Jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach, w którym tworzył Jerzy Harasymowicz i uwielbiał przesiadywać legendarny Majster Bieda, czyli Władysław Nadopta. Bacówka pod Małą Rawką, gdzie od 11 lat gospodarzem jest Michał Klażyński, Michał Rawki, po prostu. To tutaj od lat ściągają tłumy turystów, a mimo to gospodarzowi udaje się ocalić rzadki już klimat, prawdziwie górskiego schroniska, w którym wędrowcy są przez cały rok.
Do Bacówki pod Małą Rawką wędruje się z Przełęczy Wyżniańskiej, położonej pomiędzy Brzegami Górnymi a Ustrzykami Górnymi. Drewniane schronisko, w zimie przypominające bajkową chatkę, znajduje się w odległości 900 metrów od parkingu, u podnóża Małej Rawki, skąd można wyruszyć na wszystkie najpiękniejsze bieszczadzkie szlaki.
W latach 80. XX wieku często tu bywał i tworzył Jerzy Harasymowicz. Z tym miejscem bardzo był związany Władysław Nadopta, Majster Bieda z piosenki Wojtka Bellona, który znosił do bacówki kosze bieszczadzkich jagód i z ówczesnym gospodarzem, Robertem Żechowskim, przygotowywali legendarne już placki z jagodami. Dziś można mówić o bohaterze zbiorowym tego miejsca. Z każdym rokiem przybywa turystów, którzy przyjeżdżają tutaj kilka razy w roku, najchętniej po sezonie, by kilka nocy przespać się w kultowej już bacówce, przy herbacie posiedzieć z Michałem i połazikować po okolicznych szczytach.
Fot. Tadeusz Poźniak
Skromna budowla położona na wysokości 930 m n.p.m. powstała prawie 40 lat temu, w 1979 roku i jest jedną z jedenastu (w tym jedną z trzech w Bieszczadach) Bacówek PTTK powstałych dzięki Edwardowi Moskale, działaczowi Turystyki Górskiej PTTK. Niewielka, idealna dla indywidualnych turystów, przed laty rzeczywiście była alternatywą dla dużych, tłocznych schronisk. Dziś bacówka jest kameralna, piękna, ukochana przez turystów, ale przyprawiająca niekiedy o ból głowy gospodarza, bo trudno w niej zarobić na czynsz, mając zaledwie kilkadziesiąt miejsc noclegowych. W PRL-u, nie było to problemem, bo z definicji bacówki miały być niedochodowe. Wczasach wolności gospodarczej trzeba bardzo być rozkochanym w Bieszczadach, by nie ulec pokusom całkowitej komercjalizacji tego miejsca i chronić klimat prawdziwie górskiego schroniska.
– W tym miejscu nie można się nie zakochać – ze śmiechem przyznaje Michał Klażyński, gospodarz Bacówki pod Małą Rawką. – Sam pochodzę z nizin, z Łowicza, ale od dziecka byłem piechurem i dość szybko zrozumiałem, że moim ukochanym miejscem na ziemi są góry. Uwielbiam Tatry – to taki kościół polskich gór i Bieszczady. One mają swoją specyfikę, ciągle jeszcze dzikie, wolne, dość rzadko zaludnienie. Jak się wyjdzie po sezonie na szlak, przez cały dzień wędrówki można nikogo nie spotkać. Szczególnie zimą.
Bieszczadzka opowieść Michała zaczyna się w listopadzie 2000 roku. Wtedy wystartował w konkursie na gospodarza Chaty w Łupkowie. Przegrał, ale po kilku miesiącach pojechał zobaczyć, jak radzi sobie konkurent. W maju 2001 roku zastał pustą chatę, więc ostał się na nowego gospodarza. W schronisku bez prądu i bieżącej wody spędził półtora roku, po czym przeniósł się do pensjonatu w Osławicy. I chociaż były tam konie, które uwielbia, brakowało mu klimatu schroniska. Na 3 miesiące trafił jeszcze do Balnicy, gdzie jest dawny przystanek kolejki leśnej, by w 2004 roku związać się z Bacówką pod Małą Rawką, którą wtedy prowadzili Robert i Ewa Żechowscy.
– Wtedy też bacówkę zobaczyłem po raz pierwszy. Można powiedzieć, że przekroczyłem jej próg kuchennymi drzwiami. Wcześniej byłem związany z bardziej lesistą częścią Bieszczadów, okolicami Komańczy. I… zachwyciłem się, o co w tym miejscu nie trudno – wspomina Michał Klażyński. – W 2006 rok wygrałem konkurs na gospodarza bacówki i rzeczywiście, bardzo mocno zaangażowałem się w to miejsce. Zaczynałem bez samochodu, bez skutera, ale z wodą i prądem. Zimą potrafiłem na nartach zjechać do Ustrzyk, zrobić zakupy i wrócić niosąc wszystko na plecach. Ileś czynników w czasie i przestrzeni się spotkało, trochę zdecydował przypadek, ale od 11 lat bacówka daje mi dużo radości, spełnienia. Bycie ratownikiem Bieszczadzkiej Grupy GOPR od 10 lat i udział w ponad 100 akcja ratunkowych uczy pokory do tych gór i szacunku dla ludzkiego życia. Mam też świadomość, że za życie w takim miejscu płaci się pewną cenę, ale z tego co robię, wynika, że chyba warto ją zapłacić.
Fot. Tadeusz Poźniak
To, co w ciągu tych lat udało się Michałowi najbardziej, to wypromować zimę w bacówce. Gdy zaczynał gospodarowanie, od połowy października do końca kwietnia, przez 2, 3 tygodnie bywało, że nikt się tutaj nie pokazywał. Dziś w zasadzie nie ma pustych dni. Codziennie są goście, a w słynnej jadalni gwar bieszczadzkich opowieści.
– Lata pod Rawkami nigdy nie musiałem reklamować – śmieje się Michał. – W sezonie codziennie są tu tysiące osób.
Szczelnie wypełniają ławki wokół schroniska, każdy skrawek trawy i taras przy kuchni. Widoki są stąd bajeczne. Na Rawki, Połoninę Wetlińską, Caryńską i Tarnicę. W kuchni kłębi się grupa młodych osób, bo chętnych do pomocy w bacówce nigdy nie brakowało i nie brakuje, tak samo jak amatorów na pyszną herbatę, jajecznicę, pierogi i placki z jagodami w sezonie. Tutaj ciągle jeszcze trwa uroczy zwyczaj, że z kuchni wołają na Ciebie po imieniu, a każdy, kto wędruje pod bacówkę, mówi "cześć" na szlaku.
Kilkadziesiąt miejsc noclegowych, od prawie 40 lat, ściąga tu prawdziwych turystów, bo warunki są skromne, ale klimat nadzwyczajny. Wieczorami wszyscy schodzą się do jadalni, rzadko kiedy goście izolują się w pokojach, a w ławach często siedzą dziadkowie, rodzice i wnuki. Pod Rawki ściągają bowiem już kolejne pokolenia turystów, a na szlaku można spotkać wędrowców od lat do 7 do 70.
– Bardzo dbam o tych prawdziwych turystów i nie chcę, by bacówka była tylko miejscem na kawę i ciastko – mówi Michał. – Moje marzenie z tym miejscem? By trwało i jeśli nawet ja stąd odejdę, by trwało jako schronisko górskie!
Fot. Tadeusz Poźniak