Ścisk w żołądku, mokre dłonie… głęboki oddech i może wyjść na scenę. W przestrzeń, którą kocha, z której nieraz już chciała zejść, ale nie potrafi, nie chce, bo bez teatru nijak nie potrafi wyobrazić sobie życia. Tak od 30 lat, odkąd jako 22 – latka zadebiutowała na deskach Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie rolą ślicznej Angeliki Arnoux w "Balu manekinów". 8 lat później, jeszcze ładniejsza jako Panna Młoda w "Weselu", debiutowała w rzeszowskim teatrze Siemaszkowej. Filigranowa blondynka, z warkoczami spływającymi za pas, zachwyciła publiczność. A Mariola Łabno – Flaumenhaft?! Jeszcze nie wiedziała, ale przeczuwała, że Rzeszów stanie się dla niej ważny. Przez ostatnie 22 lata wrosła w miasto, w "Siemaszkę" na amen. I tylko na koniec premiery "Romantyzmu – Nowego Oczyszczenia", gdy w jubileuszowej koronie i na zacnym fotelu królowej zbierała hołdy i pochwały za trzy dekady na scenie, ona sama i wszyscy dookoła jakby nie mogli uwierzyć, że to naprawdę 30 lat minęło.
Nie ma aktorskich tradycji w rodzinie, bycie aktorką też nie było jej skrytym marzeniem, ale w słowie zakochana jest od zawsze i to przesądziło o wszystkim.
– Jako licealistka należałam w Tarnowie do młodzieżowej grupy teatralnej "Dabar", której założycielem był ksiądz profesor Zbigniew Adamek, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie – wspomina Mariola Łabno – Flaumenhaft. – Tam poznałam wspaniałą Ziutę Zającównę, krakowską aktorkę, i Krzysztofa Stosura, który ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu, z czasem została księdzem, a mnie namówił do zdawania do wrocławskiej szkoły teatralnej. Powtarzał, że inny scenariusz nie wchodzi w grę. Przekonywał, że mam talent, iskrę bożą i nie wolno mi tego zmarnować.
I rzeczywiście, już na IV roku szkoły teatralnej dostała angaż do teatru Solskiego w Tarnowie, gdzie jej pierwszym dyrektorem był śp. Ryszard Smożewski.
Jubileusz po premierze "Romantyzmu – Nowego Oczyszczenia". Archiwum Marioli Łabno – Flaumenhaft
– Miałam 22 lata, pracę w zawodowym teatrze i pierwszą, od razu dużą rolę w "Balu manekinów" w reżyserii Andrzeja Jakimca. Absolutne szczęście, bo czyż można było chcieć więcej?! – mówi Mariola. I tak przez 8 kolejnych lat, które na tarnowskich deskach okazały się hojne i ciekawe. Zagrała właściwie całą klasykę, wszystkie najpiękniejsze role, a warsztat z wolna się hartował, dojrzewał razem z nią jako kobietą. I choć jest urodzoną amantką, od zawsze stara się z tej szuflady wymykać. Uroda na scenie jest atutem, ale częściej bywa ślepym zaułkiem. – Chyba udało mi się w niego nie zabrnąć – śmieje się aktorka. I dodaje, że stara się być przewrotna jak mistrz Aleksander Fredro, jej ulubiony dramatopisarz, który jakby sobie ją ukochał i ona ukochała jego. O nim pisała pracę magisterską i miała to szczęście grać fredrowskie panny. Była "Zemsta", „Śluby panieńskie”, "Wielki człowiek…", "Mąż i żona", na deskach tarnowskiego teatru, a w kolejnych latach także "Damy i Huzary" już w rzeszowskim teatrze. Przez trzy dekady wykreowała ponad 100 postaci teatralnych.
– Za każdym razem staram się zaczarować widza, wprowadzić go w tę nieprawdopodobną atmosferę, magię, która dzieje się w teatrze, swego rodzaju kłamstwo, ale jakże piękne i szlachetne – opowiada Mariola – I gdy widzę te szeroko otwarte źrenice drugiego człowieka na widowni – to jest wspaniałe. Całą energię, jaką mogę czerpać od widza – jego zdziwienie, zachwyt, syk bólu albo łzę. To wszystko są magiczne chwile, dla których warto dać całą siebie. I ludzie to czują, dziękują za spektakle, chcą zamienić choćby kilka słów na ulicy, w kolejce. W sms-ach ślą ciepłe słowa, życzenia, dzielą się emocjami, a wszystko to łechce próżność i uskrzydla. Dzięki temu 3 lata temu miała zapał i odwagę wspólnie z Beatą Zarembianką stworzyć prywatny Teatr "Bo Tak", którego jest pomysłodawczynią i współwłaścicielką, a z którym świętowała już 4 premiery.
Dla niej samej przełomowa okazała się rola Kunegundy w "Kandydzie" w reżyserii Macieja Wojtyszki. I gdy dostała list z gratulacjami, pełen komplementów od Bogdana Cioska, ówczesnego dyrektora Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, zdecydowała się opuścić Tarnów i przyjąć angaż w Rzeszowie. Kończyła wtedy 30 lat, wychodziła za mąż, chciała urodzić dziecko, chciała zmian, a te okazały się szczęśliwe.
"Wesele", wyreżyserowane przez dyrektora Cioska z okazji 50 – lecia teatru Siemaszkowej, okazało się dużym sukcesem. Rola Panny Młodej grana przez Mariolę Łabno – Flaumenhaft, jedną z najważniejszych w jej karierze. Grała ją nawet w ósmym miesiącu ciąży, bo widza się kocha i szanuje, zawsze.
– Bogdan Ciosek miał też wspaniały zwyczaj obdarowywania głównymi rolami nowych aktorów angażowanych do teatru. To był jego sposób na pokazanie ich, wprowadzenie w zespół i publiczność. Niezwykłe doświadczenia – opowiada aktorka.
Jako Marlena Dietrich w "Piaf". Archiwum Marioli Łabno – Flaumenhaft
Na przekór otaczającej rzeczywistości, która w połowie lat 90. XX wieku w Rzeszowie była szara i smutna. Po Tarnowie, który w tamtym czasie był niczym mały Kraków, miasto zdawało się puste i ciche, ale z czasem nabrało rumieńców i dziś nijak się równać Tarnowowi do Rzeszowa. To były też lata wielu ważnych ról, bo każda sztuka jest tak samo piękna, każda rola tą najważniejszą. Trudno wymienić wszystkie, ale nie da się zapomnieć Marioli jako Tytanii – Hypolity w "Śnie nocy letniej", Maszy w "Trzech siostrach", Laury w "Szklanej menażerii", Kataryniarza w "Sztukmistrzu z Lublina", o którym reżyser spektaklu, wybitny Jan Szurmiej, powiedział, że jest najlepszym ze wszystkich, jakie reżyserował. Była też Marleną Dietrich w "Piaf", genialną "Shirley Valentine", świetną Telimeną w "Panu Tadeuszu" i niepokojącą Angelą w "Coś w rodzaju miłości". Ostatnio nie sposób oderwać od niej wzroku w "Romantyzmie – Nowym Oczyszczeniu". I tylko szkoda, że nie wszystkie sztuki z jej udziałem były do końca wygrane. Zaledwie kilka tygodni była okazja oglądać ją w dużych portretach kobiecych w „Przejściu”, „Owrzodzonym słońcu”, czy „Królowej piękności”.
Można się też zastanowić, czy przez te 30 lat nie było choćby małej tęsknoty za rolą filmową.
– Każdy aktor marzy, że gdzieś, kiedyś… Ja też, ale X Muza chyba mnie nie lubi – śmieje się Mariola Łabno – Flaumenhaft. – Melpomena tak mną zawładnęła, że zabrakło czasu i szans, choć raz było już naprawdę blisko. W Rzeszowie odbywały się zdjęcia próbne do "Nikifora". Dostałam bardzo fajną, niewielką rólkę, bogatej damulki, która z pieskiem przyjeżdża do Nikifora, gdzie za paczkę kawy i czekoladki chce kupić jego obrazy. Ale, niestety, dni zdjęciowe w Krynicy zbiegły się z przedstawieniami w teatrze, a to scena jest najważniejsza, kino może być dla mnie tylko dodatkiem. Może jednak coś jeszcze jest mi pisane w kinie?!
Nieprzewidywalność, tajemnica, to dla niej bardzo ważne w tym zawodzie, który niczym rzeka płynie, a jak do niej wchodzisz, to zawsze na nowo, jakbyś debiutował.
– Dlatego jestem wdzięczna losowi, że mogę pracować, dotykać szlachetnej materii teatru, wadzić się z moimi postaciami. Bo aktor żyje wtedy, kiedy gra – mówi jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych aktorek Teatru im. Wandy Siemaszkowej, która dokładnie 30 lat temu debiutowała, a kilka tygodni temu z całym teatrem hucznie obchodziła swój jubileusz.