Reklama

Ludzie

Filozofka i socjolog ze wzgórza w Kielnarowej badają świat

Alina Bosak
Dodano: 13.11.2022
68743_5k4a2749
Share
Udostępnij
Pandemia zmieniła świat. – Dziś naukę uprawia się w Internecie, pracując w międzynarodowych zespołach. Dlatego nie ma znaczenia, czy dołączasz do nich z Rzeszowa czy Warszawy, bo tak naprawdę i tak najważniejszy jest Cambridge albo Harvard. Liczy się natomiast, co do tej pory opublikowałeś i czy zajmujesz się tym, co interesuje świat – mówią  dr Magdalena Hoły-Łuczaj i dr Kamil Łuczaj, małżeństwo naukowców, które cztery lata temu zostawiło Kraków i zamieszkało pod Rzeszowem. Ze wzniesienia w Kielnarowej mają blisko do pracy w campusie Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania oraz piękne widoki. Stąd analizują globalne migracje i problemy ekologiczne, sięgają po naukowe stypendia i wyruszają w podróże do Japonii czy Afryki. 
 
Ona jest filozofką i posiada doktorat w dziedzinie nauk humanistycznych. On to doktor nauk społecznych w dziedzinie socjologii. Oboje mają po 35 lat i oboje pochodzą z Białegostoku. Stamtąd wyruszyli razem na studia w Krakowie – urodzeni humaniści, których od początku pociągała praca naukowa. W grodzie Kraka spędzili kilkanaście lat. 
 
Zaczęli od studiowania filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale już od drugiego roku zdecydowali się na dodatkowe kierunki. Ona wybrała polonistykę, nadal na UJ, on socjologię na AGH. – Kierunki bardziej związane z empirią, choć łączące się z filozofią, która nauczyła nas swobody intelektualnej, odwagi, krytycznego myślenia – zgodnie zauważają. W świat zaczęli wyruszać właśnie stamtąd, na wakacyjne podróże i stypendia naukowe do Stanów Zjednoczonych jeszcze zanim obronili doktoraty. 
 
Rzeszów na mapie ich życia pojawił się w 2016 roku. – Spodobało nam się już na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Konkurs był rzeczywiście otwarty, a dojeżdżając przez dwa lata na zajęcia z Krakowa przekonaliśmy się, że uczelnia kładzie duży nacisk na badania naukowe i jest umiędzynarodowiona – w Rzeszowie często prowadzimy zajęcia po angielsku – opisują naukowcy. Decyzja, by sprowadzić się do Rzeszowa na stałe zapadła więc szybko. Pomogła powiększająca się rodzina – kilkuletnia Róża i szykujący się do przyjścia na świat Tytus. – Byliśmy trochę zmęczeni Krakowem. Mając już córkę, mieliśmy świadomość, że Kraków jest bardzo trudnym miastem dla młodych rodzin z dziećmi – mówi Magdalena Hoły-Łuczaj. – Smog, korki. Z tym da się żyć, ale jeśli pojawiła się przed nami inna możliwość, chętnie z niej skorzystaliśmy. I od 2018 roku mieszkamy na Podkarpaciu. Bilans życia tutaj wychodzi na plus.
 
Pracują w jednej uczelni, przedszkole i szkołę mają pod nosem, korki są mniejsze niż w Krakowie, a widoki z ich domu na wzniesieniu w Kielnarowej bajeczne. – Mamy poczucie, że wszędzie jest blisko, nawet w Bieszczady, a Pogórze Dynowskie mamy na wyciągnięcie ręki, z czego chętnie korzystamy – mówi dr Kamil Łuczaj, ciesząc się, że wokół jest jeszcze tak wiele nietkniętej przyrody. Nigdy nie żałował, że zamienili duże miasto na mały, mniejszy nawet od ich rodzinnego Białegostoku, Rzeszów.
 
Nie czują się też jak na naukowej prowincji. Z czterech lat w stolicy Podkarpacia, 30 procent czasu spędzili na kolejnych stypendiach i podróżach. Niedawno niemal rok pracowali w Cambridge, potem jeszcze trzy miesiące w Stanach Zjednoczonych, korzystając ze stypendium Polsko-Amerykańskiej Komisji Fulbrighta, a w tym roku dr Magda Hoły-Łuczaj spakowała walizki do Niemiec. 
– Nauka nie dzieje się dziś ani w Krakowie, ani w Warszawie, ale w transnarodowych zespołach, często w Internecie. Powstają tam wielonarodowe zespoły, które od czasu do czasu spotykają się na kongresach. Nie ma wielkiego znaczenia, czy na konferencję w Australii lecimy z Krakowa, czy z Rzeszowa. Szczególnie, że lotnisko tu i tu jest pod nosem – stwierdza socjolog. – A najważniejszy i tak jest Cambridge albo Harvard – śmieje się filozofka. – Dla naukowców z Wielkiej Brytanii czy USA nie jest istotne, z jakiej polskiej uczelni przyjechałeś. Liczą się osiągnięcia – publikacje, cytowania. Będąc w Rzeszowie, staramy się uprawiać naukę na poziomie światowym.

Dobre miejsce, choć inna koncepcja kromeczki

Dr Łuczaj zaznacza, że jeszcze niedawno takich tez by nie głosił, bo duże ośrodki jak Kraków, gdzie jest więcej uczelni, studentów i różnego typu organizacji, dawały większe możliwości. – Ale kiedy to wszystko w czasie pandemii przeniosło się do Internetu i zaczęły przeważać spotkania zdalne, to moim zdaniem wiele atutów dużych miast przestało istnieć – zwraca uwagę socjolog. – W Rzeszowie bardzo dobrze się mieszka, ale warto pracować w różnych miejscach na świecie. Tak widzimy naukę. 
 
Dlatego w celach naukowych dużo podróżują. Nie tylko światłowodami, ale i samolotami. Bo są też zdania, że okazja do bezpośrednich rozmów i pobyt w dużym naukowym środowisku także sporo daje. – Dobrze jest spotkać bratnią naukową duszę na korytarzu, pogadać przy kolacji – przyznaje dr Łuczaj.  
 
W światowych rankingach najwięcej jest uczelni amerykańskich, trochę brytyjskich, pojedyncze w Holandii, Francji, Szwajcarii, Niemczech. Ale takie ośrodki jak Rzeszów pełnią ważną rolę w edukacyjnej układance. To centrum regionalne, ściągające studentów z różnych miejscowości, którzy nie chcą albo nie mogą z przyczyn ekonomicznych pojechać na studia gdzieś dalej. Ale dzięki temu, że studiują w Rzeszowie, tutaj także często zostają, podejmując pracę w tutejszych przedsiębiorstwach, zakładając swoje firmy, realizując się w dziedzinach artystycznych – wymienia on. – Oni wzmacniają ten region i jest to dobrze pojęta lokalność – dodaje ona.
 
To dzięki temu Rzeszów się rozwija, jest aktywny, kolorowy i coraz nowocześniejszy. Lokalne ośrodki uniwersyteckie są zatem bardzo potrzebne, ale też wymagają mobilności od swoich naukowców, którzy chcąc istnieć w nauce, mieć styczność z najnowszymi badaniami, nurtami, muszą utrzymywać kontakt z naukowcami z dużych ośrodków. To właśnie starają się robić Łuczajowie, regularnie wyjeżdżając na dłuższe pobyty do innych ośrodków naukowych. Tym sposobem międzynarodowe doświadczenie mają także ich dzieci, które już posmakowały zagranicznych przedszkoli. Róża i Tytus najwyraźniej otwartość odziedziczyli po rodzicach, bo dość szybko się aklimatyzują. 
 
– Dzieci mamy podkarpackie – śmieją się oddani nauce rodzice. – Kiedy pytają mnie o strugaczkę, nie od razu rozumiem, że chodzi o temperówkę. My kredki temperujemy, a one strugają. Koncepcja kromeczki też była dla nas długo niezrozumiała. W północnej Polsce jest kanapka. Kromka to suchy chleb. Długo nie rozumieliśmy dlaczego nasi koledzy mówią, że na drugie śniadanie przynoszą do pracy suchy chleb. W końcu odkryliśmy, że kromeczka to jednak coś więcej. 

Co dziś frapuje naukowy świat?

Właśnie migracje naukowców i umiędzynaradawianie nauki bada dr Kamil Łuczaj. Wyrazem ich wysokiej jakości było powołanie w skład Komitetu Badań nad Migracjami PAN. – Migracje naukowców w obrębie Polski to sprawa pokoleniowa – tłumaczy. – Na rodzimych uczelniach etatów jest niewiele, więc podróżuje się po Polsce, do miast i uczelni, w których można otrzymać pracę. Upodabniamy się pod tym względem do zachodu. Wzorzec kariery: studia w Krakowie, asystentura, potem etat adiunkta i w końcu profesora na tej samej, macierzystej uczelni już nie obowiązuje. 
 
Mobilność polskich naukowców nie jest wymuszona jak w Stanach Zjednoczonych, ale wynika ze względów praktycznych i jest częsta w młodszych pokoleniach. Wielu wyjeżdża także za granicę. Popularne cele to uczelnie w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie. Wyjeżdżają tam nie tylko Polacy, ale i Niemcy czy Hiszpanie. 
 
– Zainteresowanie polskimi uczelniami na mapie tych migracji jest oczywiście nieporównywalnie mniejsze. Z naszych badań wynika, że przed pandemią na tutejszych uczelniach pracowało ok. 3 tys. naukowców urodzonych poza Polską. Z różnych względów, bardzo często była to „emigracja serca”, kiedy przeprowadzali się naukowcy (rzadziej: naukowczynie), biorąc ślub w Polsce. Owszem są także wyjątkowe ośrodki, szczególnie w Warszawie, które przyciągają talenty także z powodów naukowych – uważa dr Łuczaj.
 
Bilans migracyjny jest dla Polski niekorzystny. Częściej wyjeżdżają za granicę polscy naukowcy i to na długo, niż przyjeżdżają nad Wisłę ludzie nauki z innych krajów. Powód jest często ekonomiczny. – Za jeden wykład w USA dostaje się honorarium równe nieraz miesięcznemu wynagrodzeniu w Polsce. Inaczej też wygląda tam status osoby, która zostaje zatrudniona na uczelni. Pensja od razu winduje ją do klasy średniej lub wyższej średniej. W Polsce pracownicy uniwersytetów tak doceniani nie są – stwierdza socjolog.

– Ale też Stany Zjednoczone pod tym względem mocno odstają od wielu krajów – pociesza dr Hoły-Łuczaj. – W Niemczech, Francji naukowcy zarabiają więcej niż w Polsce, ale biorąc pod uwagę koszty życia, nie są to aż tak wysokie pensje jak w USA czy Kanadzie. W Ameryce Północnej nauka jest po prostu także wielkim biznesem. Za studiowanie na uczelni płaci się horrendalne kwoty. Podczas pobytu w USA poznaliśmy na przykład osoby, które musiały wybrać inne studia niż prawnicze, ponieważ prawnicze były dla nich zbyt drogie. W Polsce osoba utalentowana zwykle może studiować to, co chce. W Stanach to nie jest takie proste i czymś oczywistym jest, że dzieci rodziców, którzy wpłacają na uczelnię datki, są do niej przyjmowane bez problemu. U nas nazywa się to korupcją. Są więc różnice.
 
Gdyby na podstawie swoich doświadczeń mieli skleić idealny system akademicki, wzięliby polski egalitaryzm, północnoamerykańskie zarobki, a z Anglii – ducha kolegialności. Bo podoba im się, że Brytyjczycy kultywują duch debaty, spotykając się na kolacjach w collage’ach, na dyskusjach, że ważna jest dla nich praca w zespole, relacje międzyludzkie i regulacje etyczne. Owszem, wyścig szczurów na Wyspach też występuje, ale kultura debaty w obrębie uczelni przekłada się na jakość i kulturę debaty publicznej, i to jest w Anglii uderzające. – System akademicki nie wydaje się tam maszyną do zarabiania pieniędzy, ale wspólnotą – zaobserwowała dr Hoły-Łuczaj.
 
Wyjazdy polskich naukowców, jeśli nie są na zawsze, mają oczywiście pozytywne skutki. Bo pobyt na zagranicznej uczelni to okazja do poznania innego systemu akademickiego, konfrontacji wiedzy, którą się zdobyło na polskich uniwersytetach z innymi naukowymi doświadczeniami. Jest wiele podobnych zjawisk w Polsce i za granicą. Tam też borykają z brakiem studentów na niektórych kierunkach, muszą podążać za gustami i marzeniami licealistów.
 
A czy łatwo polskiemu humaniście przebić się z wynikami i wnioskami ze swoich badań w świecie, publikować artykuły w zagranicznych czasopismach naukowych? Ważne, aby wiedzieć, o czym się na świecie aktualnie mówi. – Materiał z Polski jest tak samo atrakcyjny jak ze Szwecji, Belgii itp. Trzeba nadążać za debatami, które się toczą, co wymaga oczywiście pracy, czasem swoje badania trzeba przeorientować, zmienić styl pisania i dobór tematów – podpowiadają naukowcy.
 
Dr Magdalena Hoły-Łuczaj i dr Kamil Łuczaj. Fot. Tadeusz Poźniak

Migracje ludzi zaprzątają głowy socjologów 

Mają wspólny gabinet do pracy. Dwa biurka, półki pełen książek i tapetę z „Gwiezdnych wojen” wymalowaną na całej ścianie – bo dr Kamil Łuczaj jest ich fanem. To tutaj pod czujnym okiem Jedi powstaje wiele naukowych artykułów. 
 
– W 2018 roku koleżanka pracująca w Norwegii powiedziała mi, że wszyscy norwescy socjologowie skoncentrowali się na migracji. Wydawało mi się to niedorzeczne – wspomina dr Łuczaj. – Teraz jednak widzę, że ruchy ludności są ogromnie ważne dla światowej gospodarki i społeczeństw, że od tych tematów nie da się uciec. Dzielenie życia na dwa kraje, transnarodowość, powiązania ekonomiczne – to stało się najważniejsze. Nieważne, czy zajmujemy się klasą społeczną, płcią – wszystko to ma kontekst migracyjny, transnarodowy. Stąd jest to najważniejszy temat w naukach społecznych.
 
W dziedzinie filozofii, którą zajmuje się dr Magda Hoły-Łuczaj, ważnym problemem jest natomiast etyka środowiskowa, czyli problemy ekologiczne, które stały się tematem także debaty publicznej. – Uniwersytety już od drugiej połowy XX wieku interesowały się tym, jak można sobie radzić z kryzysem ekologicznym. Zastanawiano się, jak dalece człowiek może i ma prawo eksploatować zasoby naturalne, czy ma zobowiązania etyczne wobec istot, które ludźmi nie są. Duże zmiany zaszły w tych dziedzinach. W Polsce zapadają pierwsze wyroki za znęcanie się nad zwierzętami – mówi filozofka i tłumaczy, że za tym wszystkim stoi dość skomplikowana maszyneria myślowa. – Jako etycy rozważamy, czy jedyną motywacją w szanowaniu natury może być poczucie winy za zniszczenia dokonane przez ludzką cywilizację? Bo może lepiej jednak patrzeć w przyszłość z nadzieją? To wizja człowieka, którą musimy przepracować, aby jednak zaczęło się dziać lepiej, bo że dziś jest źle, już raczej wszyscy widzą.
 
W krajach świata zachodniego coraz większą wagę przykłada się do oszczędzania energii, zmiany stylu życiu. Polakom, społeczeństwu postkomunistycznemu, które skromnie żyło przez kilkadziesiąt lat po wojnie, trudno przychodzi pogodzenie się z nawoływaniami do ograniczeń. 

– Na pewne ustępstwa nie chcemy iść – przyznaje socjolog. – Uważamy, jako społeczeństwo, że państwo nas „oszukuje”, „okrada”, często brakuje nam zachodniej solidarności społecznej. Ona zapewne kiedyś przyjdzie. Na razie pokutują pewne wzorce myślenia, które przez dekady poprzedniego systemu zostały nam zaszczepione.  

Cywilizacja dąży ku zmianie

Oni sami starają się wcielać w życie idee, która są im bliskie – mniej kupować i szanować rzeczy, które już posiadają, unikać plastiku, jeść warzywa z ekologicznych upraw i jajka od kur z wolnego wybiegu. Ważne są dla nich etyczne aspekty hodowli zwierząt. 
 
Czują się jak forpoczta zmian, czy raczej bańka społeczna, której postulaty dla milionów osób są bez znaczenia? W publicznej debacie często pada przecież pytanie, czy Europa nie przegra globalnej rywalizacji, forując ideę świata bardziej ekologicznego, bardziej szanującego dobra naturalne. Czy to możliwe, że za 50 lat będziemy żyć w świecie bardziej eko? – Chcemy w to wierzyć – przyznaje on. – Ale są pewne przesłanki, które tę wiarę osłabiają, badania budzące niepokój. W Holandii, kraju super ekologicznym i uświadomionym, plastiku produkuje się więcej niż w krajach mniej zamożnych. Zupełnie inna jest skala problemów w Afryce, gdzie w 2022 roku ludzie chodzą głodni, często nie umieją czytać i pisać, i to zawsze będzie większy problem z punktu widzenia społeczeństw światowych. My w Europie chwilowo, nie licząc wojny w Ukrainie, nie mamy takich problemów, więc przestawiamy zwrotnicę, ale Europa to mały wycinek świata. W Stanach Zjednoczonych o segregacji śmieci w wielu regionach nikt nie słyszał. 
 
Poznają ten świat podczas wakacyjnych podróży. A wyprawiać lubią się na długo i daleko. Do Azji, Ameryki Południowej, także do Afryki. – Zawsze, gdy tam jesteśmy, uświadamiamy sobie, że jako Europejczycy żyjemy w pewnej bańce, zakładając, że w hotelowym pokoju jest okno, lampka. Nie wszędzie tak jest. 
 
– Podczas wizyty w Senegalu obiecałam sobie, ze już nigdy nie będę narzekać na wschodnioeuropejski żywot – przyznaje ona. – Żyjemy w bardzo bezpiecznym, choć może nieidealnym świecie. Dlatego wielkim problemem filozofii środowiskowej jest kwestia sprawiedliwości społecznej, mizantropii i odpowiedź na pytanie, czy świat bogaty, który wyeksploatował całe kontynenty, ma teraz prawo od nich oczekiwać, że będą się one ograniczać. 
 
Z tym wiąże się także kwestia globalnych migracji, ucieczki Afrykańczyków do Europy i wątpliwości, do jakiego stopnia możemy się na nich otworzyć. – Na ogół nikt nie jest szczęśliwy, kiedy pojawiają się imigranci z biednych krajów. Ale często niesłusznie – uważa dr Łuczaj. – Imigranci mogą wypełnić luki na rynku pracy, które w Europie są coraz częstsze. Dotyczy to na przykład lekarzy. W Polsce z kolei od lat mamy na budowach Ukraińców. Ale problem na świecie jest szerszy i na znacznie większą skalę niż u nas. Olbrzymiego przyrostu ludności w Afryce i w Azji nie rozwiąże się jednak prowizorycznym płotem na granicy, potrzebna jest solidarność międzynarodowa, pomoc tamtejszym krajom, większa równość, edukacja i świadomość. Bo to przecież naturalne, że ludzie migrują z krajów biedniejszych do bogatszych i trudno im się dziwić. Skoro przybywają, trzeba jakoś im pomóc. I kraje bogatsze pomagają, także Polska, która wykazała ogromną gościnność na wiosnę wobec uchodźczyń z Ukrainy.
 
Oni też otworzyli dla nich swój dom w Kielnarowej. – Wojna wybuchła w czwartek, a w niedzielę wieczorem przyjęliśmy pierwszych gości. Mieliśmy wolny pokój i uznaliśmy, że trzeba pomóc. Gdyby to były uchodźczynie z Syrii, zachowalibyśmy się tak samo – zapewniają. 

– Oczywiście z imigrantami spoza Europy jest „problem”. Trzeba ich nauczyć języka, pokazać zawodowe szanse, wprowadzić na rynek pracy. Ale musimy to zrobić. Oni są biedni, bo my jesteśmy bogaci. Europa czerpie zyski z tego, że gdzieś jest tania siła robocza, eksploatujemy czyjeś surowce naturalne. Nie możemy powiedzieć, że to nie  nasza sprawa, bo to jest nasza sprawa. To także zadanie socjologów, aby pokazywać, że wpływ migracji na gospodarkę jest często pozytywny. Z badań naukowych nie wynika, by migracja spowodowała gdzieś jakąś zapaść ekonomiczną. Ameryka nie byłaby Ameryką, gdyby nie migranci o różnych kwalifikacjach, od niskich po wysokie. Na to trzeba mieć po prostu pomysł. W Polsce jest pewien mentalny opór, ale to się zmienia. Przestajemy być narodem monoetnicznym. Natomiast nie wiem, co będzie jeśli tu się pojawią się miliony ludzi z innych krajów, kontynentów. Tego nikt nie wie – przyznaje dr Łuczaj. 
 
Zdaniem naukowców, w takich krajach jak Wielka Brytania polityka multikulturowości sprawdziła się. Widzieli to przez pryzmat edukacji publicznej, z której korzystały także ich dzieci. Szkoła ma na Wyspach olbrzymią role kulturotwórczą i integrującą. Brytyjskiej polityce wielokulturowości pomogło także ogromne wsparcie ekonomiczne i bogate, obywatelskie społeczeństwo, w którym masa organizacji zajmuje się integrowaniem ludzi. Ale to nie znaczy, że to świat idealny. – Szanse nie są równe. Biały Anglik, Angielka na starcie dostaje pracę lepszą od Polaka czy Hindusa. Przywileje zatem istnieją. Będziemy mierzyć z takimi problemami w przyszłości. Warto zatem przyglądać się, jak sobie radzą inni, żeby nie popełniać tych samych błędów – uważa dr Łuczaj. On aktualnie zgłębia problemy związane z uchodźcami z Ukrainy. – Polska jest ciekawym przypadkiem, bo rzadko zdarza się społeczeństwo gotowe wpuścić tak wielu obcych pod swój dach. Zazwyczaj tworzy się obozy, ośrodki zamknięte. W Polsce uchodźców udało się umieścić w prywatnych lokalach. To fenomen na skalę światową. Więc chcemy pokazać, jak to jest być gościem, jak to jest być gospodarzem. 
 
Jego zespół naukowy przeprowadza wywiady z ludźmi w Rzeszowie, którzy mieli pod swoim dachem Ukraińców. W badania zaangażowane są socjolożki z Uniwersytetu w Charkowie. One rozmawiają z Ukraińcami, którzy u Polaków mieszkali. 
 
Dr Magda Hoły-Łuczaj naukowo siedzi w samy środku wielkich przemian spojrzenia na człowieka i jego miejsce w świecie. Filozofia demontuje dotychczasowe schematy definiujące człowieka, rzeczy, zwierzęta, rośliny. Próbuje przyłożyć do nich inne kategorie, zobaczyć na nowo i uzasadnić naukowo, że człowiek jest odpowiedzialny za świat, ale równocześnie świat nie jest jego poletkiem, które może sobie dowolnie urządzać. – Szukamy ostatnich bastionów uprzywilejowanego myślenia o człowieku. Jest ono nieumotywowane, skoro ludzka działalność jest szkodliwa i przyroda kontratakuje. Próbujemy się w tym wszystkim na nowo odnaleźć, zmierzyć z tak kontrowersyjnymi tezami jak ta, żeby ludzie przestali się rozmnażać. Już dwie trzecie tegorocznych maturzystów nie uważa, że dziecko jest wyznacznikiem sukcesu życiowego – najmniej od 1994 roku, kiedy to badanie zaczęto prowadzić – stwierdza dr Hoły-Łuczaj i zapewnia: – Chcemy jednak w filozofii przełożyć zwrotnicę z poczucia winy na nadzieję.
 
Dr Magdalena Hoły-Łuczaj i dr Kamil Łuczaj w swoim ogrodzie w Kielnarowej. Fot. Tadeusz Poźniak
 
xxx
 
Dr Magdalena Hoły-Łuczaj, adiunktka w Katedrze Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doktorat z nauk humanistycznych obroniła w 2016 roku w Instytucie Filozofii UJ. Jej zainteresowania badawcze obejmują współczesną filozofię, w szczególności problematykę antropologiczną, etyczną i ekofilozoficzną oraz dyskurs medialny i polityczny. Publikowała m.in. w „Cosmos and History”, „Environmental Ethics”,  „Philosophy and Technology”, „Environmental Values”, „Ethics and the Environment”, „Ruchu Filozoficznym”, „Analizie i Egzystencji”, „Kwartalniku Filozoficznym”. Stypendystka Polsko-Amerykańskiej Komisji Fulbrighta oraz Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.
 
Dr Kamil Łuczaj, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, współpracownik Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doktor nauk społecznych w dziedzinie socjologii. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół badań migracyjnych, studiów nad szkolnictwem wyższym oraz socjologii kultury, sztuki i reklamy. Publikował między innymi w „Studies in Higher Education”, „Higher Education Policy and Management”, „Advertising and Society Review”, „Polish Sociological Review”, „Studiach Medioznawczych”, „Przeglądzie Kulturoznawczym” oraz „Studiach Socjologicznych”. Członek Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, European Sociological Association, International Sociological Association oraz International Visual Sociology Association. Od 2019 roku członek Komitetu Badań nad Migracjami PAN.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy