Dlaczego kobiety się całują? Bo się ugryźć nie mogą. Nie, tego stereotypu nie ma sensu zwalczać – odrośnie jak hydra. Ćwiczyłam to wielokrotnie i wiem, że wszystko, co piszę na temat kobiet, nawet w najlepszej wierze, zawsze zostanie użyte przeciwko mnie. Tym razem też.
Chociaż moim zadaniem jest pomóc, a nie „ugryźć”, wytykając błędy, wpadki i gafy popełniane publicznie(!). Prywatnie to sobie stawajcie na głowie w papilotach, chodźcie w rozwleczonych swetrach albo w męskich kalesonach z troczkami, drogie panie prezes, bizneswomen, wojewody, rzeczniczki, marszałkinie, posłanki, sędzie, dyrygentki oraz inne samodzielne byty zarządzające – jak mówi mój ulubiony guru od Public Relations.
To jest także mowa o was, panie dyrektorowe, prezydentowe, senatorowe – i w ogóle żony swoich mężów, co wspięli się na stołki i – ratunku(!), ratunku(!) muszą się czasami pokazać w’dwajom. A wy, chcecie czy nie, jako ten kwiatek do kożucha, musicie im towarzyszyć, gdyż protokół dyplomatyczny tego wymaga. Albo tradycja lokalna. Albo taka jest mężowska wola (kaprys, zemsta, alibi – niepotrzebne skreślić).
I bardzo dobrze, że trzeba czasem poddać się pod publiczny osąd, wytrzymując świdrujące spojrzenia konkurencji branżowej, politycznej i towarzyskiej, czyli tzw. środowiska, często bardziej krytycznego niż wyborcy popierający opozycję. Tak jest zwłaszcza w bliskich mi kręgach medycznych, artystycznych i palestrze, ale znajdą się też inne przykłady. Na przychylność mediów w takich sytuacjach nie ma co liczyć. Nawet jak mąż – prezydent, dajmy na to, albo ordynator jest powszechnie szanowany, jego małżonce lub innej osobie przypisanej towarzysko na stałe, już taryfa ulgowa nie przysługuje. I jak wystąpi w tej samej sukni na kolejnej imprezie, a jeszcze zaoszczędzi na pralni, jak pewna prezydentowa, i będzie widać plamy od pudru oraz (pardon) potu, to chociaż wieki przeminą, pan mąż będzie nowy urząd piastował, to i tak publika potraktuje panią żonę po staremu – zlekceważy i obśmieje. A po paru głębszych – obwącha, i to niezbyt dyskretnie.
Najtrudniejsze do wywabienia są plamy na wizerunku. O honorze nie wspomnę, bo kto dziś pamięta, co to jest honor. Tym niech się lepiej zajmie etyk, zamiast się chwalić, że ma w nosie prawo, więc je łamie. Trach, trach! I wypina pierś po ordery. A jak nie dostanie, to sam sobie weźmie. Już zapowiada, że będzie kandydował…
Spece od wizerunku twierdzą, że potrafią nawet konia wykreować na senatora, a filozofa na ministra. To ponoć jest tylko kwestia czasu, ceny i zręczności kreatora. Kreowany może, a nawet powinien zachować bierność.
Wizerunek traktowany w aspekcie tekstylnym jest to najprostsza sprawa – twierdzą specjaliści. Świetnie! Ale skoro to takie proste, to dlaczego jest takie… trudne? Inny eufemizm nie przychodzi mi do głowy, gdy patrzę na nasze VIP-ki z różnych kręgów, występujące publicznie. Jasna cholera, mądre kobiety, niektóre wybitne, wykształcone, a wyglądają jak sprzątaczki z peerelu. Albo wdowy Corleone. Ze skrajności wpadamy w skrajność. Jak gala – to wszystkie na czarno, jak konferencja, zjazd, forum – to garsonki. Najlepiej czerwone. Plus apaszka, albo chusta – też czerwona. Nic to, że szyjka krótka, a chusta wielka, zamotana jak czasza od spadochronu. Głowę znad tego zamotania ledwo widać, ale czy to konieczne, żeby było widać, że jest głowa?
Ta czerwona moda przyszła ze stolicy. Długo szła, pewnie przez ten brak autostrady, bo posłanki na Wiejskiej oszalały na punkcie czerwonych garsonek jakieś dwa lata temu. Nawet prezydentowa Komorowska, przy swych gabarytach wbiła się w czerwoną garsonkę na spotkanie z byłym prezydentem Niemiec Horstem Köhlerem. (Chadek, a ona na czerwono! Faux pas!)
Na Podkarpaciu wersja minimalistyczna, to jest „mała czerwona”. Jak dawniej „mała czarna”. Oj, niedobrze, niedobrze! Czerwone rzuca się bardziej w oczy niż czarne, chociaż czarnego tak w ogóle mamy więcej. Rzuca się zwłaszcza wtedy, jak się „mała czerwona” lansuje trzy razy pod rząd na kolejnych imprezach. I znów odżywa pytanie o… pralnię. I o chłopa- sknerę, co raz wykosztowawszy się na kieckę żonie, zapadł się pod ziemię. Ze wstydu. A co ja bredzę! Jaki wstyd. Taż to powód do dumy. Sknerstwo to inaczej – oszczędność. Oszczędnością i pracą notable się bogacą. Stawiają pensjonaty, dworzyszcza, a potem robią rozdzielność majątkową z małżonką, tzn. on sam znów jest goły jak święty turecki, więc żeby się przyodziać i nie siać zgorszenia, posada musi gonić posadę. I tak przez całą karierę… na dorobku. Nic tylko zapłakać.
Zauważyłam, że modne są w Rzeszowie kokardy. Najchętniej noszone na brzuchu, nawet jak jest okrąglutki, jak u proboszcza. „Się maskuje” kokardą. Albo sznurem zwisającym sztucznych pereł dyndających w miejscu newralgicznym. Raz była taka sytuacja, że cztery panie koło mnie przyszły w dyndających perełkach. Konsternacja. Patrzyły na siebie bez… miłosierdzia. Żadna perełek nie zdjęła.
Mała czerwona czy czarna ma jeszcze jedną wadę. Nie chodzi mi o pospolitość, lecz o długość. I tu przestrzegam wszystkich estetów, świętoszków, wrażliwców i fotoreporterów: panowie, nie idźcie tą drogą i nie sięgajcie, gdzie wzrok nie sięga. Przy siadaniu „mała…” podjeżdża do góry odsłaniając np. udo jak u Horpyny, a czasem więcej. Siadać publicznie (i wysiadać) trzeba umieć, a jak się nie umie, to trzeba się nauczyć. Stópki razem, kolanka razem, jak u baletnicy!
Skandal wisiał na włosku, gdy znajoma posłanka kupiła sobie chińską czerwoną garsonkę na bazarze, żeby wyszło taniej. Ale gdy usiadła, spódnica podjechała do góry i odsłoniła nie tylko okrąglutkie kolanka, słusznej objętości uda, ale jeszcze coś, co wyglądało jak różowe galoty. To była podszewka. Później się na osobności zgadałyśmy z tą panią, że trzeba jak królowa angielska, zadać sobie torturę i pod spódnicą nosić koniecznie dużo ciaśniejszą podszewkę, wtedy przetrzymamy godnie siadanie, wstawanie i inne rzeczy. No i nie wylezie nam co nie trzeba, sugerując ciekawskim oczom (gawiedzi), że to ciepłe niewymowne, w dodatku różowe. Gorzej by było, gdyby to był facet i nosił galotki w barwach tęczy?
A przy okazji, to nieprawda, że wzór wyspiarskiej elegancji, królowa Elżbieta, ma spódnice obciążane specjalną taśmą z ciężarkami, taką jak się wszywa do firanek. Nazywa się to ustrojstwo ołowianka. Ale z płynnym cementem, utwardzającym fryzurę i owe dwa słynne loczki „baranie różki” na czole królowej, to prawda. Królowa nie uczesałaby się za nic z grzywką, jak nasza pani wojewoda, i nie rozpuściłaby, jak ona, włosów a’la topielica. Nawet gdyby były tak piękne, jak u pani wojewody. Fryzury to jest kolejne słabe ogniwo w wizerunku naszych pań. A jest tyle stylistek, doradzą, uczeszą, wyjdzie niedrogo. I bezrobocie się zmniejszy!
Wracam jeszcze do tekstyliów. Obśmiana garsonka jest już lepsza niż sweter – dobry na biwak, ale nie na wernisaż. Trzeba oddać szacunek wykonawcom, artystom i gościom. Młodziutka asystentka kamerzysty była na niedawnym wernisażu w rzeszowskim klubie Zodiak stosowniej ubrana niż wspomniana pani w swetrze, witana z najwyższymi honorami (stosownie do stanowiska). A taka miła osoba, ciepła, swojska.
No i tak, bez zaglądania do CV mogę powiedzieć, która pani była we wcześniejszym wcieleniu wójtem, a która sekretarką. Z całym szacunkiem dla wspomnianych profesji. I zasług. Tu znów się kłaniają zastępy stylistek, tym razem modowych. One też potrzebują zatrudnić ręce swoje i krawcowych. To nieprawda, że nie szata zdobi człowieka. Nawet najpiękniejszy, anielskiej urody człowiek, a choćby i kobieta, jak się ubierze w bezkształtny worek, to nawet diabła nie zwiedzie na pokuszenie, tylko wkurzy!
Nie chcę robić wykładu na temat zależności pomiędzy wizerunkiem a karierą i sukcesem, bo uczone panie zapewne to już przerabiały, a jeśli nie, to zafundujcie sobie, proszę, przynajmniej skrócony kurs.
Przypomnę tylko, że choćbyśmy były wygadane jak Hanka Bielicka i mądrzejsze niż Einstein, to i tak mniej ważne będzie to co mówimy, ale to jak mówimy (uwaga na intonację głosu!), jak się zachowujemy (tu kłania się savoir vivre), jaka jest nasza postawa (body langue). Tu znów uwaga: przyjmując gratulacje, albo gratulując, witając się, patrzmy temu komuś w oczy, nie gońmy chomików po podłodze, ani nie szukajmy natchnienia na suficie, wówczas jesteśmy nie tylko niegrzeczni ale niewiarygodni, a która VIP-ka czy VIP – męski może sobie pozwolić na taką nieroztropność?
Ważny jest nasz wizerunek zewnętrzny! Ogromne znaczenie ma pierwsze wrażenie, jakie sprawiamy. W ciągu paru sekund następuje tzw. efekt pierwszego wrażenia czyli efekt „od lub do”. To jak jesteśmy ubrane, jaką mamy fryzurę, postawę, jest mocnym sposobem wywierania wpływu.
To jest tak jak z wizerunkiem firmy, tyle że to my jesteśmy tą firmą. Trudno zbudować, łatwo zburzyć. Nie kupię ciastka u cukiernika niechluja. Nie powierzę moich pieniędzy bankierowi bez zębów, bo jak on o własne zęby nie dba, to niby czemu miałby dbać o cudze pieniądze?
PS. Panowie, nie cieszcie się, że dzisiaj dokopałam (?) paniom. Następnym razem porozmawiamy, o tym, kto, zjadł zęby na biznesie i kiedy nosi się krawat… Reszta wyjdzie w praniu. Pranie zapowiada się z obfitą pianą, gdyż dotyczyć będzie, jak zwykle lokalnych notabli, znanych oraz lekko zapomnianych, obecnych oraz byłych, ale wciąż z pretensjami do reelekcji… reanimacji… zmartwychwstania(?)