Był jednym z najważniejszych powieściopisarzy drugiej połowy XIX wieku. Recenzenci mu schlebiali, a czytelnicy namiętnie zaczytywali się w jego dziełach. W czasach swojej świetności konkurował z samym Henrykiem Sienkiewiczem i Józefem Kraszewskim, a jednak dziś próżno szukać jego nazwiska wśród najwybitniejszych pisarzy XIX wieku. Odszedł w zapomnienie, a wraz z nim jego liczne powieści. Nie bez przyczyny. Już za życia podejrzewano go o spiskowanie przeciw Polsce, ale dopiero 20 lat po jego śmierci na jaw wyszły sensacyjne informacje. Zygmunt Kaczkowski był tajnym płatnym agentem austriackim, który przez blisko dziesięć lat składał skrupulatne donosy o tym, co dzieje się w podzielonej zaborami Polsce. W 1863 r. zdradził organizację Powstania Styczniowego.
Zygmunt Kaczkowski urodził się 2 maja 1825 roku w Kamionce Wołoskiej we wschodniej Galicji, ok. 40 km od Lwowa. Jego ojciec, Ignacy Kaczkowski był zarządcą majątku hrabiego Aleksandra Fredry w Cisnej oraz właścicielem majątku w Bereźnicy Wyższej. Matką przyszłego powieściopisarza była Franciszka z Niklewiczów. Dzień po narodzinach, 3 maja Zygmunt został ochrzczony. Do chrztu trzymali go ówcześni właściciele Kamionki Wołoskiej, Franciszek i Zuzanna, księstwo Woronieccy.
Jak podaje historyk literatury Piotr Chmielowski, który opracował biografię powieściopisarza w cyklu „Życiorysy sławnych Polaków”, Kaczkowski wychowywał się głównie w domu. Jego matka była „niewiastą cnót nieskalanych, charakteru anielskiego, cicha spokojna, bez żółci, pełna miłości dla wszystkich, oddana jedynie życiu domowemu i rodzinie”. Z kolei ojciec – ziemianin, były wojak napoleoński, znał się na górnictwie, mechanice i rachunkowości, był człowiekiem bystrym, dowcipnym i wesołym. Chętnie przyjmował u siebie gości, popierał życie umysłowe, posiadał bibliotekę i prenumerował wszystkie ważne czasopisma polskie. Był wysoki i chudy, z dużym nosem. Zygmunt dorastał w atmosferze literackiej. W domu dyskutowano o potrzebach kraju, recytowano poezję.
Fot. Wikipedia
Podobno dzięki gorliwości ojca, mając cztery lata umiał czytać po polsku i francusku, pisać oraz trochę liczyć. Trzy lata później już zdawał egzamin z czterech klas elementarnych. W domu uczyli go ksiądz Paweł Żegiestowski, proboszcz obrządku unickiego oraz krewny matki Józef Niklewicz, który oprowadzał go po Bieszczadach i czytywał Byrona, Schillera, Goethego, Mickiewicza, Kochanowskiego i Karpińskiego. Tak Zygmunt Kaczkowski uczył się przez dwa lata. Potem trafił na nauki do konwiktu dominikańskiego we Lwowie oraz do Sambora.
Piękno Bieszczadów uwiecznił w pamiętniku
Swoje dzieciństwo i rodzinne strony opisywał na kartach pamiętnika. Dzięki tym zapiskom zachował się opis rodzinnej okolicy pisarza. „Dom nasz obejmujący niewiele, ale bardzo duże pokoje, stał na wysokiem podmurowaniu. Od północnego wschodu był duży ganek, wklęsły w zabudowanie, którego posadzka była wyścielona żelaznymi płytami, a z którego sprowadzały cztery wysokie schody, także żelazną blachą pokryte. Przed gankiem rozścielał się bardzo obszerny dziedziniec, a dalej szły ocienione drzewami ogrody, jak daleko sięgała płaszczyzna, wszystko to ogrodzone dostatnimi sztachetami, pomalowanymi na biało i zielono”. (Mój pamiętnik z lat 1833-43, s. 10)
Wspomina też o górze Łopiennik (1069 m.n.p.m.), najwyższym szczycie w paśmie o tej samej nazwie, która zachwyciła Seweryna Goszczyńskiego i Wincentego Pola podczas wizyty w domu Kaczkowskich: „(…) widok jej jest dlatego imponującym, że tak wygląda jak gdyby na grzbietach gór ktoś nową górę wystawił. Jej szczyt ma formę pochylonej głowy cukru, której cały grzbiet jest czarnym lasem okryty, ale jej naczułek jest łysy i w dnie pogodne świeci barwą jasno zieloną. W tej chwili od spodu tej głowy rozścieliły się mgły białe jak mleko, a łysinę oświecały jasne promienie słońca tak,że przy zapadającym zmroku wyglądała jak gdyby jakieś błyszczące ciało niebieskie zawieszone w powietrzu.”
W sierpniu 1933 roku ośmioletni Kaczkowski wraz z ojcem, Goszczyńskim, Polem i innymi wybrali się na Łopiennik. "Nazajutrz po rannem śniadaniu wyprawiliśmy się na Łopiennik. Było nas siedmiu czy ośmiu, wszyscy jechaliśmy na koniach, ja na kucu huculskim. (…). O zachodzie słońca przyjechaliśmy do samego podnóża tej góry i tam rozłożyliśmy się obozem. Wieczorem nałożono ogromny ogień z drzew szpilkowych i jałowcowych gałęzi, których ożywiający zapach jeszcze dziś mi się przypomina. Noc przepędziliśmy w szałasach, których nam odstąpili owczarze. Nazajutrz, na dobrą godzinę przed świtem, wstaliśmy, a owczarze poprowadzili nas dalszymi, lecz za to nie za bardzo stromymi ścieżkami na sam szczyt Łopiennika (…) Patrzyliśmy przed siebie na północ, bo w tym kierunku widać było najlepiej. Tu opadały garby gór jeden za drugim i widać było tu i ówdzie białe punkciki, to miasta i niebiesko błyszczące wstążki, to rzeki (…) Mój ojciec miał dobrą perspektywę ze sobą, przez którą po kolei patrzyliśmy w tę kotlinę, otoczoną wieńcem gór, a którą dawnemi czasy nazywano Ziemią Sanocką – i dawał nam wyjaśnienia. Zamek Leski widzieliśmy jak na dłoni, obok niego kawałek Sanu, dalej Sanok, a jeszcze dalej jakieś inne gniazdeczko, może Brzozów albo też Dynów. Góry Chwianowskie zasłaniały Przemyśl zupełnie."
Jeśli wierzyć Kaczkowskiemu, to właśnie na szczycie Łopiennika Wincenty Pol ujawnił pierwsze wersy „Pieśni o ziemi naszej”, głośnego poematu opiewającego regiony Polski.
Młody Zygmunt Kaczkowski wraz z ojcem bywał częstym gościem w domu hrabiego Aleksandra Fredry przy ulicy Sykstuskiej we Lwowie. Tam bawił się z synem hrabiego Olesiem, czyli późniejszym pamiętnikarzem i komediopisarzem Janem Aleksandrem Fredrą. W jego pokoju, gdzie było pełno rozmaitych zabawek, chłopcy wywracali kozły „co czwartek, a czasem w niedzielę i święta, czem oboje rodzice się zawsze niemiłosiernie bawili”.
Dalsze nauki pobierał na wydziale filozoficznym i wydziale prawnym we Lwowie, słuchał też wykładów na uczelniach w Wiedniu i Lipsku. W 1845 roku został właścicielem Bereźnicy Wyższej (obecnie gmina Solina – przyp. aut.), z babką Marianną z Bylczyńskich Józefowa Kaczkowską jako opiekunką. Ojciec chciał, by 20-letni Zygmunt studiował prawo we Lwowie i doglądał gospodarstwa, ale biograf Kaczkowskiego przyznaje, że bardziej niż nauki i majątek ziemski pociągały go uroki życia towarzyskiego. Zdaniem krytyków, znalazły one odzwierciedlenie w powieści „Dziwożona”. Jego pasją były konie. W Bereźnicy miał ich tyle, ile mogło pomieścić się w stajni. Brał także udział w wieczorkach w Zakładzie Ossolińskich, gdzie „wysmukły i blady, prawie z kobiecym obliczem, na którym wielkie łagodne świeciły oczy (…) czasami panie brały go między siebie i kazały deklamować wiersze Mickiewicza i Krasińskiego”.
Szubienica – wyrok za udział w Powstaniu Krakowskim
Kiedy w lutym 1846 roku wybuchło powstanie krakowskie, 21-letni Zygmunt wziął w nim udział wraz z ojcem. 21 lutego w Uhercach zebrało się około 300 ludzi z małym, ale wybornym -jak wspomina w pamiętniku Kaczkowski – oddziałem konnicy i taborami. Dowódcą oddziału został Józef Bułharyn. Po powrocie do domu Ignacy i Zygmunt zostali uprowadzeni przez jedną z band chłopskich, które snuły się od dworu do dworu, i przekazani Niemcom. Trafili do więzienia w Sanoku. Ponieważ wyszli cało z powstańczej zawieruchy, w więzieniu opiekowali się ciężko pobitymi, chorymi i prawie umierającymi współwięźniami. Mimo wszystko, czas spędzony w więzieniu w Sanoku Kaczkowski wspominał nie najgorzej – współwięźniom nie brakowało dowcipu i humoru.
Potem zostali przeniesieni do więzienia Karmelitów we Lwowie, gdzie warunki były znacznie trudniejsze, wreszcie Zygmunt Kaczkowski trafił do więzienia w klasztorze Marii Magdaleny. Tam po półtorarocznym odosobnieniu do więźniów zaczęły dochodzić wiadomości o tym, co wydarzyło się w kraju. Wkrótce Kaczkowscy doczekali się wyroku. 28 czerwca 1847 roku ojciec został skazany na 20 lat fortecy, zaś syn i kilku współtowarzyszy na szubienicę. Ponadto mieli utracić szlachectwo i ponieść koszty postępowania. Do wykonania wyroku nie doszło, gdyż w 1848 roku wybuchła Wiosna Ludów, a cesarz austriacki ogłosił amnestię. Po wyjściu z więzienia Zygmunt Kaczkowski wziął udział w Wiośnie Ludów jako współorganizator Gwardii Narodowej. Z czasem odrzucił hasła romantyków (z czasów więziennych pochodzą jego poezje romantyczne), zrewidował swoje poglądy dotyczące powstania i zaangażował się w życie publiczne.
Na równi z Sienkiewiczem i Kraszewskim
Kaczkowski zadebiutował w 1845 roku. Jego pierwsze utwory ukazały się w popularnym lwowskim „Dzienniku Mód Paryskich”, ale pisać zaczął znacznie wcześniej. Już w czasach szkolnych próbował rozmaitych form – pisał rozprawy, satyry, wiersze i tragedie. Tworzył w dwóch epokach: romantyzmu oraz pozytywizmu i realizmu krytycznego. Kaczkowski był jednym z najwybitniejszych prozaików swoich czasów. Jego powieści (m.in. „Dziwożona”, „Wnuczęta”, „Bracia ślubni”, „Anuncjata”) cieszyły się dużą popularnością wśród czytelników.
Prof. Stanisław Dubisz z Uniwersytetu Warszawskiego stwierdził, iż powieści historyczne Kaczkowskiego łączy autentyzm pamiętników Jana Chryzostoma Paska i awanturniczość powieści Alexandre’a Dumasa. Natomiast historyk literatury Piotr Chmielowski podkreślał, iż recenzenci zawsze byli pochlebni w recenzjach twórczości Kaczkowskiego i mógł on liczyć na sympatię nawet zagorzałych klasyków, takich jak Kajetan Koźmian czy Franciszek Wężyk, którzy wyżej cenili jego twórczość aniżeli dzieła Kraszewskiego i Korzeniowskiego. Chmielowski dodaje, iż Kaczkowski był rzecznikiem społecznym wyrażającym pragnienia, potrzeby i ideały inteligentnej części społeczeństwa. Po wydaniu cyklu „Ostatni z Nieczujów”, w którym stworzył postać narratora gawędziarza Marcina Nieczui, okrzyknięto go królem powieści historycznej, jednak miano to z czasem musiał oddać Henrykowi Sienkiewiczowi. Jego powieści charakteryzował znakomity styl gawędziarski, barwne opisy i liczne autorskie refleksje. Wiernie też odtwarzał codzienne obyczaje stanu szlacheckiego. Kaczkowski ponoć uważał, iż jego powieści są wierne prawdzie historycznej, w odróżnieniu od „Trylogii” Sienkiewicza, której wytykał liczne błędy.
Warto w tym miejscu dodać, iż powieść „Murdelio” Kaczkowskiego zapisała się w historii literatury za sprawą wydarzenia, jakie natchnęło Henryka Sienkiewicza do napisania noweli „Latarnik”. Autor Trylogii w „Listach z Kalifornii” z 1877 r. Nr 32 donosił o śmierci Siellawy, człowieka wykształconego, prawego i szlachetnego. Był on strażnikiem latarni morskiej przed portem Colon-Aspinwall, gdzie jego obowiązkiem było o każdej szóstej godzinie zapalać i gasić latarnię. Pewnego dnia przysłano mu paczkę z książkami i gazetami polskimi. „W liczbie przysłanych książek była powieść Zygmunta Kaczkowskiego ''Murdelio''. Otóż w pewien mglisty dzień Siellawa tak się zaczytał przy lampie w owej powieści, że wiecznym prawem zapomniał zapalić lampę latarnianą. To zmyliło z drogi jakiś okręt i o mało nie stało się powodem rozbicia. Zaskarżono strażnika i Siellawa stracił miejsce. Odtąd znienawidził książki, a każdego, którego podejrzewał o złe względem siebie zamiary, nazywał '”Murdelio''.
Sienkiewicz zmodyfikował nieco tę historię i zamiast powieści Kaczkowskiego włożył w ręce latarnika (w noweli bohater nazywa się on Skawiński) „Pana Tadeusza”, aby jeszcze bardziej podkreślić nostalgię emigranta za ojczyzną.
Kaczkowski – tajny płatny agent
Będąc już cenionym powieściopisarzem w 1855 r. wyjechał do Paryża. Trzy lata później powrócił do Lwowa. W 1861 Zygmunt Kaczkowski założył pismo "Głos", na łamach którego opublikował m.in. odezwę dziennikarza i działacza politycznego Agatona Gillera „Posłanie do wszystkich rodaków na ziemi polskiej”, której autor odrzucał możliwość kompromisu z Rosją i wskazywał na powstanie narodowe jako ostateczny cel. Powieściopisarz został oskarżony przez Austriaków o zdradę stanu. 7 października 1861 r. skazano go na siedem lat ciężkiego więzienia, ale nieco ponad rok później, 8 grudnia 1862 r. został ułaskawiony przez cesarza Franciszka Józefa I. Zdaniem niektórych publicystów, za obietnicę współpracy.
Wkrótce pojawiły się przesłanki, które pozwalały przypuszczać, iż popularny powieściopisarz działa na rzecz zaborcy. Śledzono go, jednak brakowało dowodów, by potwierdzić domysły. Konspiratorzy zauważyli, że kilka razy pod osłoną nocy odwiedził szefa lwowskiej policji. Przesłuchiwany, tłumaczył te wizyty koniecznością załatwienia paszportu. Kiedy wybuchło Powstanie Styczniowe, wziął aktywny udział w organizacji zaplecza powstańczego w Galicji, prowadząc biuro o charakterze dyplomatycznym w Wiedniu, które m.in. reprezentowało powstańców. Nie wierzył jednak w powodzenie zrywu.
Przełom w sprawie Kaczkowskiego nastąpił pod koniec roku 1863 roku, gdy konspiratorzy ze Lwowa otrzymali od zaprzyjaźnionego urzędnika pocztowego szyfrowane depesze adresowane do Wiednia. Depesza nie pozostawiała złudzeń. Namiestnik galicyjski hrabia Alexander von Mensdorff-Pouilly informował ministra policji, iż pozyskał konfidenta wszechstronnie wykształconego i bystrego, który cieszy się zaufaniem działaczy powstaniowych. Ów konfident obiecał napisać memoriał o ruchu powstańczym, wyjawić organizację w Krakowie i Lwowie i wydać wszystkich uczestników. Miał otrzymać za to zapłatę w kwocie 6300 zł. Do listu dołączona była kartka z zaszyfrowanym nazwiskiem konfidenta. Konspiratorzy wykryli, iż jest nim Zygmunt Kaczkowski.
Pisarz został skazany 21 stycznia 1864 r. przez tajny sąd obywatelski na utratę czci i banicję, ale odwołał się od wyroku, zapewniając o swojej niewinności. Jednocześnie jako agent pisał kolejne memoriały, w których wręcz dawał wskazówki jak stłumić powstanie i kogo aresztować. Doradzał wprowadzenie stanu oblężenia i stosowanie surowych represji. Kaczkowski uniknął kary – 29 lutego 1864 r. Rząd Narodowy po przewodnictwem Romualda Traugutta wydał dekret kasacyjny. Zygmunt Kaczkowski formalnie oczyścił się z zarzutów i otrzymał przeprosiny.
Po tej sprawie Austriacy nie mogli skutecznie wykorzystać Kaczkowskiego do dalszego szpiegowania w Galicji. Wysłano go więc do Paryża, skąd na bieżąco informował zleceniodawców o aktualnej sytuacji wśród powstańców, a z drugiej strony ciągle próbował się zrehabilitować. „Jestem czysty i niewinny jak łza” – pisał o sobie.
Umierał w bogactwie i chwale
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Kaczkowski prowadził w Wiedniu i Paryżu różne operacje finansowe, które przyniosły mu znaczny majątek. Nazywano go nawet geniuszem finansowym. Kaczkowski został odznaczony tytułem kawalera Orderu Narodowego Legii Honorowej za opracowanie planu, który ułatwił Francuzom spłacenie niemieckich kontrybucji wojennych po wojnie w latach 1870-1871. Mimo ogromnego majątku, „nie wydał ani grosza na cele publiczne” (Barwiński, s. 66).
Fot. Wikipedia
Zygmunt Kaczkowski zmarł 7 września 1896 r. w Paryżu. Umierał otoczony chwałą jako człowiek niesłusznie oskarżany o kolaborację. Tylko niektórych, jak. np. Stanisława Tarnowskiego i Tadeusza Romanowicza, nie zdołał przekonać o swojej niewinności. Na łożu śmierci miał spisać wobec świadków i przyjaciół deklarację o treści: „Nie mam ani jednej łzy bratniej, ani jednego grosza nieuczciwie zarobionego, a wreszcie ani jednej kropli krwi ludzkiej na mojem sumieniu”.
Został pochowany na cmentarzu Montmorency w Paryżu. W pogrzebie uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele polskiego społeczeństwa przebywający wówczas w Paryżu. Mowę pogrzebową wygłosił w ciepłych słowach Józef Korzeniowski. Na nagrobku wyryto napis: „Całe życie walczył piórem za Ojczyznę”.
Prawda o działalności Kaczkowskiego wyszła na jaw ponad 20 lat po jego śmierci. W 1920 dr Eugeniusz Barwiński, historyk, dyrektor Archiwum Państwowego we Lwowie opublikował książkę pt. „Zygmunt Kaczkowski w świetle prawdy (1863-1871): z tajnych aktów B. Austryackiego Ministerstwa Policyi”. Była ona owocem poszukiwań historyka w odtajnionych archiwach austriackich. W archiwum w Wiedniu, wśród aktów byłego ministerstwa policji tzw. biura informacyjnego, czyli szpiegowskiego natknął się on przypadkiem na teczkę agenta o pseudonimie „Heubauer” zawierającą 230 stron jego raportów. Heubauerem był oczywiście Zygmunt Kaczkowski. We wstępie do publikacji Barwiński przyznaje, że „(…) powieściopisarz zdradził w 1863 roku organizację powstania, a i potem przez szereg lat był konfidentem rządu austriackiego, najniebezpieczniejszym dla nas, szkodzącym nam na każdym kroku, i w kraju i we Wiedniu i za granicą”.
Ustalenia Barwińskiego były na tyle sensacyjne i jednocześnie boleśnie prawdziwe, że wahał się, czy je upublicznić czy też przemilczeć i sprawić, by pozostały w zapomnieniu. Ostatecznie opublikował je, by „prawdzie stało się zadość”. Z czasem pozycja Kaczkowskiego w historii polskiej literatury zaczęła blednąć, aż uległa zapomnieniu. Mimo że nie można Kaczkowskiemu odmówić talentu pisarskiego oraz poczytności jego dzieł w czasach jego świetności, dziś jego utwory są nieznane szerszej publiczności. Powieści historyczne, które za czasów autora były bestsellerami i konkurowały z utworami Sienkiewicza, obecnie są zapomniane. Jedno z ostatnich wydań popularnego niegdyś „Murdelia” datowane jest na 2003 r. Pozostałe powieści dostępne są głównie w bibliotekach, antykwariatach lub na aukcjach internetowych.
Na Podkarpaciu nie brakuje śladów obecności Zygmunta Kaczkowskiego. Na wspomnianym wcześniej Łopienniku znajduje się kamienna tablica zawierająca cytat pisarza z relacji z wypraw na Łopiennik w sierpniu roku 1833, w której uczestniczył Wincenty Pol.
Jedna z ulic w Sanoku nosi imię i nazwisko pisarza-agenta. Znajduje się w pobliżu ulic nazwanych na cześć najwybitniejszych polskich twórców: Czesława Miłosza, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Aleksandra Fredry, Gabrieli Zapolskiej, Marii Dąbrowskiej i Oskara Kolberga.
***
W artykule korzystałam z następujących utworów: Z. Kaczkowski, Mój pamiętnik z lat 1833-43; Zygmunt Kaczkowski jego życie i działalność literacka. Zarys biograficzny przez Piotra Chmielewskiego, Petersburg 1898 r. ; E. Barwiński, Zygmunt Kaczkowski w świetle prawdy (1863-1871) : z tajnych aktów B. Austryackiego Ministerstwa Policyi; Władysław Nehring, Kurs literatury polskiej.