kaczynska
Share
Udostępnij
Jest ranek 4 marca 2010 r. Wyjeżdżamy do Warszawy na wywiad z Panią Prezydentową Marią Kaczyńską. Kilka minut przed dwunastą w południe parkujemy tuż obok kościoła Sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Z bocznej oficyny Pałacu Prezydenckiego wychodzi Paweł Wypych, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. Kilkanaście minut później, idąc za funkcjonariuszem BOR korytarzami Pałacu Prezydenckiego do Salonu Rokoko na rozmowę z Marią Kaczyńską, mijamy pałacową kaplicę. Przez uchylone drzwi widzimy siedzącego w ławce i modlącego się ks. Romana Indrzejczyka, kapelana Prezydenta. Dokładnie o godz. 13 Maria Kaczyńska wita się z dziennikarzami podkarpackiego magazynu VIP Biznes&Styl. Za Pierwszą Damą, jak zawsze dyskretnie, wchodzi Izabela Tomaszewska, dyrektor zespołu protokolarnego Kancelarii Prezydenta. Jest 10 kwietnia 2010 r. Po godzinie dziewiątej słyszymy wiadomość o tragedii przekraczającej ludzką wyobraźnię – nie wierzymy! Nie żyją Lech i Maria Kaczyńscy. Niedługo potem mamy już pewność – nigdy więcej nie wymienimy kurtuazyjnego „dzień dobry” z Wypychem, ks. Indrzejczykiem, Tomaszewską…
 
To miał być wyjątkowy wywiad z okazji wyjątkowego, rocznicowego numeru VIP-a. Przed lutową wizytą Marii Kaczyńskiej w Rzeszowie w 2010 r., podczas której dekorowała przyznanymi przez Prezydenta Krzyżami Komandorskimi Orderu Odrodzenia Polski tych, którzy ratowali Żydów w czasie Zagłady, poprosimy o możliwość przeprowadzenia z Nią wywiadu. Zespół protokolarny uczciwie przyznaje, że grafik pobytu Pani Prezydentowej w Rzeszowie jest zaplanowany co do minuty i o półgodzinnym wywiadzie nie ma mowy, ale… Współpracownicy Marii Kaczyńskiej zapraszają VIP-a do Warszawy. Deklaracje zdawały się nam bardziej kurtuazyjne niż wiarygodne, jednak gdy w kolejnych dniach poproszono nas o informacje związane z gazetą, dziennikarzami i wydawcami, stało się jasne, że Izabela Tomaszewska zamierza dotrzymać słowa. W ciągu niespełna czterech tygodni zaplanowała nasze spotkanie, a Aneta zdążyła przyzwyczaić się, że otrzymuje od niej na skrzynkę mailową regularne informacje co do terminu i przebiegu spotkania. Czuliśmy się wyróżnieni – spośród dziesiątek próśb o wywiad współpracownicy Prezydentowej wybrali właśnie nas.  
 
Pani Izabela żartowała, że zaimponował im poziom merytoryczny i edytorski pisma, jakiego nie spodziewali się na Podkarpaciu. W dodatku pisma prowadzonego przez młodą kobietę, co dla Pani Prezydentowej było ważne – zawsze bardzo Jej zależało na wspieraniu kobiet aktywnych zawodowo.
 
W Pałacu dobrą chwilę trwają „sztywne procedury”: przejście przez elektroniczną bramkę, kontrola teczek i toreb. Ale strażnicy byli bardzo mili. Onieśmielenie, zdenerwowanie, pewna kanciastość ruchów i słów towarzyszyła nam w pierwszych minutach spotkania z Marią Kaczyńską, co zdaje się być oczywiste w gęstym otoczeniu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu i w sytuacji, gdy zasiada się w sali, gdzie z każdej ściany spoglądają na Ciebie cenne płótna z XVIII-wiecznymi portretami królowych i monarchiń. 
 
Pani Prezydentowa miała taki mocny, serdeczny uścisk dłoni. Gdy głęboko skłanialiśmy głowy w trakcie powitania, zdawała się być rozbawiona, miała w oczach coś w rodzaju „chochlików”, czuło się, że ma fenomenalne poczucie humoru. Gdybyśmy mieli ją opisać w kilku zdaniach, to najważniejsze zdawało się nam emanujące z Niej poczucie spełnienia. Była świetnie wykształcona, bardzo zdolna, towarzyska, a mimo to, a może właśnie dlatego, wybrała życie „w cieniu męża”. Choć pewnie prawdziwsze jest stwierdzenie, że to raczej z Jej „blasku” częściej niż rzadziej korzystał Lech Kaczyński.
 
– Zaskoczyło mnie, gdy Pani Prezydentowa spontanicznie zwróciła się do mnie, abym poprosił kelnerów o cytrynkę – wspomina Tadziu, nasz fotoreporter. Wystarczył Jej jeden rzut oka na stolik, przy którym rozmawialiśmy, by dostrzec to malutkie zaniedbanie obsługi. Poprosiła o cytrynkę tym chętniej, że – jak nam powiedziała – sama w tych dniach zmagała się z przeziębieniem. Kelnerzy musieli być mocno zdziwieni, gdy w uchylonych drzwiach Salonu Rokoko pojawiła się głowa Tadzia, który cicho powiedział: „Pani Prezydentowa prosi o cytrynkę”.
 
Nasze zaskoczenie było nie mniejsze, gdy Maria Kaczyńska, szczerze zmartwiona tym, że Aneta może się przeziębić w sukience z krótkim rękawem, gotowa była natychmiast słać po szal dla niej. Tę propozycję ponawiała co najmniej trzykrotnie. Jak troskliwa, kochająca Mama. Dała za wygraną, gdy Aneta solennie Ją zapewniła, że nie jest jej zimno.
 
 
Fot. Archiwum Kancelarii Prezydenta RP
 
Tak trudno o tym wszystkim wspominać, gdy tamte obrazy są tak świeże w naszych głowach – powtarzamy sobie w naszych prywatnych rozmowach i nie potrafimy uwierzyć, że już nigdy nie usiądziemy z Marią Kaczyńską do wywiadu, który okazał się jednym z najmilszych w naszej dziennikarskiej pracy. Rzadko kto jest bowiem gotowy, by odpowiedzieć na wszystkie pytania, a potem nie usuwać odpowiedzi w trakcie autoryzacji. Do  rzadkości należą też rozmówcy, którzy robią co mogą, by odpowiadać na pytania jak najpełniej, jak najzabawniej, jak najbardziej anegdotycznie.
 
– Zdumiała mnie jej bezpośredniość. Prezydentowa bez najmniejszego grymasu wiele minut pozowała, pozwalała się ustawić,  wręcz prosiła o sugestie, jak ustawiać się przed obiektywem – dodaje Tadziu. A przecież nasz fotoreporter pozwalał sobie na takie „ekscesy”, jak delikatne przesuwanie Pierwszej Damy w inne miejsce czy poprawianie Jej rąk. 
 
Ciepło, serdeczność, bezpośredniość emanowały od Niej od pierwszej minuty. – Oj, a ja tak po domowemu – powitała nas od drzwi, gdy dostrzegła, że jedno z nas jest w klasycznej sukience, a drugie w garniturze. Ale i „po domowemu” wyglądała pięknie. Mimo niewielkiego wzrostu, miała bardzo ładną, filigranową figurę, świetną fryzurę. Imponowała niewymuszoną elegancją. Tłumaczyła, że od lat jest wierna prostocie i klasyce, i tylko czasem wychodzi z niej „sroka” kochająca błyskotki. Rzeczywiście, w trakcie spotkania z nami, ale potem na wielu zdjęciach archiwalnych, dostrzegliśmy, jak pięknie miała zawsze dobrane kolczyki, wisiorki, bransoletki. Wystarczył Jej jeden rzut oka na sukienkę Anety, by stwierdzić: – Dobry wybór, na różne inne okazje wykorzysta pani do niej broszkę, apaszkę albo korale i za każdym razem poczuje się pani tak, jakby zakładała nową sukienkę. Gdy tak mówiła to z uśmiechem, Aneta czuła się onieśmielona, wręcz zawstydzona.
 
Po kilku minutach wywiadu po naszych wcześniejszych obawach nie pozostał ani ślad. Poczuliśmy się w Pałacu Prezydenckim jak u siebie. Pani Prezydentowa miała dar zjednywania sobie ludzi. Nie kryła, że studia na kierunku transport morski wybrała głównie dlatego, że marzyła o podróżowaniu po świecie. Jakim strasznym paradoksem stała się podróż do Smoleńska w sobotę, 10 kwietnia! A właściwie do Katynia, gdzie przed laty zginął jej stryj, Witold Mackiewicz…
 
Pani Prezydentowa zaskoczyła nas po raz kolejny, gdy, zagadnięta przez Anetę o bransoletkę z motywem fortepianowej klawiatury, którą miała na nadgarstku, powiedziała: „Mogę ją pani ofiarować”. Po czym bezceremonialnie zdjęła bransoletkę z ręki i dała Anecie w prezencie. To był gadżet z okazji Roku Chopinowskiego, ale jakże ważna teraz pamiątka.
 
Gdy ofiarowaliśmy Jej album wydawnictwa „BOSZ” z pracami Zdzisława Beksińskiego, natychmiast zaczęła go przy nas oglądać  i wspominać Sanok, Bieszczady, swój kurs hiszpańskiego w Ustrzykach Górnych, jeszcze w czasach studenckich. Zaplanowany na godzinę wywiad sama przedłużyła o prawie pół godziny. „Chodźcie państwo, pokażę wam kilka sal”, powiedziała, po czym przeszła z nami do przepięknej Sali Białej, skąd najlepiej widać ogrody w Pałacu Prezydenckim. I trzeba było mieć Jej figlarność w zachowaniu, by puścić do nas oko i poprowadzić do sąsiedniej jadalni, mówiąc przy tym, że za chwilę Prezydent z oficjalnymi gośćmi usiądzie do obiadu, ale nas zaprosi przy innej okazji. Odwiedziliśmy też salę ze słynnym, często pokazywanym w telewizji stolikiem i kanapą, gdzie Lech Kaczyński przyjmował oficjalne delegacje. „O, tu zawsze siada mój mąż, tu ja, tam głowa państwa, którą podejmujemy, a tam jego małżonka” – pokazywała Pierwsza Dama.
 
Było dla nas pewnym zaskoczeniem, gdy pod koniec spotkania, uznając, że tak ładne wnętrza Sali Białej nie zostały jeszcze uwiecznione, zaproponowała dodatkowe zdjęcia. Prawie się wzruszyliśmy, gdy bez większych ceregieli Pani Prezydentowa poprosiła Izabelę Tomaszewską, by ta przyniosła Jej torebkę. Po chwili skromna, skórzana torba wylądowała na antycznym fotelu, a Prezydentowa kilkoma ruchami przed zabytkowym lustrem poprawiła makijaż i – promiennie się uśmiechając – stwierdziła, że jest gotowa do zdjęć. To się nazywa mieć klasę i dystans do siebie!
 
Gdy kilka dni po wywiadzie Maria Kaczyńska wspólnie z Izabelą Tomaszewską autoryzowały tekst, nie usunęły największych „smaczków”. Poprosiły o dopisanie w kilku odpowiedziach dodatkowych zdań, których Prezydentowa nie dopowiedziała w trakcie wywiadu. Obie były wymagające i nieustępliwe, kilka godzin on-line autoryzowaliśmy zdjęcia i tekst. Doszło do krótkiego spięcia z Izabelą Tomaszewską, gdy Aneta nie chciała zamieścić w VIP-ie zdjęć Marii Kaczyńskiej z księciem Karolem i Kamilą Windsorami w Pałacu Prezydenckim. Argumenty VIP-a zostały przyjęte, zespół protokolarny z propozycji się wycofał.  Pani Izabela poprosiła o PDF-y  złożonych już stron. Była profesjonalistką, nad wszystkim czuwała do końca. Miała  jednak tę wspaniałą cechę, że chciała widzieć i wiedzieć, ale niekoniecznie ingerować.

Kiedy się żegnaliśmy, słowa „do zobaczenia w Rzeszowie” zdawały się być tak oczywiste i naturalne… Ale, niestety, dziś pochylamy nisko głowę, mając świadomość, że Marii Kaczyńskiej, Izabeli Tomaszewskiej, Pawła Wypycha, ks. Romana Indrzejczyka nie ma już wśród nas.
 
A to nie wszystkie ofiary katastrofy pod Smoleńskiem, obecne w marcowo-kwietniowym numerze VIP-a. Opublikowaliśmy w nim dwugłos na temat parytetów dla kobiet. W roli przeciwniczki parytetów szybko obsadziliśmy Grażynę Gęsicką, posłankę z Podkarpacia, szefową Klubu Parlamentarnego PiS. Jak się okazało za kilka tygodni – kolejną ofiarę katastrofy. Z prośbą o namiary na którąś ze zwolenniczek parytetów w jego klubie, Jaromir zwrócił się do posła Tomasza Kamińskiego, szefa podkarpackiego SLD. Za dwie minuty miał w komórce wizytówki Joanny Senyszyn i Izabeli Jarugi-Nowackiej. Wybraliśmy Senyszyn. A gdyby padło na Jarugę-Nowacką, tamten numer VIP-a byłby jeszcze bardziej „smoleński”…
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy