Reklama

Ludzie

Ta nasza Buśka! Rodzinne sekrety Wandy Siemaszkowej

Alina Bosak
Dodano: 02.09.2021
55973_siemaszkowej
Share
Udostępnij
– Tato mówił, że była śliczna. Miała to coś. Szlachetne rysy twarzy, piękna oprawa oczu i cudowne, cudowne włosy. Gdy je rozczesała, do samej ziemi, to mogła stać nago i nikt by nic nie zauważył – mówi Lala, prawnuczka Wandy Siemaszkowej, która wraz z innymi potomkami sławnej aktorki przyjechała do Rzeszowa, by przekazać pamiątki i podzielić się wspomnieniami o patronce rzeszowskiego teatru – imponującej kobiecie, potrafiącej walczyć o swoje marzenia.
 
Wanda Siemaszkowa o swoim życiu prywatnym nie opowiadała. Podkreślają to autorzy książek i artykułów poświęconych aktorce, która żyła w latach 1867-1947, i była jedną z najlepszych aktorek dramatycznych ówczesnych teatrów. Rąbka tajemnicy uchylają dziś jej potomkowie, którym zależy na tym, by ich Buśka była pamiętana i wspominana. 
 
Skąd ta Buśka? – Zapewne od Babuszki. W rodzinie nie mamy babć. Wszystkie babcie jakoś inaczej były nazywane. A to Babunia, Baba, Babysia – tłumaczy Maciej Madler. Jego mama, która była córką Barbary z domu Siemaszko, czyli prawnuczką Wandy, zmarła w 2015 roku. Rodzina, porządkując pozostawione przez niż rzeczy, znalazła archiwum poświęcone Wandzie. Wartościowe pamiątki i prawdziwe skarby. Listy Juliusza Osterwy, miłosne wyznanie Aleksandra Zelwerowicza, a także doniesienia przyjaciółki Neonilli Kilar z 1945 roku, która zaprasza ją do teatru w Rzeszowie, zapewniając, że niedługo zwolni się stanowisko dyrektora. Odręcznie zapisana rola Balladyny. Dla nas te pamiątki mają ogromną wartość, przechodzą z pokolenia na pokolenie pielęgnowane w szufladach. Uznaliśmy, że może warto, aby ujrzały światło dzienne i trafiły do miejsca, gdzie to będzie możliwe. Dlatego skontaktowaliśmy się z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Zresztą teatr również nas szukał.
 
Tak potomkowie Siemaszkowej odwiedzili wreszcie miasto, w którym napisała ostatni rozdział swojego życia, czyniąc jego codą wspaniałe role – m.in. Matki w „Balladynie”. Okazja do wizyty rodziny była wyjątkowa. 20 sierpnia, w dniu rozpoczęcia Festiwalu Transmisje-Trójmorze organizowanego przez rzeszowski Teatr, wyemitowany został bowiem banknot pamiątkowy o nominale 0 Euro, przedstawiający patronkę teatru i przedwojenny widok gmachu, w którym po wojnie zagościł teatr dramatyczny. Na to wydarzenie do Rzeszowa przyjechali z Warszawy: Lala, czyli Halina Jańczyk-Majewska z domu Siemaszko, Agata Siemaszko, Maciej Madler i Grzegorz Majewski. Wanda Siemaszkowa to ich prababka i praprababka. Tutaj niezbędny jest rzut oka na drzewo genealogiczne.
 
Z czwórki dzieci Wandy Siemaszkowej tylko syn Józef miał potomstwo: Andrzeja Siemaszko, Bartosza Siemaszko, Barbarę Paladino z domu Siemaszko i Marię Hannę Żurakowską z domu Siemaszko (primo voto Karczewską). Lala jest córką Bartosza, a Agata jego wnuczką. Natomiast Maciej i Grzegorz to wnuki Barbary. 
 
Lala, niegdyś nauczycielka fizyki i chemii na Podhalu, dziś jest największą skarbnicą wiedzy o swojej prababce Wandzie. Urodziła się rok po jej śmierci, ale opowieściami o niej raczył ją ojciec – Bartosz, który swoją babcię Buśkę pamiętał. – Mój tato był oficerem marynarki przedwojennej, komandor porucznik, służył na ORP Błyskawica. 19 września dostał się do niewoli i trafił do oflagu w Woldenbergu. Spędził w nim całą wojnę, do stycznia 1945 roku. Mówił, że był to najszczęśliwszy okres w jego życiu – wspomina Lala swoje zdumienie po oświadczeniu ojca. – Tłumaczył mi, że jedyna rzecz, jaka mu wtedy dokuczała, to była niewola, niemożność opuszczenia obozu, spotkania z rodziną, ale poza tym: „mieliśmy pocztę, bibliotekę, teatr i każdy miał metr kwadratowy ziemi, na którym mógł uprawiać ogródek. Można było uczyć się języków. Poznałem niezwykłych ludzi.” 
 
– Dziadek miał prawo tak mówić. Po wojnie, jako były oficer przedwojennego wojska, bał się represji ze strony nowej władzy w Polsce. Wraz z żoną ukrył się w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie ciężko pracował, aby utrzymać rodzinę. Wilczy bilet uniemożliwiał mu zdobycie posady w jedynych wtedy państwowych fabrykach, czy w urzędzie – dodaje Agata Siemaszko, wnuczka Bartosza.
 
W domu rodziny Bartosza wisiał portret sławnej babki. – Tej jej obecności towarzyszyły opowieści ojca. Chociaż fizycznie Wanda już nie istniała, jej duch wciąż był między nami – wspomina rodzina. – Te wspomnienia powtarzali nam nasi rodzice każdego roku, 1 listopada, podczas spotkań przy jej grobie na Powązkach. Wciąż te same. W dzieciństwie wydawało nam się śmieszne nieustanne wracanie do tych anegdot, a dziś tak samo je przekazujemy naszym dzieciom – zauważa Maciej Madler. Wiele historii dotyczy wybryków prapradziadka Antoniego Józefa Siemaszko, za którego 21-letnia Wanda wyszła za mąż 2 czerwca 1888 roku, w Krakowie (ślub odbył się w katedrze wawelskiej). Antoni, sześć lat od niej starszy, był znakomitym aktorem krakowskim, znanym z ról komicznych, a także utracjuszem, namiętnie grywającym w ruletkę w Monte Carlo. Ponoć rozbił tam kiedyś bank, a potem myślał, że zrobi to znów i tracił ogromne sumy, by spełnić ów cel.
 
Swego czasu wybrał się tam znów i długo nie wracał. Siemaszkowa wysłała więc córkę Marię, by sprowadziła go do domu. Odnaleziony namówił Marychnę, by z nim została, bo ma system, który pozwoli mu wygrać. Przepuścili zatem i jej pieniądze, ale przy okazji Maria zakochała się w dyrektorze kasyna, z rodziny książęcej. Dowiedziała się o tym Wanda, kiedy dotarła, bo zaginionych do Monte Carlo. Od razu poszła do owej rodziny, domagając się ślubu dla córki. Padło słowo mezalians, więc oburzona tupnęła nogą, oświadczyła, że mezalians to chybna jest dla jej rodziny i trzasnąwszy drzwiami zakończyła romans córki. Marychna długo smutna nie było, bo jeszcze w pociągu powrotnym do Krakowa poznała swojego przyszłego męża.      
 
– Śmiejemy się dziś z tej opowieści, ale przecież taki mąż musiał być dla Wandy udręką. Na przełomie wieku kobieta-aktorka, pracująca i wychowująca jednocześnie dzieci, nie miała łatwo. Nie miała wsparcia w mężu, ani w społeczeństwie, które niezależności kobiet nie rozumiało. Biorąc pod uwagę czasy, w jakich żyła, Siemaszkowa musi imponować. Miała siłę, miała charyzmę, by wszystkiemu podołać. Była jednocześnie bardzo ciepłą, rodzinną osobą. Nawet, kiedy z Antonim się rozwiodła, wciąż o niego dbała, opiekowała się nim do końca życia, wysyłała mu pieniądze – przyznają praprawnuki. 
 
We wspomnieniach Wandy z czasów krakowskich jest spotkanie ze Stanisławem Wyspiańskim. W swoim pięknym krakowskim mieszkaniu aktorka prowadziła salonik literacki i tam właśnie podszedł do niej młody, początkujący wtedy pisarz z prośbą, by zagrała w jego sztuce. Grzegorz Majewski opisuje: – Ten biedny, zestresowany człowiek opowiada jej, jaką ma sztukę, a ona siedzi i nie słucha. Raczej patrzy, jak z jego przemoczonych na deszczu butów strużka wody spływa na wyfroterowaną podłogę. Podłogę – oczko w głowie! Dopiero drugie spotkanie będzie udane. Kiedy Wanda już przeczyta „Wesele” na osobności i zrozumie, jak wspaniały to dramat. I podczas prapremiery w 1901 roku zagra w nim Pannę Młodą.
 
Wanda Siemaszkowa. Fot. NAC
 
Czy była piękna? W jednej z recenzji jej urodę ktoś nazwał bujną. Ale patrząc na zdjęcia z różnych okresów nie można mieć wątpliwości, że wielu mężczyznom musiała się podobać. Z wiekiem jej twarz zdawała się też nabierać szlachetności. Na kartce pocztowej z 1927 roku, wielbiciel pisze: „Wielce Szanowna i Kochana Pani, całym sercem dziękuję za dowód pamięci i życzenia. Zwłaszcza tu na krakowskiej scenie, gdziem drogą Panią poznał, grał z nią, zakochał się i cierpiał. Tu specjalnie miło mi doznać dowodu jej pamięci i koleżeńskiej życzliwości. Wyrazy szacunku, wiecznej miłości i… z tęsknoty, łącząc ukłony A. Zelwerowicz.” 
 
– Tato mówił, że była śliczna – mówi Lala. – Miała to coś. Szlachetne rysy twarzy, piękna oprawa oczu i cudowne, cudowne włosy. Gdy miała włosy rozczesane, do ziemi, to mogła stać nago i nikt by nic nie zauważył.
 
Miałą też nieprawdopodobną pamięć. Znów opowiada Lala: – Kiedyś tato i mama pojechali ją odwiedzić w Krakowie. On nie widział jej już sześć lat. Postarzała się mocno, przygarbiło, ale wystarczyło, że się odezwała – młody, dźwięczny, silny głos nie pozostawiał wątpliwości, że to wciąż ona. Przenocowali u niej w pokoju. Nim się położyli, Buśka oświadczyła, że musi się nauczyć roli na jakiś występ następnego dnia. Wzięła 16-kartkowy kajecik, cały zapisany maczkiem, po 20 minutach zamknęła go: „No to możemy gasić światło. Już umiem”.
 
Była jedną z najbardziej cenionych aktorek teatralnych i włożyła wiele pracy w to, by wyzwolić się z roli łamiących serca panienek i stać się aktorką dramatyczną, grającą wielkie kobiece role. Przewędrowała w tym celu sceny krakowskie, warszawskie, łódzkie i lwowskie. Kiedy nie mogła grać tego, co chciała, założyła teatr wędrowny i z nim dawała przedstawienia od Sosnowca po Kielce. Przy braku, dłuższego angażu, nie potrafiła bezczynnie czekać. Dawała lekcje dykcji. Na gościnne występy jeździła do Przemyśla, Sambora, Kijowa, a także na zachód – do Poznania. Z lwowskim teatrem Hellera miała okazję stanąć na scenie w Paryżu, Pradze, Wiedniu.
 
– Była zdeterminowana i uparcie dążyła do realizacji swoich planów i marzeń. Imponowała tym innym kobietom. Przyjazd pod koniec życia do Rzeszowa, gdzie spędziła tylko dwa lata, od jesieni 1945 roku do wiosny 1947, był uwieńczeniem tych wysiłków. Tu wreszcie miała swój teatr, swoich aktorów. Mogła wystawiać, co chciała – mówi Agata Siemaszko, praprawnuczka aktorki. – A potem mogła spokojnie odejść. Dla mnie jest ikoną kobiecości. Wyprzedziła epokę, pokazując, że nawet w tak trudnym czasie można zawalczyć o swoje życie i ciężką pracą osiągnąć cel.
 
Zmarła 6 sierpnia 1947 roku w Żarnowcu, w dworku Marii Konopnickiej, gdzie pojechała odwiedzić swoją przyjaciółkę, córkę sławnej poetki – Zofią Mickiewiczową, z którą przyjaźniła się od szkoły. Pochowano ją na cmentarzu jedlickim, a następnego roku szczątki przewieziono do Warszawy i pochowano obok Antoniego Siemaszko na Powązkach. 
 
Lala zapewnia, że chociaż dziś nikt w rodzinie nie gra w filmie ani teatrze, to gen aktorski i Antoni, i Wanda potomkom przekazali, o czym świadczy jeszcze jedna rodzinna anegdotka. Kiedyś starszy już Antoni (zmarł w 1924 roku) zachorował i nie mógł przyjechać na występ do Bydgoszczy. Tymczasem wszystkie bilety wyprzedane, a publiczność czeka. Sytuację postanowił ratować syn Józef. Oświadczył, że sztukę widział wielokrotnie i zna na pamięć, więc ojca może zastąpić. Jak rzekł, tak zrobił. A publiczność na zamianie ponoć się nie poznała.
 
– Tym razem do Rzeszowa przyjechała bardzo skromne grono. Nasza rodzina jest mocno zżyta. To najbliższe sobie grono liczy około 60 osób. Dzieci, wnuki, prawnuki. Spotykamy się podczas rodzinnych uroczystości, odwiedzamy, pozostajemy w stałym kontakcie. Myślę, że w kolejnych latach wielu z nas będzie odwiedzać Rzeszów – zapewniają potomkowie Wandy Siemaszkowej. 
 
Banknot pamiątkowy o nominale 0 Euro z podobizną Wandy Siemaszkowej.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy