Reklama

Ludzie

Anna Koniecka: Jak się noszą podkarpaccy mężczyźni?

Anna Koniecka
Dodano: 28.07.2013
5924_4032_koniecka
Share
Udostępnij
Obiecałam i słowa dotrzymuję – przyjrzałam się uważniej niż zazwyczaj jak się nosi nasza męska „klasa biznesowa”  i… żałuję. Zaraz powiem, dlaczego. Ale uprzedzam, to nie będzie miłe.
 
Wiem, że wkraczam na pole minowe, gdyż męskie ego krytyki nie znosi, i prędzej mi pani wicewojewoda wybaczy, jeśli powiem, że nosi się jak stewardesa tanich linii lotniczych w tych swoich apaszkach uwiązanych na szyi, aniżeli jakikolwiek mężczyzna przełknie po męsku krytykę pod swoim adresem. Tymczasem obserwacje, jakimi się podzielę, zostały poczynione w sytuacjach oficjalnych, na kongresach, konferencjach i podczas innych wydarzeń publicznych, kiedy wizerunek osób w nich uczestniczących ma znaczenie szczególne. A przynajmniej powinien mieć. Dla nich samych, dla ich osobistej kariery, ale również dla firm, które reprezentują. Szef, prezes czy dyrektor – każdy z nich buduje wizerunek firmy; jego pracownicy też, tylko że ci pierwsi panowie mają gorzej – ich widać bardziej i są pod nieustającym obstrzałem potencjalnych kontrahentów oraz konkurencji. Wszechobecne media też węszą i suchej nitki nie zostawią. Na nikim.

Taki pan Soros nie musi się już martwić, jak go postrzegają, mógłby chodzić w szlafmycy po ulicy i smarkać nos w mankiet, ale pan Iksiński, który dopiero aspiruje do wielkiego biznesu, musi się postarać. Musi. Z szacunku dla siebie i tych, z którymi chce zrobić deal. I z ostrożności procesowej=biznesowej. I dla idei: biznes z klasą to nie tani geszeft. 

A pan Soros, co by nie mówić o jego interesach, reprezentuje całkiem nieźle biznesklasę, przynajmniej wizualnie.
 
Opowiadała mi młoda prawniczka jak u progu kariery, kiedy jeszcze nie było jej stać na auto adekwatne do profesji, tudzież sum, jakimi zarządzała w imieniu klienta, zostawiała zawsze swoje wysłużone cinquecento za rogiem ulicy.  Próżność?  Instynkt. O sukcesie decyduje bowiem nie tylko jakimi jesteśmy, ale jak postrzega nas otoczenie. Otoczenie taksuje nas najpierw powierzchownie. Dlatego musi powrócić znów „wątek tekstylny”, przepraszam, a wraz z nim jeszcze parę innych. Na przykład dość wstydliwy, aż się krępuję mówić, wątek dotyczący uśmiechu. Nie, że nieszczery miewają nasi biznesmeni, ale że szczerbaty. Całe szczęście, że tak lubiane wąsy zakrywają to i owo. Niekiedy… Ale jak się stanie z boku, to widać czarną czeluść tam gdzie górnej czwórki brakuje, albo widać w głębi paszczy ruiny koloseum, co w bankietowej mimice objawi się potem dość komicznie. Jedzący wypycha  karmą to jeden policzek, to drugi, i usiłuje przełknąć, bo gryźć nie ma czym. Wygląda jak wąż, co połyka królika. (A przy okazji: na bankiet przychodzimy nie żeby się najeść, raczej żeby oprzeć sprawę o bufet.)
 
Jeszcze bardziej się wstydzę, ale powiem: co dziesiąty mężczyzna w naszym kraju nigdy nie był u dentysty. 80 proc. mężczyzn dentysty się boi. A 18 proc. przyznaje, że wstydzi się pójść do dentysty mając takie (!) zepsute zęby. 
 
W konfrontacji z higieną reszty męskiego ciała, usta i okolice wypadają jeszcze nie najgorzej. U niepalących niebrodatych/niewąsatych. Palący oraz brodaci/wąsaci niechże wbiją sobie do pamięci komputera, żeby nie zbliżać się do ucha rozmówczyni zdradzając jej swe firmowe tajemnice – już lepiej na migi. Ani się nie pchać do całowania dawno niewidzianej znajomej (cmok- cmok wzięliśmy od Francuzów). Tytoń, szanowni panowie, ma to do siebie, że pachnie, gdy się go pali. Poza tym cuchnie. I nie zatuszuje go woń nawet perfum Clive’a Christiana z limitowanej edycji Imperial Majesty; ok. 700 tys. zł za flakonik. Ale są tańsze wersje po niecałe 3 tys. zł, lecz to już raczej na codzienny użytek, nie bankietowy. 
 
Załamać się można czytając badania Państwowego Zakładu Higieny. Wg tych badań co czwarty mężczyzna nie dba o higienę osobistą. Myje zęby raz dziennie (jeśli ma szczoteczkę  – ponad 40 proc. nie ma w ogóle), a kąpie się raz na tydzień. Bieliznę zmienia też raz na tydzień. Słabo z higieną u panów zwłaszcza po czterdziestce. Tu muszę się wtrącić, bo nie wiem gdzie te badania były robione, ale chyba nie na Podkarpaciu. Tutaj, jak widać z mojej loży, starsi panowie potrafią świecić przykładem schludności, wręcz pedanterii!(Albo ja mam takie szczęście.) A młodzi chodzą do kosmetyczki (niektórzy). 
 
Poszłam do instytucji związanej z biznesem eurokarpackim – wyjazdy zagraniczne, kontakty, te rzeczy. Nieopatrznie rzuciłam okiem na galerię zdjęć na ścianie. No nieźle, nieźle – Bruksela, jakaś jeszcze inna znacząca zagranica biznesowa, nie zapamiętałam jaka, bo sporo tego było. Ale na pewno nie zapomnę, bo to był szok, jak to my się lansujmy za tą zagranicą. Szczególnie utkwiła mi jedna fota: kilku mężczyzn, dwie kobiety. Musiało być lato, bo obie panie w kwiecistościach, nawet ta korpulentna – jakieś maki mutanty, takie wielkie. Lecz obie w małych żakiecikach narzuconych na sukienki, co uspokajało nieco pejzaż. A panowie? Rany boskie! Z całej grupy, bodaj siedmiu, do pokazania bez wstydu nadawał się jeden. Reszta – no przemilczałabym, ale to byłaby tylko niedźwiedzia przysługa, więc powiem tak: wszystkie najgorsze błędy, jakie może popełnić źle ubrany mężczyzna, zostały tutaj popełnione. A nawet został przekroczony limit. Błędy niewybaczalne: niedoprasowane ubranie, które wygląda jak brudne albo jest brudne. Za krótkie/za długie spodnie, spodnie jak flaga opadająca z masztu podczas kapitulacji, spodnie bez paska, buty nieczyszczone, rozdeptane jakby najpierw słoń w nich chodził. Najbardziej jednak rzucił mi się w oczy delegacjusz w połyskliwym garniturze. A że pan słusznej kubatury to i połyskliwość materii eksponowała się nad wyraz hojnie na wypukłościach. Aż żal.
 
Ale co się będę tyle pastwić nad krajanami z biznesu. Krajanie z polityki najpierw muszą „rozchodzić” nowy garnitur, jak buty. Chodzą sztywno, jakby kij połknęli, i podciągają nogawki spodni siadając. A przy okazji ukazują za krótkie skarpety. Albo od pary. I pachną swojsko żurem. (Raz wywąchałam naftalinę. Ech, te zapachy z dzieciństwa…)
 
Krajanie, którym się przyglądałam podczas kongresu profesjonalistów PR, zadziwili mnie luzem (no, niech to będzie na ten raz synonim niechlujstwa). Ja rozumiem, że od wyglądu ważniejsze bywa czasem to, co mamy w głowie, ale żeby aż tak? Krawaty w mniejszości, często poluzowane, widać guzik pod szyją. Krawaty za krótkie. Koszula (niejedna) w barwach ochronnych, raz nawet jak onuca wojskowa, ale wyprana. Koszula z młodszego brata, która żeby nie wiem jak ją naciągać, za nic się nie dopnie pod szyją i na brzuchu. Rzadko który pan, wstając, zapinał środkowy guzik marynarki. Oczywiście było też wielu nienagannie ubranych specjalistów od PR – co powinno być normą w tym fachu! Przypomnę, że firmy Public Relations zajmują się dbaniem o dobry wizerunek…  Ale najbardziej mnie ciekawi w tym wszystkim całkiem inna kwestia. A mianowicie: czemu im wyższe stanowisko samorządowe we wspomnianej branży, tym większy „luz”. W firmach prywatnych – trzymają się standardów (na ogół). Tylko że chyba muszą kiepsko zarabiać. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że prezes wielkiej firmy nosi krawat z czasów, kiedy był jeszcze skautem i dawno z niego wyrósł? Więc dynda mu jakieś 15 centymetrów nad paskiem jak koci ogonek chudzieńki.
 
A może rację miał Dylan Jones – dziennikarz, autor książki "Jak nosić krawat",  orędownik szycia garniturów na miarę, gdy mówił: <Bez względu na to, czy masz na sobie frak, smoking, czy strój sportowy, najważniejsze jest, żebyś nauczył się nosić swoją własną skórę. Elegancki mężczyzna to mężczyzna, który akceptuje samego siebie, czuje się wygodnie, będąc tym, kim jest. Jeśli założysz smoking tylko po to, żeby kogoś udawać – będziesz wyglądał komicznie, nie elegancko.>
 
Z tą skórą to bym nie przesadzała. Ale szycie garnituru na miarę godne uwagi. Nie potrzeba jechać do Londynu czy Warszawy, żeby sobie uszyć przyzwoity garnitur. Mamy na Podkarpaciu firmę, zapewne niejedną. A to mit na użytek skarbówki, że biznesmena na to nie stać.  U nas, zauważyłam, priorytetem jest jednak samochód, a to co z niego wysiada (najpierw buty) jest w zasadzie bez znaczenia. Ale panowie – teraz z innej beczki: przecież komu ja komu, ale wam powinno zależeć na ożywieniu popytu na towary z wyższej półki, na korzystanie z usług adekwatnych do pozycji zawodowej/finansowej, więc?
 
Na pocieszenie i już całkiem na koniec powiem, że Amerykanie to są dopiero „luzaki”. Tylko co trzeci myje ręce wychodząc z toalety. Cóż, przykład idzie z góry. Największym niechlujem był ponoć Abraham Lincoln, 16. prezydent USA. Jego osobisty fotograf musiał retuszować z tego powodu wszystkie fotografie pryncypała, żeby się nadawały do pokazania.
 
Szekspir mawiał, że złe obyczaje wykuwa się w brązie, a cnoty zapisuje na wodzie. Ale jak widać na papierze też. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy