Reklama

Lifestyle

Rzeszowianie w ekstremalnej podróży na Syberię i do Mongolii

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 04.08.2015
21378_Syberia_13
Share
Udostępnij
Plan był ambitny, jak na wyprawę piętnastoletnim oplem. Łukasz Błażejowski i Wojciech Kubala, którzy 12 czerwca wyjechali z Rzeszowa w ponad 40-dniową podróż na Syberię i do Mongolii, założyli sobie, że dojadą do najdalej wysuniętych na wschód miejscowości Federacji Rosyjskiej – Magadanu i Władywostoku. Kiedy opowiadali o tym spotykanym po drodze miejscowym, ci łapali się za głowę, nie kryjąc zdziwienia. Słysząc to nawet policjanci stawali się łaskawsi. Ostatecznie, do Magadanu nie dotarli, ale we Władywostoku przekazali przyparafialnej bibliotece kilkadziesiąt książek od Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie.
 
Łukasz Błażejowski to urzędnik miejski, fotograf-amator i pasjonat podróży na tereny dawnego ZSRR. Wojciech Kubala jest nauczycielem historii w Akademickim Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie, autorem książek i artykułów prasowych dotyczących średniowiecznej architektury obronnej. Obu łączy zamiłowanie do podróżowania w ekstremalnych warunkach. W 2012 roku wspólnie z Pawłem Wacławem wybrali się na 35-dniową wyprawę na Syberię. Po trzech latach, już we dwóch, postanowili tę wyprawę powtórzyć, wydłużając jej trasę do 32 tysięcy kilometrów. Od początku zakładali, że nie będzie to zwykła wycieczka, lecz podróż połączona z zapoznaniem się z dziedzictwem historycznym, kulturowym i przyrodniczym terenów Syberii oraz Mongolii. Ich eskapadę obserwowało na Facebooku kilkaset osób, które stale ich dopingowały.
 
Władywostok – rosyjskie San Francisco
 
Do Władywostoku, końcowej stacji Kolei Transsyberyjskiej i jednego z najważniejszych portów rosyjskich na Oceanie Spokojnym, nazywanego też rosyjskim San Francisco, dotarli po 12 dniach jazdy i 11500 przejechanych kilometrów. Dzięki uprzejmości pani Tatiany, członkini miejscowej Polonii, zostali zakwaterowani w Domu Misyjnym przy kościele rzymsko-katolickim. Tam ręce pani Tatiany przekazali książki, które otrzymali od Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie oraz dewocjonalia, o których dostarczenie poprosiło podróżników Radio Via. – Centrum Władywostoku zrobiło na nas duże wrażenie. To 700-tysięczne miasto, położone nad Morzem Japońskim stanowi połączenie zabytkowej architektury z przełomu XIX i XX wieku oraz nowoczesnego i śmiałego budownictwa współczesnego – mówi Wojciech Kubala.
 
W drodze do Hasanu, miejscowości na granicy Rosji i Korei Północnej, przejeżdżali przez utworzony w 2012 roku Park Narodowy „Ziemia Leoparda", rozciągnięty na ogromnej przestrzeni (łącznie 260 tysięcy hektarów) obok wioski Barabasz. Park zamieszkują rzadko spotykane drapieżniki – leopardy, jednak naszym podróżnikom się nie pokazały.
 
– 26 czerwca ruszyliśmy w znaną nam już drogę z Władywostoku do Chabarowska, gdzie dotarliśmy wieczorną porą. Miasto spowite było mgłą, mżyło i było zaledwie 12 stopni. Mimo to zdecydowaliśmy się obejść zabytkowe centrum miasta i musimy przyznać, że miło nas ono rozczarowało. Większość ulic była iluminowana, a po zabytkowych kamienicach było widać, że są zadbane. Kolejnego dnia o poranku ruszyliśmy do Birobidżanu, miasta, które jest stolicą autonomicznego obwodu żydowskiego, gdzie zwiedziliśmy synagogę i niewielkie muzeum, po którym oprowadził nas przedstawiciel bardzo już nielicznej diaspory żydowskiej – opowiada Łukasz Błażejowski. – Po kolejnych przejechanych 500 kilometrach dotarliśmy do Błagowieszczeńska, w którym trafiliśmy na obchody rocznicy założenia miasta i zwiedziliśmy centrum przeciskając się wśród tłumów ludzi. 
 
Niedostępny Jakuck i Magadan
 
Kolejnym punktem podróży było dotarcie do Magadanu nad Morzem Ochockim. Od początku zanosiło się, że będzie to nie lada wyzwanie. Popołudnie 28 i większość 29 czerwca spędzili na 150-kilometrowym odcinku drogi M-56 „Lena", która wiedzie do Jakucka i przez lata była uznawana za jedną z najgorszych i najniebezpieczniejszych na świecie. 
 
Meczet w Tatarstanie w Rosji
 
– Liczyliśmy, że ta droga będzie po remoncie wyszykowana i nowiutka jak z pod igły, ale byliśmy w wielkim błędzie. Po 140 kilometrach przejechanych w stronę Jakucka przebiliśmy jedną oponę z tyłu, a drugą dosłownie rozoraliśmy… Musieliśmy się poddać. Być może po zmianie opon dojechalibyśmy do Jakucka, ale przyszłoby pewnie zostawić auto na Syberii i wracać samolotem. Wymieniliśmy opony w Tyndzie i zawróciliśmy. Do Jakucka i do Magadanu niestety nie dotarliśmy, a zaoszczędzone dni postanowiliśmy spędzić w Mongolii i w rejonie jeziora Bajkał. Zbyt dużym ryzykiem było dalsze kontynuowanie jazdy w ekstremalnie ciężkich warunkach. – tłumaczy Wojciech Kubala.  – Samochód na całej trasie spisał się na pięć, nie mieliśmy z nim problemu, poza tą wymianą opon, które nie wytrzymały trudów drogi do Magadanu. 
 
Na następną niespodziankę nie czekali długo. Tuż po ominięciu Ułan-Ułde, stolicy Buriacji i przekroczeniu granicy rosyjsko-mongolskiej, rozpoczęli trasę w kierunku Ułan-Bator, stolicy Mongolii, wiodącą wąską drogą na południe. Po dwóch godzinach jazdy drogą nagle się zakończyła, przeradzając się w kilka wąskich ścieżek. – Był środek nocy, ciemno, pustkowie, a my nie mieliśmy pojęcia czy zawracać, czy też wybrać którąś ze ścieżek w nadziei, że ponownie przerodzi się ona w asfalt – wspomina Łukasz Błażejowski. – Nagle spośród ciemności wyłonił się mongolski pasterz, oferując, że pokaże nam „skrócik", który pozwoli wrócić nam na asfalt. Uparł się, że pokaże nam drogę, a jeżeli boimy się o auto, to możemy sprawdzić drogę konno.
 
Wojciech Kubala wsiadł więc na mongolskiego rumaka i udał się w dwugodzinny, nocny rekonesans wraz z owym pasterzem. Ścieżka dość szybko przerodziła się w szutrową drogę, a po kilku kilometrach w asfalt. Dzięki temu rekonesansowi, mogli udać się do Ułan Bator, a potem do dawnej stolicy Mongolii – Karakorum, gdzie zwiedzili zabytkowy klasztor Erdenedzuu oraz muzeum regionalne. 
 
Relaks nad wodami Bajkału
 
Podróżnicy podkreślają, że jednym z najmilszych momentów na trasie były spotkania z miejscową ludnością, która na każdym kroku okazywała im podziw. Nie było mowy o jakichkolwiek nieprzyjemnościach czy braku sympatii. Mieli okazję spotkać wyznawców buddyzmu, judaizmu, prawosławia oraz tatarskiego odłamu islamu. – Wyznawcy wszystkich tych religii miło nas witali i chcieli z nami rozmawiać. Pytali o Polskę, o to jak tam jest i w jakim celu ich odwiedzamy. Przypadkowo spotykani inni kierowcy czy podróżujący chętnie i z dużą ciekawością nas zagadywali. Ciężko im było uwierzyć, jak ambitny plan sobie wyznaczyliśmy. Nie kryli szoku. Również kontrolujący nas policjanci okazali się łaskawi i obyło się bez mandatów. Jeden nawet stwierdził, że skoro jedziemy tak daleko w głąb Rosji to on po prostu nie może nas ukarać – mówi Łukasz Błażejowski.
 
Na Piku Czerskiego
 
Nad Bajkałem, gdzie odpoczywali na polu biwakowym, kąpiąc się w chłodnym jeziorze i zajadając łowioną w wodach Bajkału rybę omul, mieli okazję podyskutować o historii Polski i Rosji z biwakującymi obok Chakasami (jeden z ludów tureckich zamieszkujący południową Syberię, głównie Chakasję i obwód kemerowski – przyp.aut.). Udało im się też zdobyć jeden z bardziej znanych szczytów w nadbajkalskich górach Chamar Daban – Pik Czerskiego (2090 m. n.p.m.). Zapierające dech w piersiach panoramy zaoferowały także góry Ałtaj.
 
W połowie lipca zmierzając w stronę Polski zwiedzili jedną z najpiękniejszych w Rosji – Jaskinię Lodową w Kungurze. Jaskinia słynie z tego, że jest siódmą w świecie jaskinią gipsową; znajduje się w niej 70 jeziorek, a największe z nich, Wielkie Jezioro Podziemne, ma powierzchnię 1460 m kw. i głębokość sięgającą do 5 metrów. Zwiedzili również jeden z obozów słynnego GUŁAG-u, łagier "Perm-36", w którym więziono w latach komunistycznego terroru szereg dysydentów, a m.in. Siergieja Kowaliowa.
 
Przejeżdżając przez Jełabugę, Kazań, Bołgar, Uljanowsk, Sarańsk i Woroneż, dotarli do Ukrainy. – W Kijowie był ostatni punkt naszej wyprawy, czyli luksusowa rezydencja byłego prezydenta Ukrainy, Wiktora Janukowycza w Meżyhyrii. Rezydencja ta od czasów ucieczki Janukowycza do Rosji udostępniona została zwiedzającym, aby na własne oczy mogli przekonać się, jak wielkim złodziejem okazał się były przywódca Ukrainy – wyjaśnia Wojciech Kubala.

Wyprawa Łukasza i Wojciecha trwała równe 6 tygodni, czyli 42 dni. Przejechali łącznie 28 tysięcy 250 kilometrów, by 23 lipca w godzinach wieczornych dotrzeć do Rzeszowa. – Dziękujemy wszystkim, którzy nam kibicowali, oraz sponsorom, bez których ta wyprawa by się nie powiodła. Po tylu dniach ekstremalnej podróży teraz mierzymy się z rzeczywistością, do której wróciliśmy – podkreślają rzeszowianie.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy