Reklama

Lifestyle

Chętnie wróciłbym na K2. Nie lubię zostawiać za sobą niedokończonych tras

Z MACIEJEM BEDREJCZUKIEM, rzeszowianinem, uczestnikiem Zimowej Narodowej wyprawy na K2, rozmawia Katarzyna Grzebyk
Dodano: 26.03.2018
DCIM100GOPROGOPR0482.JPG
Share
Udostępnij
Katarzyna Grzebyk: Czy po powrocie z Karakorum zaskoczyła Cię pogoda w Rzeszowie? Wróciłeś przecież z zupełnie innej rzeczywistości klimatycznej.
 
Maciej Bedrejczuk: Gdy schodziliśmy z bazy pod K2 przez lodowiec Baltoro, powoli robiła się już wiosna, a po wylądowaniu w Islamabadzie było tak przyjemnie, że chodziłem boso i w koszulce. W końcu nogi przez wiele miesięcy były opatulone skarpetkami i butami. Zresztą teraz w Islamabadzie jest najlepsza pora roku, nie jest ani za gorąco ani za zimno. 27 stopni. Na powrót do Polski musiałem z powrotem wygrzebać z plecaka zimowe rzeczy, choć przyznaje, że nastawiłem się na wiosnę.
 
Podczas wyprawy był taki moment, kiedy czułeś, że K2 można zdobyć?
 
Zdobycie K2 wydawało mi się najbardziej realne podczas trekkingu, zaraz na początku wyprawy. W pierwszych dniach stycznia byliśmy na lodowcu i podczas tego podejścia oraz pierwszych dni spędzonych w bazie widzieliśmy pierwsze okna pogodowe. Góra była czysta. Wtedy wydawało mi się to realne. Przyznam szczerze, później cel wydawał mi się coraz bardziej odległy, bo różne rzeczy stawały nam na przeszkodzie. Można mówić, że do zdobycia góry brakło tylko 1200-1400 m, jeszcze jednej dobrze zaaklimatyzowanej osoby i odpowiedniej pogody. Jednak cel był odległy, bo kiedy pod koniec wyprawy mieliśmy dobrze zaaklimatyzowanego Adama Bieleckiego, to zabrakło ekipy dla Adama i pojawiła się masa innych przeciwności. Z jednej strony mieliśmy sześcioosobową ekipę, która mogła się szybko zaaklimatyzować i dobrać z niej skład. Z drugiej – przyjęliśmy założenie, że mamy obozy zaopatrzone w tlen i medykamenty, oraz dwa zespoły – jeden idący na szczyt, drugi wspierający – które można rotować. Na drodze powyżej obozu trzeciego teren jest bardzo łatwy, ale niesamowicie rozległy i można się pogubić. Wystarczy większy wiatr, gorsza widoczność i koniec. Nie ma już możliwości zejścia z góry, a na biwakowanie bez namiotu i śpiwora pozwolić sobie nie można. Zakładaliśmy więc, że wytrasujemy sobie ten teren, aby wykluczyć te i inne zagrożenia. Nie udało nam się tego zrealizować. Nawet, gdybyśmy mieli dwójkę szczytową, musielibyśmy ostro „pojechać po bandzie”, żeby pójść na szczyt. 
 
Decyzja o zakończeniu wyprawy wydawała się w tej sytuacji racjonalna…
 
Uważam, że decyzja o zakończeniu wyprawy była słuszna. Na kilka dni przed tym zaczął mocno padać śnieg, co spowodowało zagrożenie lawinowe i konieczność torowania. Słabo widziałem szansę wyjścia na szczyt w konfiguracji tej wyprawy z sytuacją, jaka nastąpiła pod koniec wyprawy. Zbyt późno zaczęliśmy przygotowywać drogę na Żebrze Abruzzich, po tym, jak zrezygnowaliśmy z Drogi Basków. Z perspektywy czasu łatwo zobaczyć różne drobne błędy, których nie widać na miejscu.
 
Gdy na początku stycznia widziałeś szansę zdobycia szczytu, nie byliście zaaklimatyzowani.

Nie mieliśmy też przygotowanej drogi. Jest pomysł na ewentualną kolejną wyprawę – aby przyjechać wcześniej i być już częściowo zaaklimatyzowanym. Można pojechać w inne góry, gdzie klimat jest przyjaźniejszy i tak uzyskać aklimatyzację, by potem z marszu ruszyć na szczyt. Okna pogodowe zwykle są na początku stycznia i na przełomie lutego i marca, a czasem w ciągu zimy nie ma nawet jednego okna. Jest to pewna loteria. 
 
 
Archiwum Zimowej Narodowej Wyprawy na K2
 
Zespół atakujący szczyt był wybrany wcześniej?
 
Nie. Jest pewna sprawiedliwość – na szczyt idzie ten, kto jest najlepiej zaklimatyzowany i najwięcej pracuje. W naszej ekipie każdy był brany pod uwagę.
 
Na K2 osiągnąłeś wysokość 7 000 m. To było w dniu, kiedy Denis Urubko zawrócił z samotnej wspinaczki na szczyt.
 
Wyszliśmy z Marcinem Kaczkanem w ten sam dzień co Denis. Spotkaliśmy się z nim przy obozie pierwszym. Potem, gdy on wracał, a my szliśmy w kierunku obozu trzeciego, spotkaliśmy go w okolicy obozu drugiego. Denis nie miał szans wejść na szczyt. W ciągu dnia był bardzo silny wiatr, który ciągle się wzmagał, a wyżej nie było widoczności. 
 
Czy wyjście Denisa Urubki oraz to, co zobaczyliście na wysokości 7000 m przesądziło o zakończeniu wyprawy?
 
Nie. Podczas tego wyjścia nie udało nam się dostatecznie zaklimatyzować i musieliśmy się cofnąć. Zjechaliśmy do bazy i ciągle liczyliśmy, że się jeszcze zaklimatyzujemy. W szóstkę – Marek Chmielarski, Marcin Kaczkan, Artur Małek, Adam Bielecki, Janusz Gołąb i ja – czekaliśmy na okno pogodowe. Byliśmy kondycyjnie przygotowani. Niestety, zaczęły się anomalie pogodowe. 
 
Czy jeśli odbędzie się kolejna zimowa narodowa wyprawa na K2 i dostaniesz propozycję udziału, pojedziesz?
 
Zależy, jaki będzie skład i pomysł na wyprawę. Jeśli skład będzie sensowny i zobaczę, że jest szansa na sukces, to jak najbardziej. Nie zniechęciłem się teraz, a nie lubię zostawiać za sobą niedokończonych projektów. Zdarzało mi się wracać na drogi, których nie pokonałem, więc chętnie wróciłbym na K2.
 
Maciej Bedrejczuk ma 35 lat. Mieszka w Rzeszowie. Jest taternikiem, alpinistą, wspinaczem sportowym, członkiem Klubu Wysokogórskiego Warszawa. Wspinał się w Alpach na północnych ścianach Grandes Jorasses, Materhorn, Eiger. Pokonał w Gruzji w stylu alpejskim trudne drogi na zachodniej ścianie Uszby i północnej Czatyn Tau. Uczestnik eksploracyjnej wyprawy do doliny Lachit w Karakorum, gdzie wytyczył dwie nowe drogi na dziewiczych ścianach szczytów sześciotysięcznych.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy