Reklama

Ludzie

Kowale z Kuźni Skarbów, czyli w raju Agnieszki i Filipa Pasków

Alina Bosak
Dodano: 09.06.2020
31444_glowne
Share
Udostępnij

Do Kuźni Skarbów łatwo trafić. Wystarczy przejechać przez tory w Mokrem pod Sanokiem i wypatrywać szyldu ze strzałką. Potem kawałek wiejskiej drogi pod górkę i już jesteśmy w raju Agnieszki i Filipa Pasków. W drewnianym domu po gajowym mieszkają z czwórką dzieci. Obok stoi przerobiona na kuźnię okazała stodoła –  Pracownia Kowalstwa Artystycznego i Metaloplastyki, gdzie z metalowych prętów i blach powstają prawdziwe cuda – świeczniki, rzeźby i lampy. Od bram po pierścionki. „Naczelnym kowalem” jest tu Agnieszka.

Oboje pochodzą z Podkarpacia, ale poznali się w Poznaniu. Agnieszka jest metaloplastykiem. Ukończyła Liceum Plastyczne w Rzeszowie. – Byłam pierwszą dziewczyną, którą wpuścili na kuźnię. Wydawało się wtedy, że kowalstwo nie jest dla kobiet, bo wymaga sporej siły fizycznej. Zrobiłam coś na próbę, wyszło dobrze i zostałam – opowiada. Szczupła dziewczyna z dredami na głowie. – Mam silne ręce – uśmiecha się w odpowiedzi na moje niedowierzanie. – Do kowalstwa poczułam zew, chociaż to nie jest łatwa praca. Brud i fizyczny wysiłek. W lecie na kuźni jest bardzo gorąco, w zimie też bywało ciężko. W poprzednich pracowniach nie mieliśmy ogrzewania ani ciepłej wody, więc kiedy rano przychodziłam do pracy, czekał na mnie lód w beczce. Trzeba sporo samozaparcia, aby w takich warunkach pracować.  

– Kiedy dowiedziałem się, że Agnieszka uczy się kowalstwa, nie byłem zdziwiony, bo znałem wielu zakręconych artystów, ale przyznam, że zaimponowała mi – wspomina Filip i zdradza, że kiedy zaprosił ją na Slot Art Festival, jeden z największych festiwali kultury alternatywnej w Polsce, i zobaczył, jak pracuje z młotkiem przy palenisku, przepadł całkowicie. Pobrali się i zamieszkali w Poznaniu, gdzie Filip kończył studia z zarządzania i marketingu. – Ale zawsze drzemał we mnie artysta – stwierdza ze śmiechem. – Trochę grałem na różnych instrumentach i lubiłem coś tworzyć, chociaż do rysunku talentu nie mam. I zazdrościłem moim przyjaciołom, którzy dostawali się do liceum plastycznego. W zarządzanie to chyba Pan Bóg mnie wrobił. Przewidział, że przyda mi się do prowadzenia firmy, a i wcześniej do pomocy w stowarzyszeniu, w którego działalność się zaangażowałem.

W tamtym czasie oboje pracowali jako wolontariusze w Stowarzyszeniu Pomocy „Inny Dom”. Filip zatrudniał się dorywczo, aby zarobić na wspólne życie. – Stowarzyszenie prowadzi świetlicę dla dzieci z trudnych rodzin i z myślą o nich realizuje wiele wspaniałych projektów. Dzięki temu mogą zobaczyć trochę inny świat niż ten za ścianą – mówi Agnieszka. – Kiedyś, gdy Filip wracał do domu, dwóch chłopaków na ulicy obiło mu twarz, zabrało telefon. Stwierdził wtedy, że warto w tej świetlicy pracować, bo bardzo jest potrzebna.

Fot. Tadeusz Poźniak

Wracamy w Beskid Niski

W 2005 roku urodziła się Karmina – najstarsza córka Agnieszki i Filipa, a w 2006 wrócili na Podkarpacie. Jak tłumaczą, nie marzyli o życiu w mieście. Chcieli przestrzeni, widoków na Beskid Niski, własnego domu i kuźni. Najbardziej odpowiadały im okolice Sanoka i tu wynajęli pierwszy dom. – Zaczynaliśmy w drewnianej szopce. Miałam kilka młotków, kleszczy, kowadło i kiepską spawarkę – wspomina Agnieszka, która wtedy z pomocą unijnej dotacji otworzyła firmę. – Planowałam robić tylko drobne rzeczy, a Filip miał pomagać w papierkowych sprawach.

Ale pojawiło się większe zamówienie. Wynajęli więc dużą pracownię w Sanoku i zabrali się  za realizację. Dziś mówią, że był to z ich strony bardziej akt wiary niż trzeźwa kalkulacja. Zaczynali od zera, bez kapitału, z nadzieją, że to, co potrafi Agnieszka, spodoba się i znajdzie kupców. – I zamówienia spływały – wspomina kowalka w dredach. – A my inwestowaliśmy w kolejne urządzenia do kuźni, Filip nauczył się spawać, znów zmieniliśmy warsztat na wygodniejszy.  

Ambitne prace ściągały kolejnych klientów. W dorobku mieli już takie realizacje, jak np. całe ogrodzenie, z wielką, kutą bramą w kształcie drzewa, otwieraną po ukosie. To nie było łatwe zadanie nawet dla fachowca z 30-letnim doświadczeniem, ale przewagę dawało im artystyczne wykształcenie Agnieszki, jej talent do rzeźby i form przestrzennych. Filip także nauczył się kuć i zrealizował kilka samodzielnych prac, ale dziś jego głównym zadaniem jest ogarnianie biurokracji związanej z zamówieniami, prowadzeniem firmy i internetowego sklepu. – I trochę mi teraz pracy z młotkiem brakuje – przyznaje Filip. – Ale jeśli chcemy rozwijać sprzedaż, nie mam wyjścia i mogę się tylko cieszyć, że do niektórych prac wniosłem jakieś swoje pomysły.

W kuźni rządzi Agnieszka. Pomaga jej dwóch pracowników. Czyszczą, spawają. Gięciem, wykuwaniem i kształtowaniem metalu zajmuje się ona. – W pewnym momencie musieliśmy zdecydować, czy pozostać przy małej pracowni metaloplastyki, czy rozbudowywać kuźnię i zatrudnić pracowników – mówi artystka. – Postawiliśmy na rozwój. Oprócz indywidualnych zamówień, tworzę także przedmioty w małych seriach. Nie są takie same, bo to ręczna robota, ale łączy je wspólny projekt. Tak powstają m.in. lampy, misy.  

Fot. Tadeusz Poźniak

Wyroby trafiają do zaprzyjaźnionych galerii. Można je także kupić w sklepiku na ich stronie internetowej. W Kuźni Skarbów powstają nie tylko kute bramy czy ogrodzenia, ale i rama łóżka, lampa w stylu loft czy miedziana blacha pod kominek, na której techniką repusowania wyczarowano kota w pogoni za kłębkiem wełny. Są tu świeczniki, akcesoria kominkowe, oryginalne psie miseczki i ślimaki do ozdoby. Wszystko, co można zrobić z metalu, ale i metal łączony z drewnem – stoły i stołki. – Ludzie zaczynają doceniać ręczną pracę. Chcą mieć coś oryginalnego – zauważa Agnieszka. – Często kupują u nas jedną rzecz, a potem zamawiają kolejne. W jednym domu zrobiliśmy kratkę do kominka, a potem gospodarze zapragnęli jeszcze karniszy, lamp i innych elementów wystroju. Bywają już całe domy wypełnione naszymi wyrobami.

I … całe szkatułki, bo biżuteria kowalki spod Sanoka też ma grono wiernych fanek. Wyroby powstają głównie ze stali, której dzięki różnym technikom wykończenia można nadać określony wygląd. Zabezpieczana jest antykorozyjnymi farbami, lakierem. W Kuźni Skarbów wykorzystuje się także mosiądz i miedź. Praca zaczyna się od pomysłu. Tych Agnieszce nie brakuje. Jedni w głowie słyszą muzykę, ona widzi formy. Bywa, że tworzy od razu, pracując z metalem, ale często zaczyna od rysunku. Najpierw małego na kartce, następnie większego na blasze lub podłodze w pracowni. Potem tnie się materiał. – Muszę przemyśleć, o ile on się wydłuży w trakcie kucia – tłumaczy kowalka. – Wtedy rozpalam palenisko i częściowo na młocie sprężarkowym, a częściowo ręcznym młotkiem na kowadle formuję metal. Wypracowaliśmy własny styl, udoskonaliliśmy rzemiosło. Zdobyliśmy klientów. Dziś zamówień mamy na kilka miesięcy.

Przyznają, że własna firma wymaga dyscypliny. – Pracujemy codziennie od 8 do 16. Czasem dłużej, ale staramy się jednak nie przesadzać – stwierdza Agnieszka. – Mamy niesamowite szczęście, że praca jest naszą pasją. Wielu naszych znajomych nie jest szczęśliwych w wykonywanym zawodzie. Doceniam więc to, że jestem dziś właśnie tutaj. Ale o to razem z Filipem walczyliśmy, wiedząc, że nic nie zrobi się samo. Potrzebna jest praca i dyscyplina. Dom stoi obok kuźni, ale nie pozwalam sobie na spóźnienia do pracy, chociaż czasem chce się jeszcze poleżeć w łóżku. Dni wolne planujemy. Wiemy, że trzeba też odpocząć, pobyć z dziećmi. Nie chcemy dać się wpędzić w myślenie: „chcemy więcej”. Nie na tym polega życie.       

Tego też starają się uczyć czwórkę swoich dzieci. Karmina ma już 11 lat, Natan – 10, Elena – 8, a najmłodsza Tamara – 1,5 roku. Widać, że odziedziczyły artystyczne talenty. – Rysują, grają na instrumentach, piszą – mówi z dumą mama i dodaje: – Nie planuję im przyszłości. Najważniejsze, aby robić to, do czego jest się powołanym, w czym się człowiek najlepiej odnajduje. To ważniejsze niż posiadanie kilku fakultetów. Można być dobrym nauczycielem albo świetnym krawcem. Dzieciom chcę przekazać coś więcej niż firmę, majątek i przekonanie, że najważniejsza jest kasa. Jasne, fajnie mieć pieniądze, ale to nie jest cel, który nadaje życiu sens. Ludzie, którzy osiągają bogactwo, bywają bezradni wobec pytania, co dalej robić ze swoim życiem i nie potrafią być szczęśliwymi. Dlatego my mamy inne cele. 

Raj w Mokrem

Drewniany dom w Mokrem kupili w 2014 roku. Na wzgórzu, otoczony pięcioma hektarami ziemi. Wokół stare jabłonie i widoki na Beskid Niski. Mieszkał tu kiedyś gajowy. Chata, którą wybudował, chociaż wiekowa, powstała z mocnego, jodłowego drzewa. Od razu spodobała się Agnieszce i Filipowi. Obok stała stodoła, w sam raz do przebudowania na kuźnię.

– Szukaliśmy jakiegoś miejsca na dłużej – mówi Filip. – Trafiła się ta działka. Zobaczyliśmy tę jedną i już nie szukaliśmy innych. Urzekła nas ta górka, klimat, widoki i nie zniechęciło przerażenie mojego taty, że zamierzamy kupić taką ruderę. Mamy dużą wyobraźnię, więc od razu wiedzieliśmy, co możemy zrobić. Sprawdziliśmy tylko drewno. Na pierwszy rzut oka naszych stolarzy – dobre. Zdecydowaliśmy się na zakup.

Stodoła przeszła tak gruntowny remont, że to właściwie zupełnie nowy budynek. Jest tu kuźnia, małe zaplecze pracownicze i mała galeria kowalskich prac. Z domu ściągnęli elewację z czerwonych desek, by odsłonić jodłowe bale. – Ale tej czerwonej elewacji nie wyrzuciłem. Każdą deskę oczyściłem z farby i wykorzystałem do wykończenia wnętrza galerii – opisuje Filip. – Stare drewno ma wyjątkowy urok. Nową deskę można różnymi zabiegami postarzać, ale i tak nie będzie wyglądała, jak ta, która przez lata była wystawiona na słońce i deszcz, śnieg i mróz. Trzeba tylko to piękno zauważyć.

Ziemię też postanowili uprawiać. – Własne ziemniaki, warzywa. Obok starych jabłoni, posadziliśmy nowe drzewa. A w tym roku postawimy także ule. Skoro mamy tyle możliwości, chcemy z nich korzystać – mówią. I nie tylko oni. Znajomi ściągają do ich gospodarstwa na całe wakacje. Są mile widziani, bo to dom otwarty. Gościnni właściciele planują nawet urządzenie przy pracowni dodatkowego mieszkania dla przyjaciół, by swobodnie ich przyjmować. – Przy okazji powstałoby studio do fotografowania naszych wyrobów i dodatkowa przestrzeń ekspozycyjna – snuje plany Filip. – Byłoby to też świetne miejsce do organizacji twórczych warsztatów.

Ten ostatni pomysł wiąże się z wolontariatem, w który właściciele Kuźni Skarbów nadal są zaangażowani. Filip jest w zarządzie Stowarzyszenia Lokalnych Ośrodków Twórczych we Wrocławiu, które organizuje Slot Art Festival. – Przygotowanie festiwalu wymaga dużego zaangażowania. Jeździmy tam oboje, razem z dziećmi i prowadzimy warsztaty – opowiada Agnieszka. A Filip zdradza: – Teraz chcielibyśmy zorganizować w Mokrem Slot Wiochę i klimat tego, co się dzieje na festiwalu w Lubiążu, w scenerii klasztoru pocysterskiego, zrobić u nas w wersji country. Zaprosić ludzi tutaj. Stworzyć coś, co będzie inspirować kolejne osoby. Kowalstwo nie jest naszą jedyną pasją. Mamy ich wiele. One się nawzajem uzupełniają. Wszystkim towarzyszy jedna wspólna: odkrywanie Boga. Nie pod względem religijnych praktyk, ale czegoś bardziej osobistego. Dla nas jako artystów wspaniałym doświadczeniem jest spotkanie autora jakiegoś dzieła. I tak patrzę na swoją wiarę – to okrywanie twórcy piękna, które dostrzegam w otaczającym świecie.  

Co sobie wymarzę

Pomysłów i marzeń jest mnóstwo. Wśród nich daleka wyprawa. Już trochę ich odbyli. Filip kawał świata zwiedził autostopem. – Pierwszą podróż w ten sposób odbyłem z mamą. W szóstej klasie pojechałem z nią stopem do sąsiedniej wsi – śmieje się. – Teraz chciałbym zabrać Agnieszkę do Libanu. Byłem tam trzy razy.  Pierwszy raz jeszcze przed wojną, a ostatni – dwa lata temu na wiosnę. Znam nie tylko klimat obozów dla uchodźców, ale i zwykłe miasteczka, zwykłych ludzi. Ciągnie nas do poznawania innych kultur.

Czy takie właśnie życie sobie wymarzyli? – Na pewno nie myślałem, że i ja będę kowalem – stwierdza Filip. – Ale chciałem mieć dom w górach, chciałem, aby to był dom otwarty, do którego z radością przyjeżdżać będą ludzie. Chciałem, aby to było w takim miejscu, że jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy, będziemy mogli zaoferować mu na jakiś czas schronienie. Chciałem podróżować i chociaż przez ostatnie lata ze względu na dzieci i rozwój firmy, robiłem to rzadziej, to nie zrezygnowałem z tych planów. Nigdy nie chciałem żyć tylko życiem typu: praca-dom, dom-praca, praca-dom. I nie żyję. Robimy z Agnieszką coś więcej.

Artykuł powstał w 2017 roku. Obecnie Agnieszka i Filip prowadzą Fundację "Wykuci w ogniu", uczą innych kowalskiego fachu.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy