Dwadzieścia dziewięć godzin na wschód od Petersburga, w starym sosnowym lesie porastającym skraj Uralu kończy się Europa. Dalej już Azja – ciągnie się hen, aż na Kamczatkę. Niewyobrażalny kawał świata; dawnej Rosji carów, rabów, zesłańców i dobrowolców.
Dzisiejsza zauralska Rosja. Syberyjska. Bardziej odrębna, bardziej harda, z własną filozofią na życie i niepisanym prawem nie zawsze prawym. Z historią układaną na nowo, rozbuchanym kultem ostatnich carów oraz nowych politycznych świętych. Tu jest inna Nowa Rosja niż ta w Moskwie, w Kazaniu czy Petersburgu. Nie ma jednej prostej odpowiedzi – dlaczego tak jest.
Za Uralem jest ukryty największy skarbiec Rosji, który karmi ją swymi bogactwami od przeszło trzech stuleci, a ona wciąż potrzebuje więcej. I dostaje, ale za określoną cenę.
Darmo drogo kosztuje – to jest powiedzenie Wiktora Lwowicza.
Wiktor Lwowicz Huan jest tłumaczem języka chińskiego i paru innych azjatyckich języków. Inżynier poliglota, wykładowca akademicki, budowniczy radzieckiej i dzisiejszej Rosji. Po ojcu Chińczyk, po matce Rosjanin. Mieszka w Jekaterynburgu. Obiecał, że pokaże mi kawałek swojej zauralskiej Rosji. Na więcej nie znajdzie czasu – cały Wiktor. Wiecznie w biegu.
Jeszcze dzisiaj, jak tylko stanę (wreszcie!) w Jekaterynburgu, mamy jechać autem do owej mitycznej granicy „końca, który zarazem jest początkiem”, czyli na symboliczną granicę Europy i Azji. Z pociągu nie da się tego zobaczyć. Tylko las otulający łagodne zbocza gór. Ural to są stare góry, nie ma tu niebosiężnych szczytów.
Stacja Jekaterynburg. Dworzec pamiętający carskie czasy, w remoncie. Wiktor Lwowicz poirytowany. Pociąg spóźnił się ponad godzinę. A plan na dziś zapisany na kartce, godzina po godzinie. – Show must go on! – Pędzimy do samochodu.
No i kto tu kogo powinien uczyć cierpliwości?
Jedziemy przez zatłoczone miasto. Socrealistyczna architektura, gdzieniegdzie dziewiętnastowieczna perełka; wąska droga, dobre marki niektórych samochodów. Gruzowików w starym centrum na lekarstwo.
Wiktor Lwowicz w roli przewodnika niezrównany. W ciągu paru minut wiem, że pierwszą dobrą drogę (na Tiumeń), zbudowali w dwa dni. „Pięć minut Ameryki” – tak ją nazwali. Były tu 102 zakłady zbrojeniowe – do pierestrojki, potem wszystko zaczęło się walić. I już się całkiem nie podniosło. W Jekaterynburgu jest trudno o pracę. Ale i potrzeby inne. Teraz nie potrzeba czołgów, żeby wygrywać wojny. Nie te czasy!
Po wojnie Wiktor był w mieście zastępcą naczelnika do spraw potrzeb dla ludności. W zakładach zbrojeniowych produkowano łopaty z tytanu; są używane do dziś, ale miękki okazał się ten tytan w użytkowaniu. Chociaż, jak mówi Wiktor, miękko się taką łopatą kopie.
Maszynki do mielenia mięsa też robiła zbrojeniówka. Były ciężkie; tonami wywożono je do Anglii i tam przetapiano. Opłaciło się, bo tu były bardzo tanie. W końcu zakazano produkcji i fabryki przestały na tym zarabiać. Tak samo było z aluminiowymi łyżkami – wywożono je wagonami do Anglii, a tam szły prosto do huty.
Miejsce mocy
Nareszcie jest to magiczne miejsce końca Europy, który zarazem jest początkiem Azji. Są nawet dwa takie miejsca! Jedno oficjalne, z paradnymi schodami wymurowanymi w środku lasu, które prowadzą na szczyt wzniesienia ze „słupem granicznym”. Tu autokary zwożą tłumy turystów. Ludzie stają pośrodku schodów, na linii wyznaczającej granicę obu kontynentów, i robią sobie fotki.
Harmider, zamieszanie, Japończycy piją szampana z plastykowych kubków, Francuzi czerwone wino. Składają sobie gratulacje. Cyrk!
Drugie – nieoficjalne miejsce, jest całkiem gdzie indziej, przy kępie świętych drzew. Wokół pni są pozawiązywane kolorowe wstążki, tasiemki. Mnóstwo! W plastykowym woreczku, żeby nie zamokło, ktoś zawiesił fotografię dziecka. Pomiędzy gałązkami powtykane gdzieniegdzie sztuczne kwiatki. Wyblakły; muszą tu dawno być.
W starym lesie otaczającym to miejsce panuje uroczysta cisza. Jak w katedrze.
Może w tych drzewach mieszka Duch Uralu, i to jest jedno z tych słynnych miejsc Mocy, o których starzy ludzie opowiadają różne dziwne rzeczy?
I coś w tym chyba jest…
W niespełna półtoramilionowym Jekaterynburgu – tutaj rozpoczynał karierę polityczną za sowieckich czasów Borys Jelcyn – jest teraz ulica Jelcyna i są stawiane Jelcynowi pomniki. Jeden (na razie?) jest nawet znacząco wyższy niż ma w tym mieście Lenin. Ale trudno powiedzieć, jak długo Lenin jeszcze tu postoi. Prestiżowa miejscówka, samo serce miasta! A kolejka chętnych na piedestał jest!
– Jekaterynburg to jest stolica rosyjskiej opozycji – mówi Wiktor. – Tu opozycja jest najsilniejsza, a niezależność miasta od Moskwy największa w Rosji. I przez ten pryzmat też trzeba patrzeć jak tu jest.
Tatiana Bobykina uważa, że Jelcyn zasłużył sobie na pomniki. Nawiasem mówiąc, ona i jej rodzina dużo Jelcynowi zawdzięczają.
– Ludzie powoli zaczynają zmieniać nastawienie do Jelcyna – twierdzi Bobykina. – Tęsknią – powiada – za wolnością z tamtych czasów. Zwłaszcza w kręgach liberalnej inteligencji, do której sama też się zalicza; skończyła wszak politechnikę, co podkreśla. Ale pracowała w zawodzie niecały rok, potem „to tu, to tam, wszędzie po trochu”. – Była nawet lektorką w kompartii – wspomina ze śmiechem. Tam znalazła męża. A weszła do rodziny, jak to się mówi, dobrze ustawionej. Zarzeka się, że nie miała o tym pojęcia, co to za rodzina.
Teść Tatiany doskonale znał się z Jelcynem. Był wysoko postawionym aparatczykiem jeszcze w czasach, kiedy to miasto nazywało się Swierdłowsk i było całkiem zamknięte dla świata (aż do pierestrojki). Mieli wspólnych znajomych, wspólne interesy i chyba poglądy, w każdym razie do pewnego czasu. Jelcyn bywał w domu teścia Tatiany i ona tam go poznała; jako młoda dziewczyna. Dziś dobiega sześćdziesiątki (albo tak się dobrze trzyma). Chwali się, że dopiero co wróciła ze Szwajcarii, jeździ do Izraela (nad Morze Martwe). Ale najchętniej to by wyjechała do Szwajcarii i tam żyła. Pisałaby wiersze; wydała już dwa tomiki, szuka weny na trzeci.
Według Tatiany, to jej teść miał zająć w Moskwie miejsce, które zajął ostatecznie Jelcyn. W kluczowym momencie, gdy Gorbaczow chciał ściągnąć teścia Bobykiny do Moskwy, ten jednak odmówił. – Powiedział, że on nie rozumie, do czego zmierza ta władza. I zwolnił się z pracy.
A Jelcyn nie odmówił, pojechał do Moskwy. I zrobił karierę!
Tatiana ma za złe Jelcynowi, że to on wylansował Władimira Putina na prezydenta. Nie znosi Putina. O Jelcynie mówi: „dziadzio Boria”. I że dziadzio Boria uratował jej syna.
Młodszy syn Tatiany tracił wzrok. – Nasi lekarze w Swierdłowsku już opuścili ręce, a ja była zrozpaczona. I wtedy dziadzio Boria dał mi samochód z kierowcą, i kazał prędko jechać do kliniki rządowej do Moskwy. „Co się będziesz tłuc z chorym dzieckiem sama po Moskwie. Tylko nikomu łapówek w szpitalu nie dawaj – zapowiedział. – Bo jak raz zaczniesz, to koniec”.
Tatiana Bobykina uważa się za osobę wybraną. Mówi, że jej się w życiu szczęściło dwa razy – pierwszy raz, kiedy syn odzyskał wzrok, i to był cud! Ona wierzy w cuda. Jeździ na pielgrzymki, po błogosławieństwa do różnych świętych miejsc i bardzo to przeżywa. Fakt, że syn został wyleczony przez najlepszych rządowych lekarzy, umyka z pola widzenia Tatiany.
Drugi cud – kiedy kupiła w Jekaterynburgu mieszkanie w osiemnastopiętrowym apartamencie w najlepszej biznesowej dzielnicy. W czym pomógł jej dawny znajomy. Mieszkanie jest szykowane pod wynajem. Bo Tatiana wyjeżdża. Chce zamieszkać ze starszym synem, który jest architektem w Moskwie. Mieszka na Mosfilmie – zaznacza Bobykina. To taka druga Rublowka, tylko lepsza.
Swego czasu założyła z mężem biznes. Chyba nieźle się kręcił, skoro stać ją było po rozwodzie, z połowy „odzyskanego majątku”, na apartament w najlepszej biznesowej dzielnicy. A byłemu mężowi nic nie zostało. -Wsio przeputał – stwierdza nie bez satysfakcji.
Murowana pamięć
Pierwszy pomnik Borysa Jelcyna odsłonięto z wielką pompą w Jekaterynburgu w 2011 roku. Ale nie koniec na tym „upamiętniania”. Za pieniądze wkurzonych, lecz bezradnych podatników, Gazpromu oraz paru oligarchów, którzy też się dorzucili wespół z prezydentem Putinem, wybudowano przy ulicy Jelcyna – Jelcyn Center.
Centrum Jelcyna to ogromny kompleks muzealno-wystawienniczy; istny Manhattan. Szkło, marmury i beton. Najlepsza biznesowa dzielnica – hotele, apartamentowce.
Bobykina ma mieszkanie w apartamentowcu naprzeciwko Jelcyn Center. Zapraszała na herbatę, ale do wizyty nie doszło. Wspólne zwiedzanie Centrum Jelcyna okazało się jednak dla niej zbyt wyczerpujące. Była tu pierwszy raz w życiu. Bo… nasz wspólny znajomy z Jekaterynburga, Wiktor Huan, ją prosił, żeby, jako „bliska osoba z kręgu Jelcyna”, zechciała być moją przewodniczką. Ech, Wiktorze!
Tuż obok JC jest bulwar nadrzeczny, wyjątkowo piękny – rzeka Iset płynie tu szeroko. Ludzie wygrzewają się w słońcu. Bawią się dzieci. Starszy mężczyzna chodzi od ławki do ławki; zagaduje pokazując jakieś książki. A na to wszystko z góry, z wielkiego tarasu obłożonego piaskowcem, spogląda kamienny, pięciometrowej wysokości Dziadzio Boria.
Centrum Jelcyna otwarto trzy lata temu, jesienią. Ile kosztowało, różni ludzie różnie mówią. Sam budynek ponoć 2 miliardy euro, nie licząc wyposażenia. Jest w nim urządzone olbrzymie, multimedialne muzeum Jelcyna. Dobrych paru godzin potrzeba oraz bardzo wygodnych butów, żeby to wszystko obejść, a co dopiero dokładniej pozwiedzać. Ale… Zanim w ogóle zacznie się zwiedzanie – eksponaty „z życia Borysa Jelcyna” uszeregowano w osobnych salach poczynając od pionierskich czasów aż po prezydenturę, sprowadzono nawet limuzynę, którą jeździł, i białe złocone meble z gabinetu na Kremlu – każdy musi najpierw obejrzeć animowany film o dziejach Rosji. Inaczej wejść tutaj się nie da – tylko przez salę projekcyjną z ogromnym półokrągłym ekranem. Nagłośnienie aż ogłusza i zaburza równowagę. I tak jest wszędzie, przy każdej ekspozycji.
Film jest długi, jak długa i zawiła jest historia Rosji. Najmocniejsza scena, jaka zapada w pamięć (i skłania do refleksji nad tym, jak się pisze teraz historię): na malutką postać przedstawiającą Borysa Jelcyna nacierają przeogromne czołgi. I Borys Jelcyn gołymi rękami te przeogromne czołgi sam zatrzymuje. Czytaj: ratuje Rosję. Borys Jelcyn Wybawiciel!
Na Jelcynie kończą się dzieje Rosji. Jest pokazany jako ostatni w panteonie. Po carach Rosji, katach Rosji, nieudacznikach – Gorbaczow jest przedstawiony jako ten, który nie potrafił rozsadzić "systemu". I dopiero musiał przyjść Jelcyn.
Taka Historia. Lecz za Uralem to już chyba nikogo nie dziwi. Co najwyżej wkurza.
– Ja nie wiem, czemu ludzie tak nienawidzą Jelcyn Center – śmiała się Tatiana, gdyśmy się rozstawały (z ulgą raczej obopólną).
– Bóg wysoko, a Kreml daleko. Tu jest inna Rosja – mówi mężczyzna na bulwarze nieopodal Jelcyn Center. Jest w eleganckim, ciemnym garniturze.
Ma do sprzedania kilka książek, w tym albumowe wydanie o carach Rosji. Przepiękne. – Tanio sprzedam – zachęca. (To jego widziałam z tarasu Jelcyna!)
Mężczyzna ma na imię Renat; jest Tatarem. Ojciec był kierowcą. Renat też jest kierowcą. Jeździł po całej Rosji. Od Kubania po Ural. Prawie trzydzieści lat za kółkiem. Ale teraz nie ma pracy. Mówią mu, że jest za stary.
– Za Breżniewa było łuczsze, tiepier chuże – stwierdza Renat. Drogi były lepsze niż teraz. W technikum zrobił dyplom za darmo. – Dziś nazywałoby się, że skończyłem kolidż. I musiałbym grubo sam zapłacić. Wszystko na amerykańską modę w Rosji przechodzi – zauważa niechętnie.
Renat mówi, że książki dość kiepsko się sprzedają, bo ludzie mają inne potrzeby niż wiedza, a do garnka wiedzy nie włożysz. Lecz on sprzedaje „książki specjalne”. – To jest nowa prawda, która dopiero ujrzała światło dzienne. O Rosji. O cerkwi.
Chodzi czasem z książkami na plac koło parku, który projektował Wiktor Lwowicz Huan. Piękne miejsce, chyba najbardziej reprezentacyjne w całym mieście. Dużo ludzi.
Wiktor Lwowicz jest bardzo dumny ze swojego dzieła.
Są na tym placu, jako stała ekspozycja, pierwsze maszyny parowe i wodne, które rozruszały uralski przemysł. Pierwsza połowa XIX wieku i początki XX. Wtedy każde ręce do pracy były tu potrzebne. Ural zaczynał rozkwitać.
Renat, oprócz historii carów Rosji, ma do sprzedania książkę o ostatnim carze Rosji. O Mikołaju II, zamordowanym razem z najbliższą rodziną w Jekaterynburgu w 1918 r., ukazuje się w Rosji dużo książek. Na miejscu kaźni wybudowano cerkiew Na Krwi. Ogromna świątynia, przebogata, wyzłocona; w zwykły dzień można spotkać tam modlących się ludzi, opłakujących ofiary zbrodni. Do miejsc kultu idą pielgrzymki liczące nawet 80 tys. osób.
W cerkwi Na Krwi, w kilku osobnych salach są zdjęcia carskiej rodziny. I ludzie nawet tam się modlą.
– Ja tutaj codziennie przychodzę i płaczę krwawymi łzami – mówi kobieta w czarnej chuście. Gładzi delikatnie buzię carewicza na portrecie: – On taki śliczniutki, biedaczek …
Jest powrót do cerkwi – Tatiana Bobykina miała rację, jeśli tak jak ona to rozumieć.
Nowa, dość zaskakująca rzeczywistość. Natasza Łastoczkina, moja przyjaciółka z Moskwy, też jest zaskoczona. Ale nie chce się w to zagłębiać. – A na co mi to? Mam swoje problemy, z którymi muszę sobie poradzić. Myśmy się jeszcze nie pozbierali po tym, jak runął system (Związek Radziecki), i pewnie za mojego życia to nie nastąpi. Nie rozumiem tego kultu, tej histerii, tych emocji. To był koniec historii, pewnej epoki, którą zmiotła rewolucja. Straszny koniec. Wsio!
A jak było za Jelcyna, kiedy runął system, niech Tatiana nie opowiada bajek. Bo na jakim świecie ona żyła? Nie było wtedy nic, jeden wielki chaos. Nie było podstawowych lekarstw, więc co tu mówić o cudzie w rządowych klinikach! Rąbało się meble, żeby ogrzać chociaż jeden pokój, bo dzieci były małe. Były kilometrowe kolejki po chleb. Pieniądze zżerała hiperinflacja. Przestępczość, że strach wyjść z domu. Rządziła mafia.
– Ona sama z siebie się nie wzięła. – Wiktor Lwowicz opowiada, że po rozpadzie Związku Radzieckiego fabryki przestały utrzymywać sport. A sport to była mocna strona Jekaterynburga. Zresztą nie tylko tu, wszędzie w radzieckiej Rosji. Z dnia na dzień chłopcy, którzy z uprawiania sportu nieźle żyli, usłyszeli: fabryka już wam nic nie da, musicie sobie sami radzić. No i poszli w miasto, i wzięli się „za opiekę” nad różnymi biznesami. A dalej to już poooszło!
Na Centrum Jelcyna patrzy z podziwem jako inżynier, projektant, esteta. Budowla dwudziestego pierwszego wieku; wpisuje się w nowoczesne centrum biznesowe Jekaterynburga. Fasada naszpikowana elektroniką – to jest jeden wielki półokrągły telewizor. Wiktor mówi, że poszło na to 8, 5 mld euro. Ile z gosudarwtwiennego karmana? Ktoś wie? Wiktor twardo stąpa po ziemi, nie cierpi, kiedy trwoni się ludzkie pieniądze. Bo na co to komu potrzebne? Wielkość pomników nie jest miarą wielkości ludzi.