Reklama

Ludzie

Jan Pastuła: Wymyśliłem pod Kolbuszową galerię jak w Wiedniu

Alina Bosak
Dodano: 14.05.2021
53754_5k4a3827
Share
Udostępnij
Trudno o bardziej wyrafinowane miejsce na Podkarpaciu. W środku lasu, w niepozornych Porębach Kupieńskich pod Kolbuszową, kwitnie awangardowa galeria sztuki. W niej wystawy znanych wiedeńskich artystów, wernisaże polskich sław ze szkolnych podręczników. – Nie było sensu robić na wsi galerii jak inne w okolicy – mówi Jan Pastuła. – Ale taką ze sztuką na miarę Warszawy, czy Wiednia – jak najbardziej. Wymyśliłem to z Markiem Firkiem przy kawiarnianym stoliku w Krakowie. I chyba się udało. 
 
Przed wernisażem, aby goście nie zbłądzili, Jan ustawia drogowskazy z afiszami. W zwykły,  „niewystawowy” dzień jest nieco trudniej. 25 kilometrów od Rzeszowa nawigacja lubi zadrwić z kierowcy i – zamiast elegancką asfaltówką – poprowadzić „na skróty” wertepami przez las. W Porębach Kupieńskich zabudowa jest rozproszona, a oddalone nieco od głównej drogi domy wydają się niczym nie wyróżniać. A jednak, kiedy podjechać bliżej, wiadomo, że cel został osiągnięty. Galeria Sztuki Współczesnej Pastula wita artystyczną ścianą. Na odpadającym tynku znany wiedeński artysta Siggi Hofer wymalował słowo: PRIVATE. Prywatny. Napis jest do góry nogami. Kojarzy się ze strefą wolności. Goście czują się jak w domu. I z pewnością jest to zasługa gospodarza.
 
Sprawka Kotuli

Kocha sztukę. Jan Pastuła, rocznik 1961, przyznaje, że od dziecka było mu z nią po drodze. Jego starszy brat, Wiesław Pastuła, jest rzeźbiarzem. – Dzieli nas tylko rok różnicy, więc trzymaliśmy się razem. Jeździłem do niego, kiedy zamieszkał w internacie Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu, i potem do akademika, kiedy został studentem krakowskiej ASP. Maglowałem jego kolegów z historii sztuki. Wiesiek zżymał się: „Chłopie, daj im spokój”. Oni tworzyli, ja dociekałem. Nie złośliwie, po prostu tym żyłem. 
 
Dlaczego? 
 
– Nie wiem. Po prostu noszę to w sobie. Trudno mówić o tradycjach w rodzinie. Chociaż nie tylko Wiesiek ma talent. Moja młodsza siostra też ukończyła szkołę plastyczną. Ojciec był rzemieślnikiem, ślusarzem, brał się za metaloplastykę. Ale gdybym miał wskazać, co obudziło mój zachwyt, to powiedziałbym, że Franciszek Kotula. Bo ja pochodzę z Głogowa Małopolskiego, a on mieszkał po sąsiedzku. Pięknie opowiadał. Siadałem u niego na progu chałupy i słuchałem. Interesowało mnie wszystko, co mówił o kulturze ludowej, etnografii. Jego dom także robił na mnie, chłopaku z podstawówki, ogromne wrażenie. Wchodziłem jak do muzeum. Nie wiedziałem, na co patrzeć. Wszędzie antyki, obrazy, zabytkowe przedmioty, piękno.
 
Spotkania z Kotulą, ikoną podkarpackiej etnografii, twórcą dzisiejszego Muzeum Okręgowego w Rzeszowie i autorem kultowych książek o stolicy Podkarpacia dały początek wielkiej fascynacji Jana. Po maturze marzył o historii sztuki. Poszedł jednak na administrację. Studiował ją  w rzeszowskiej filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Życie akademickie Rzeszowa lat 80. pełne było twórczego fermentu. „Solidarność”, NZS. Pachniało wolnością i buntem. Kwitło życie towarzyskie wypełnione dyskusjami o sztuce i literaturze. Spotykali się ludzie z różnych kierunków i uczelni. Jan poznał Magdalenę Rabizo-Birek, Jana Wolskiego i Stanisława Dłuskiego – wtedy studentów polonistyki w Wyższej Szkole Pedagogicznej, późniejszych twórców czasopisma „Fraza”. Zaprzyjaźnił się także z tymi, którzy tworzyli nową awangardę w sztuce – grupę artystyczną Na Drabinie; Krzysztofem Motyką, Antonim Nikielem, Markiem Olszyńskim i Markiem Pokrywką, wraz z Bogumiłem Kołczem, Waldemarem Kordyacznym, Maciejem Majewskim i Bogusławem Tomczakiem. 
 
– Te przyjaźnie przetrwały do dzisiaj – mówi twórca galerii w Porębach Kupieńskich. 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
W wiedeńskim atelier mistrza Preloga

Wyjechał zaraz po studiach. Do pracy. Do Wiednia.  – No więc pracowałem, żeby z czegoś żyć. Sztuka nie przestała mnie fascynować. Kiedy mogłem, chodziłem na wernisaże. Szukałem rozmów z artystami. Odkrywali we mnie bratnią duszę. Zapraszali do swoich atelier, a ja ich do Polski. Z czasów studiów miałem dobre kontakty z wieloma galeriami i mogłem pomóc w organizacji wystawy. Pierwszy z zaproszenia skorzystał Franz Wibmer, w 2000 roku. Przełamał lody. Pomógł zdobyć zaufanie innych artystów. Moje wiedeńskie kontakty poszerzały się. Na jednym z wernisaży poznałem prof. Preloga. Od razu polubiliśmy się. Zaprosił mnie do siebie do pracowni i już podczas tej pierwszej wizyty obdarował obrazem. Ja z kolei zorganizowałem dla niego wystawy w Polsce. W 2004 roku w BWA w Rzeszowie. Także w Krakowie, Krośnie i innych miastach.

Julius Drago Prelog, absolwent, a potem profesor wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, stworzył osobistą technikę graficzną i był w Austrii bardzo wziętym artystą. – Niestety, zmarł w 2020 roku. W szczycie pandemii. Nawet nie mogłem pojechać na jego pogrzeb – mówi Jan Pastuła i ze środka podkarpackich lasów wraca myślami do Wiednia sprzed dwóch dekad. – Prof. Prelog zatrudnił mnie w swojej pracowni. Jako asystenta. Przygotowywałem płótna – naciągałem na blejtramy, gruntowałem, nakładałem szpachlę, warstwy, robiłem przecierki, a on na tym malował obraz. I sprzedawał jak świeże bułeczki…
 
Teraz Janek się uśmiecha. Pracował u Preloga przez dziesięć lat, stając się jednocześnie mecenasem artystów – wiedeńskim otwierał drzwi do galerii w Polsce, a polskim przygotowywał wystawy w Wiedniu. Obie strony wymianą były zachwycone. Przed 1989 rokiem to, co za Żelazną Kurtyną, dla jednych i drugich było egzotycznym lądem, ziemią do odkrycia. Nawet kiedy runął berliński mur, właściwie aż do przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, zorganizowanie zagranicznej wystawy było wielkim wyzwaniem. Jana trudności jednak nie zrażały i pomysły realizował, za co zresztą artyści najzwyczajniej w świecie go kochali. Kochają…
 
Dzięki niemu w Wiedniu zaprezentowała swoje obrazy rzeszowska awangarda: Antoni Nikiel, Marek Olszyński, Marek Pokrywka, a także krakowska bohema: Marek Firek, Stanisław Koba, Sławomir Toman. Do Polski, obok Wibmera i Preloga, trafiły natomiast dzieła Austriaków, m.in. Marthy Jungwirth, Susanne Hornbostel, Christopha Lugera, Eriki Seywald, Kurta Philippa.
 
Poręby po europejsku

W Austrii spędził 15 lat. W 2003 roku wrócił do Polski. Hektar gruntu, ze starym domem i stodołą, kupił w Porębach przez przypadek. Szukał wszędzie, chciał w lesie, znalazł pod Kolbuszową. Wokół mało gospodarstw, a te, które są – porozrzucane między zagajnikami. – Tu idziesz do lasu na grzyby i nagle między drzewami wyrasta dom na polanie – uśmiecha się Jan. – Nikt nikomu nie przeszkadza. Można urządzać happeningi, artystyczne akcje. 
 
Na budynek mieszkalny z galerią przerobił stodołę. Dom zostawił taki, jak był. W stodole część stropu wybudowano wcześniej, część zrobił. Wylewki. Ocieplenie. Powstała przestronna sala wystawiennicza. Pokoje na poddaszu, gdzie mogą przenocować artyści. Przyjeżdżają nie tylko na wernisaże. Także na plenery. Mistrzowie ze studentami. W marcu przez tydzień tworzyli tu Jan Gryka, Robert Kuśmirowski i Sławomir Toman ze swoimi doktorantami.
 
– I już się w Polsce odnalazłem – uśmiecha się Jan, dnia 2 marca 2021 roku, w wyjątkowo słoneczne przedpołudnie, w tej przeplatance wiosenno-zimowych dni. Przez duże okna galerię w Porębach Kupieńskich zalewa fala słońca. Obok sali wystawowej – okazała kuchnia z jadalnią. Pod ścianą kaflowy piec i koza. Prosty stół, na stole fajanse z Bolesławca, chleb i sery od miejscowych gospodarzy. Na ścianach genialny Maciej Wieczerzak, Jadwiga Sawicka, Sławomir Toman, Stanisław Koba, Marek Olszyński. Polacy, Austriacy. Niewielki wyimek Kolekcji Sammlung, którą Jan Pastuła buduje od lat.    
 
Jest z niej dumny. Już kilka razy prezentował swój zbiór na wystawach. I planuje kolejne. Może w rzeszowskim BWA? We wstępie do katalogu jednej z takich wystaw prof. Ulrich Gansert napisał: „Kolekcjonowanie przeradza się czasem w jedną z najsilniejszych namiętności. Olbrzymią przyjemność sprawiać może świadomość dysponowania na własny użytek ciągle powiększającym się zasobem przedmiotów odzwierciedlających nasze otoczenie, bez względu na to, czy są to barokowe tabakiery, kosztowne znaczki pocztowe czy dzieła sztuki współczesnej. Surowo przestrzegający obyczajowości, hiszpański król Filip II umieścił swoje akty Tycjana w zamkniętym gabinecie, do którego tylko on miał dostęp. Z upływem czasu kolekcjonerzy zaczęli chętnie pokazywać szerokiej publiczności swoje skarby, tak jak czyni to polski organizator wystaw, kurator i zbieracz Jan Pastuła (…)”.
 
Swoją kolekcję buduje świadomie. Oscyluje w stronę sztuki nowoczesnej, teraźniejszej, w to, co się dzieje i jest ważne. Zbiór liczy około stu prac. – Interesują mnie nowe zjawiska w sztuce. Intrygują mnie nowości, inne spojrzenie na sztukę. A sztuka polska jest sztuką europejską. Nie mamy kompleksów. Popatrz na Sasnala, jest znany na całym świecie – mówi twórca galerii w Porębach Kupieńskich. – W sztuce współczesnej pojawia się różna tematyka, ale dominuje otaczająca nas rzeczywistość. Rzeczywistość danego artysty. Jest to sztuka skomplikowana. Często sam nie rozumiem, co autor miał na myśli. Artyści stawiają pytania, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Czasem oglądam wystawę i dopiero po jakimś czasie dochodzę do wniosków, jaki miała cel, co zostało w niej przekazane. Treść bywa tak zakodowana, że dzieło okazuje się zagadką. Artyści robią to celowo. Lubią posługiwać się intuicją, zostawiać niedopowiedzenia w artystycznym działaniu. Stawiają na interakcję – robią coś i obserwują reakcję odbiorców, są jej ciekawi, czasami prowokują. Pytanie: „co Pan myśli o tej wystawie”, czasem wprawia mnie w zakłopotanie, chociaż wiele lat zajmuję się tą tematyką – przyznaje Jan.
 
Sztuka ma być wolna

W ostatnim dwudziestoleciu w Porębach Kupieńskich wydarzyły się dwie ważne rzeczy. Jedną było uruchomienie w styczniu 2011 roku przez sanocki oddział PGNiG kopalni gazu ziemnego, a wcześniej, w 2003 roku, inauguracja działalności Galerii Sztuki Współczesnej Pastula. 
 
Pierwszą wystawę otworzył Marek Firek. – Przyjaźniłem się z nim. Znam zresztą całą Grupę Ładnie. Wilhelma Sasnala, Rafała Bujnowskiego, Marcina Maciejowskiego. Znałem też Józka Tomczyka ps. Kurosawa, który był modelem na krakowskiej ASP, a potem artyści zrobili go kierownikiem swojej grupy. Kiedyś z Markiem Firkiem siedziałem na Rynku w Krakowie – jeszcze mieszkałem w Wiedniu – i wymyśliliśmy, że w Porębach Kupieńskich stworzymy Centrum Sztuki Współczesnej – wspomina Jan i tłumaczy, że byłoby bez sensu robić na wsi kolejną galerię, która powiela to, co jest w Rzeszowie, Krakowie, czy gdzieś w okolicy. – Lepsze są wystawy, które można zobaczyć tu albo trzeba jechać do Warszawy czy Wiednia. Siggy Hofer wystawia w jednej z najlepszych galerii austriackich. Instalacje Roberta Kuśmirowskiego pokazuje cały świat i piszą o nim szkolne podręczniki. A można ich zobaczyć w Porębach. Kuśmirowski zrobił tu świetną wystawę. Przywiózł ją z Lublina wielką ciężarówką. Galerię zajął obrazami, a w starym domu obiektami sztuki wypełnił dwie izby, nawiązując ekspozycją do kruszejącego budynku. Zachwycił zwiedzających – wspomina Jan i przyznaje, że kiedy udało się do galerii ściągnąć głośne nazwiska, a byli tu także Wojciech Ćwiertniewicz, Sławomir Lewczuk, kolejni zgadzali się już w ciemno. Tym bardziej, że galeria jest non profit. Nie zabiega i przynosi zysku. Nie prowadzi sprzedaży prac. Zajmuje się współpracą z artystami i z ich pomocą wystawy są organizowane. 
 
To zaufanie artystów zawdzięcza także Jadwidze Sawickiej, pochodzącej z Przemyśla, jednej z najbardziej cenionych w Polsce i na świecie artystek sztuk wizualnych, autorce obrazów, fotografii, obiektów i instalacji tekstowych. Wystawiającej prace od Berlina po Tokio. I w Porębach także. Pokazała tu ciekawą wystawę – „Nowe opakowanie”. Wykorzystała książki ze swojej biblioteki, których nadmiar wydawał się przytłaczający. Wykonała nowe obwoluty, nie mające nic wspólnego z treścią oprawianych tomów. Na okładkach umieściła frapujące hasła: „Mleko Mleko Matki”, „Uciekaj”. Nadała książkom nową formę i znaczenie. 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
– Jestem zafascynowany jej twórczością. To jej wernisaż był przełomem. To za jej nazwiskiem przyszły kolejne wielkie. Od początku była wtajemniczona w koncepcję miejsca. Miało być prestiżowe. Miało być takie, by wielcy artyści chcieli tu przyjechać. By swoją obecnością to miejsce budowali. Powiedziałem: „Jadziu, jak ty zrobisz u mnie wystawę, otworzysz mi drogę. I będziemy w stanie takie miejsce stworzyć”. I ona powiedziała: „Dobrze”. Ona pierwsza z najwybitniejszych artystów zrobiła wystawę. I wiedziałem, że droga jest otwarta – podkreśla Jan.
 
Jeszcze wcześniej, w 2013 roku, w galerii obrazy pokazał Maciej Wieczerzak, artysta, którego później podziwiano w rzeszowskiej DagArt Galerie, a niedługo potem żegnano z żalem, ponieważ bardzo młodo zmarł, w wieku 29 lat. – Przeczytałem gdzieś o Maćku. Dowiedziałem się, że jest ktoś taki w naszym regionie, robi świetną robotę mimo młodego wieku, znają go w Warszawie, a u nas mało kto. Udało mi się do niego dotrzeć i zaprosić do Poręb Kupieńskich. Specjalnie na tę okazję namalował nowe prace. Świetna, piękna wystawa. Na wernisażu było mnóstwo osób. Tu zawsze jest dużo osób na wystawie – stwierdza Jan Pastuła, który pod względem frekwencji nie ma kompleksów wobec galerii wielkomiejskich.  
 
Nie bez powodu. Galeria trafiła ostatnio do rankingu tygodnika „Polityka”. Dziennikarz i krytyk sztuki Piotr Sarzyński uznał, że to tu miała miejsce jedna z ośmiu najważniejszych wystaw w 2020 roku w Polsce. Nosiła tytuł „Wybór” i nawiązywała do sytuacji społeczno-politycznej oraz protestów kobiet. Jan Pastuła zorganizował ją spontanicznie, zapraszając twórców z całej Polski. Prace przygotowało 22 artystów. Wystawione zostały w listopadzie i grudniu, potem pojechały do galerii we Wrocławiu. – To była odważna wystawa. Podobnie, jak niegdyś Iwony Demko – przyznaje Jan Pastuła. – Sztuka powinna być bez cenzury. Galeria, którą prowadzę, stawia sobie taki warunek – sztuka ma być wolna. 
 
Ten rok, choć pandemiczny, również ma obfitować w wystawy. Będzie Igor Przybylski z Warszawy. Jacek Sroka z Krakowa, Marek Olszyński z Patrycją Longawą i doktorantkami z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prawdopodobnie Krystyna Piotrowska z Warszawy. W końcu Zbigniew Warpechowski z Sandomierza, twórca polskiego performance’u. – Mało znany u nas w środowisku Podkarpacia, a to prawdziwa gwiazda. Urodzony w 1938 roku w Płoskach na Wołyniu, polski malarz, poeta, teoretyk sztuki, performer. Myślałem, że się nie zgodzi. Długo zwlekałem, w końcu w tym roku zadzwoniłem. A on: „Ciekawie to brzmi. Proszę mi wysłać zdjęcie, więcej informacji, bo nie słyszałem o takiej galerii w Porębach Kupieńskich”. Ale jak zobaczył nazwiska, od razu odpisał: „Panie Janku, pierwsza liga, ma pan Sawicką, ma Kuśmirowskiego, przyjeżdżam” – uśmiecha się gospodarz galerii w Porębach Kupieńskich i przyznaje: – To, że artyści robią tu wystawy, to dla mnie wielka rzecz. Nie zarobią, jak w dużej galerii. Mogę ich gościć jedynie dzięki ich życzliwości i wielkoduszności. Jego wystawa w Galerii Pastuła już 12 czerwca.
 
Szczęściarz. Udaje mu się robić w życiu to, co kocha. Może nie od samego początku. Bo w końcu nie poszedł na historię sztuki, chociaż bardzo chciał…
 
– Mimo to, tak się tym interesowałem, że całe życie poświęciłem sztuce. Fascynuje mnie. Właśnie współczesna. Oczywiście, zaczynałem jak wszyscy, od klasycznej, ale później szukałem coraz więcej. W pewnym momencie już klasyka nie wystarcza. Szuka się dalej. Czegoś nowego. Wrażeń, zagadki. Rozszyfrowanie kodu, którym posługuje się artysta, daje dużo satysfakcji. Podobnie jak w muzyce nowoczesnej. Trzeba się z nią obyć, znać się, przejść etapy i nauczyć się czytać współczesny, artystyczny kod – mówi Pastuła i przymierza do ściany w Porębach Kupieńskich różowego królika – kawał świetnego pop-artu Macieja Wieczerzaka, którego nie powstydziłaby się londyńska galeria Saatchi.
 
Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy