U progu wiosny, w obliczu trzeciej fali wirusa, zaczęła prześladować mnie myśl, że być może na wielkie przyjemności trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Rok, dwa, pięć, przewidzieć trudno, kiedy nadejdzie dzień, gdy pozwolą nam ściągnąć maski i nie robić łaski. Niewykluczone jest także to, że niepostrzeżenie, zajęci konsumowaniem wirusowego strachu, po prostu wyszliśmy z „Ery wielkich przyjemności” na zawsze. Odtąd radość przyjdzie nam czerpać tylko z rzeczy małych i wykonalnych w domowych warunkach, co więcej, w pojedynkę.
Na pierwszym miejscu u wielu osób uprawiających małe przyjemności w zaciszu domowym jest czytanie książek. Czytelnictwo w czasach Covid wzrosło w Polsce o 30 proc., widocznie takie już są nasze losy narodowe, że dopiero zaraza musiała przyjść, żeby się statystyczny Polak za czytanie wziął. Empik wrzuca książki do paczkomatu za darmo, zatem czytanie w czasach pandemii, poza innymi walorami, stało się po prostu tańsze.
Moją nowoodkrytą przyjemnością pandemiczną jest internetowa joga, którą uprawiam pod dyktando Adriene. Bez przymusu, z przerwami, w stroju byle jakim, co ani mnie, ani mojego psa, który obserwuje, nie stresuje. Marzy mi się uprawianie jogi w saunie… hot joga, to forma popularnej w Azji Hathna Yogi, ale moja łazienka 40 stopni chyba nie wytrzyma, zatem póki co, mata na podłodze w sypialni blisko kaloryfera.
Kolejną pandemiczną rozrywką są kuchenne rewolucje bez Magdy Gessler. Liczba zakupionych książek kucharskich – 6! Jamie Olivier na samym wierzchu leży, gdyż wiadomo, jak Anglik ugotuje, to wszystkim smakuje. Wprawdzie goście się nie zapowiadają przez najbliższe tygodnie (miesiące?) ale na dwoje nie tylko da się wróżyć, także i gotować. Do tego wino, ze szczególną ostrożnością spożywane, ze względu na strach przed alkoholizmem, który już swoje żniwo zebrał, choć dopiero jeden rok pandemii minął.
W pandemii mocno trzyma się Netflix, który proponuje dobre kino nie wychodzącym z domu. Seriale stare i nowe, filmy nagradzane i kompletne gnioty, trochę grozy, śmiechu i akcji, godziny mijają tak szybko, że nie wiadomo, kiedy popołudnie przeszło w noc. Prawdę powiedziawszy nie wyobrażam sobie przyszłościowego wyjścia do kina, tym bardziej, że nie lubię popcornu. Poza tym, w kinie ludzie okropnie kaszlą, czasami się całują, a takie rozrywki to będą zakazane na wieki wieków.
Jeżeli chodzi o moje bardziej wyszukane pandemiczne rozrywki, to pragnę również wymienić sprzątanie pomieszczenia gospodarczego, zwanego przez moją córkę – pickle room – od ilości magazynowanych tam słoików kiszonych ogórków. Nie udało mi się, jak dotychczas przesprzątać zawartości wszystkich walizek, które skądś przyleciały, a szybko nie odlecą, kartonów butów, dawno niemodnych o ściętych obcasach oraz podniszczonych bajek, z których wyrosła moja córka, bo Brzechwy wyrzucić się po prostu nie godzi.
W miarę przepływu czasu w zamknięciu i częściowej izolacji, pomysłów mam coraz mniej na to, czym by się tu zająć, żeby dramatycznie nie myśleć. Rozważałam powrót do amatorskiego malarstwa, ale byłaby to już trzecia próba, w tym żadna udana, więc chyba zaniecham. Pozostaje zatem to, co mi od czasu do czasu nieźle wychodzi. Napisanie kolejnej książki i chyba w tym roku nie będzie lepszej okazji, żeby swoją nową nowelę zapowiedzieć. Ku pokrzepieniu serc piszę o tym, że nawet w najtrudniejszej godzinie życia, możemy wysilić się na trochę komedii, bo nic nas nie ocali od popadnięcia w totalną ciemnicę, jak dystans i humor, a tego w mojej książce będzie naprawdę sporo.