Dyplomacja polega na tym, żeby mówić: dobry piesek, dobry piesek, dopóki się nie znajdzie solidnego kija pod ręką. Okrutne i obrzydliwie nieetyczne? Owszem. Ale nie ma co udawać świętego oburzenia. Przecież nie aniołowie niepokalanie poczęci kręcą biznesy polityczne, aczkolwiek politycy, bez względu na opcję, bardzo by chcieli, żebyśmy wierzyli, że właśnie tak jest kiedy oni dzierżą władzę. Mają nas jak zwykle za idiotów, ciemny lud, który wszystko kupi. Wedle tej logiki za destabilizację i robienie z polskiej demokracji żałosnej karykatury winni są oczywiście wszyscy tylko nie aktualnie rządzący.
Kto najbardziej? Ci, co już rządzili. A także ci, co chcą rządzić rządzącymi, czytaj: nagłaśniający afery dziennikarze oraz służby plus prokuratura, które – jak słyszymy ostatnio „włączają się w bieżące życie polityczne” i „próbują ingerować w polską rzeczywistość” (cyt. za urzędującym ministrem rolnictwa, PSL). Czyli mówiąc bez ogródek – zamiast pilnować porządku prawnego w państwie, organa ścigania są spolegliwym narzędziem w rękach władzy. Skąd te gromy? Bo w związku z aferą podsłuchową ośmielili się robić akurat teraz, kiedy ważą się losy koalicji, przeszukania u posłów z PSL-u.
Niestety, zasoby naszej naiwnej wiary w cuda, czystość intencji, etos, wszystko jedno jak to nazwiemy, też już się wyczerpały na przestrzeni ostatnich dwudziestu pięciu lat, gdy tak bezkompromisowo parliśmy ku wolności. Gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że mamy to, czegośmy chcieli. „Należymy do Wolnego Świata” – co z dumą podkreśla na każdym kroku nasz prezydent, zwany też Pierwszym Strażnikiem żyrandola w pałacu prezydenckim. Kto jest tym drugim strażnikiem, jeśli w ogóle taki jest? Inspirator nadciągających zmian? Możliwe, że dowiemy się z kolejnych podsłuchów. Serial się rozkręca, przybywa nowych (starych stażem w polityce) bohaterów. Można powiedzieć, że tegoroczne lato – jak to zwykle w mediach – składa się z samych powtórek.
Bez podsłuchów u nas ani rusz. Powinni zacierać ręce producenci wszelkiej aparatury podsłuchowej – to jest w Polsce biznes najbardziej rozwojowy i jeśli lobby podsłuchowe jeszcze mocniej naciśnie kogo trzeba w parlamencie, to nagrywanie każdego, od sołtysa po parafian ocierających się o jakąkolwiek władzę, nawet gdyby miała ona polegać tylko na dzierżeniu baldachimu nad wielebnym, znajdzie przyzwolenie w stosownych przepisach, tj. stanie się obowiązkowe, jak swego czasu montowanie „zestawów głośnomówiących” w samochodach czy stawianie ekranów dźwiękochłonnych przy drogach. Ktoś na tym nieźle zarobił. I o to chodzi. Ideologię zawsze można potem dorobić, że to kwestia bezpieczeństwa np. kierowców, jeży albo łątek, też cholernie wrażliwych na uszy.
Gdzie jeszcze podsłuch i co z tego wyniknie
Wcale się nie zdziwię, jeśli za jakiś czas, tak bliżej wyborów samorządowych, zaczną wybuchać afery i aferki podsłuchowe w skali jak najbardziej lokalnej. Bez nagrywania i podsłuchiwania nie da się przecież w naszym wolnym kraju ocenić, co kto wart, co myśli naprawdę, ani czego się po nim można spodziewać. A wybory lokalne to nie jakaś tam randka w ciemno czy Europarlament. Bój idzie o realną władzę, więc trzeba wiedzieć na bank, kogo na listy wyborcze wpuścić, żeby później poruty nie było, że taki niesprawdzony akustycznie podłoży władzy świnię, albo da w pysk opozycjoniście, jak ostatnio – europarlamentarzysta europarlamentarzyście.
Jak bardzo nasza klasa polityczna jest bez klasy, widać nie tylko z podsłuchów. K’sażalieniu nie ruskich, co sugerował premier gdy wybuchła afera kelnerska. Tak sobie myślę, że dla swoiście pojmowanego prestiżu podsłuchiwanych elit byłoby chyba lepiej, gdyby mit o zamachu „obcych służb na polską rację stanu” udało się podtrzymać. Przecież nic tak Polaków nie jednoczy jak wspólny wróg. A jeszcze moskiewski!
Na tym polega polska polityka wschodnia. Na podgrzewaniu antyrosyjskiego szowinizmu, zupełnie jak za IV RP. Nic się nie zmieniło pod tym względem. Mała strata, krótki żal? Otóż niezupełnie. „Współczesna Rosja może żyć i rozwijać się bez Polski. Nie można natomiast wyobrazić sobie rozwoju polskiej gospodarki bez chłonnego rosyjskiego rynku.” To mówi na łamach „Przeglądu” historyk, socjolog i politolog Józef Koszek. Ale kto by słuchał. Tymczasem jak chłonny jest ten rosyjski rynek i jakie daje możliwości, ćwiczą bez krępacji Niemcy, Francuzi, słowem – Europa.
Nasze obroty handlowe z Rosją wciąż spadają. Tylko w okresie styczeń-kwiecień udział Rosji w eksporcie obniżył się (o 0,7 pkt proc.) i wyniósł 4,4 proc., a w imporcie był niższy o 0,9 pkt proc. i stanowił 12 proc. Ujemne saldo wyniosło 3 mld 967,4 mln euro – podał GUS. Co to znaczy, zapytajcie polskich sadowników, rolników, przedstawicieli małego i średniego biznesu. To są ich straty! Jak w tej sytuacji mają myśleć o rozwijaniu interesów ze Wschodem, gdy ich bezpieczeństwo jest uzależnione „od temperatury stosunków polsko-rosyjskich”, którą my gotowiśmy obniżyć do zera, byle tylko tego chciał nasz sojusznik – USA. Ale nie chce, jemu to psu na buty. Szkoda, byłaby okazja, żeby się znów wykazać.
Polską politykę wobec Stanów Zjednoczonych cechuje lizidupstwo takie samo albo jeszcze większe jak za IV RP. Naiwna wiara, że sojusznik spełni w końcu nasze największe marzenie i zbuduje nam upragnioną tarczę antyrakietową, a najlepiej wysoki płot, którym odgrodzi nas od wrażej Rosji i będzie nas bronić. Bo nas zawsze ktoś musi bronić, sami nie potrafimy, więc wisimy u jankeskiej klamki. Takie panuje przekonanie. Następstwem jest styl uprawianej polityki.
Cechuje nas murzyńskość?!
Pierwszy dyplomata RP zrecenzował ją wg mnie najlepiej. Z anglosaską swadą i bez kompleksów, tak charakterystycznych dla polskich elit politycznych. Stwierdził mianowicie, że w stosunkach z amerykańskim sojusznikiem cechuje nas murzyńskość. A cały ten sojusz polsko-amerykański jest nic niewart. Jest szkodliwy dla Polski, gdyż daje złudne poczucie bezpieczeństwa, psuje nasze stosunki z Niemcami, Francją oraz Rosją. Krótko mówiąc, jesteśmy frajerzy! I to na własne życzenie!
Taka recenzja polityki zagranicznej autorstwa pierwszego dyplomaty, który sygnuje ją, bądź co bądź, Majestatem RP, nie może ujść płazem. To oczywiste, toteż skrajna prawica, którą nota bene Sikorski porzucił swego czasu na rzecz PO, prędzej niż później wezwie go na Sąd Ostateczny. Teraz na wokandzie sądowej tłok: na wyrok czeka w chwili gdy to piszę, cały rząd z jej szefem na czele. Ale prawdę mówiąc, guzik to obchodzi zwyczajnego obywatela jak ja, czyja głowa spadnie najpierw – premiera czy ministra co dał się podsłuchać przy wódeczce i ośmiorniczkach, wytykanych zresztą do znudzenia w każdym niemal wystąpieniu opozycjonistów, rzecz jasna tych fundamentalnie prawicowych (i zdaje się na ścisłej diecie), jak by te ośmiorniczki to był nie wiadomo jaki cymes, szczyt rozpasania i luksusu.
Nawiasem mówiąc, najlepsze ośmiorniczki i koźlinę, podają w greckiej knajpce „Santorini” na Saskiej Kępie; knajpka bez pretensjonalnego zadęcia, dla normalnych ludzi, z grecką muzyką na żywo, winko w przystępnych cenach – nie wymaga sponsoringu służbową kartą. Polecam. Szczególnie kandydatowi PIS-u na technicznego premiera. Żeby mógł zmierzyć się z rzeczywistością o której mówił podczas swojego pierwszego „na żywo” a nie z tabletu wystąpienia w sejmowych kuluarach. Na mównicę nie został wpuszczony, taka ci u nas demokracja i wolność słowa. A może strach przed tym, co miał do powiedzenia?
Strach ma wielkie oczy. Jedyne, co mnie zaskoczyło to to, że aspirujący na szefa odnowicielskiego rządu profesor, zasłużony dla nauki socjolog, zatem z definicji obeznany z mechanizmami marketingu politycznego, w swym wypracowaniu, czytanym z kartki, używał argumentów ubranych w te same frazy, które już wybrzmiały do bólu. Nieszczęsne ośmiorniczki, jako koronny dowód rozpasania Tuskowej kamaryli oczywiście też!
Z nowości okołogramatycznych: pan profesor zwracał się do nieobecnego premiera, per panie Donaldzie Tusku. Trzymając się tego kanonu, w końcu gdzież jak nie na górze, wśród luminarzy nauki szukać wzorców, będziemy teraz mówić: panie Nowaku, panie Sienkiewiczu, panie Pawlaku, panie Buru… A kysz!
W dwóch kwestiach zgadzam się całkowicie z panem profesorem – że Polską, rządzoną od afery do afery, targają emocje. I że pan profesor posiada gołym okiem widoczne predyspozycje, żeby je uspokoić. A nawet uśpić.
Dziennikarze. Nie warto dyskutować nt. etyki dziennikarzy, którzy pochlebiają sobie, że publikując taśmy lub inne gotowce, które dostają do łapy, uprawiają dziennikarstwo śledcze. Bo co oni sami wyśledzili? Ścieżkę dźwiękową?