– Jak Rzeszów bawił się kiedyś w karnawale?
– Były to zupełnie inne zabawy niż teraz. Bawiły się osoby dorosłe, małżeństwa, często stateczne, choć nie zawsze, bo zdarzały się pewne incydenty. Żeby się zabawić, należało przyjść do restauracji, a tych było kilka, jednak nie wszystkie były najwyższego lotu. Taką dobrą restauracją przez całe lata była Rzeszowska, potem Relax, Rarytas, Hungaria. Istniało parę miejsc, do których można było przyjść i zabawić się. Były zespoły instrumentalne grające akustycznie, ale nie była to elektroniczna muzyka, bo sprzęt elektroniczny był byle jaki. W moim zespole był np. wzmacniacz do śpiewania przerobiony z radiostacji lotniskowej przez kolegę, który skończył wydział łączności na Politechnice Warszawskiej. Mikrofon był też odlewanym baniakiem, tak ciężkim, że po uderzeniu nim po głowie można było już nie wstać.
– Przy jakim repertuarze się bawiono?
– Głównie przy polskich kompozycjach, chociaż nie wszystkie drukowane nadawały się do grania, bo ludzie jednak słuchali radia. Miałem ten komfort, że miałem tzw. przystawkę magnetofonową, urządzenie, które kładło się na talerz adaptera, podłączało się do radia i nagrywało na taśmę jak na magnetofon. Potem nutka po nutce pisałem nuty, rozpisywałem na zespół i dzięki temu graliśmy różne przeboje typu „Pola zielone”, „Marina” i cała seria przebojów dla ucha z lat 60. i 70. Nawet teraz, jak jestem na jakimś weselu, słyszę, że zespoły grają te przeboje, bo są proste, melodyjne i docierają do szerokiego grona, wszyscy wiedzą, o czym zespół śpiewa. Bawiono się ładnie i elegancko.
– Jakie stroje obowiązywały?
– Do lokalu nie przychodziło się w dżinsach. Panowie byli elegancko ubrani: koszule, motyle, krawaty. Panie zawsze dystyngowane, bez względu na wiek. Na bale karnawałowe przyjeżdżali do Rzeszowa ludzie spoza miasta – miałem znajomego adwokata z Kolbuszowej, który regularnie przyjeżdżał do Rzeszowa zabawić się. Zabawy były bardzo eleganckie, choć oczywiście zdarzały się „przypadki”. Pamiętam, jak raz jeden najbardziej znany ze znanych rzeszowskich adwokatów, mieszkający niedaleko Rzeszowskiej, wpadł na parkiet w mroźny wieczór około 22 i krzyknął: „Wszystkie k…y! W dwuszeregu zbiórka!”.
Do Rzeszowa przyjeżdżały też różne zespoły muzyczne. Raz przyjechała rewia brazylijska – oj, co się wtedy działo! To było szaleństwo, gdy zaczęliśmy grać melodie afro-amerykańskie. Odbywały się bale grup zawodowych: lekarzy, architektów, dziennikarzy. Dziennikarze urządzali bale za niewielkie pieniądze na zamku w Krasiczynie, zaś architekci bawili się w restauracji NOT. Była gala, szpan, piękne dekoracje. Odbywały się też piękne bale maskowe. Kiedyś na bal do Klubowej ubrałem koszulę w kratkę, słomkowy kapelusz, a twarz owinąłem bandażem, który pochlapałem barszczem czerwonym, żebym wyglądał na sponiewieranego. Szedłem utykając. Koleżanki ze stolika nie mogły mnie rozpoznać. Teraz jakoś to wszystko poszło w rozsypkę.
– Dlaczego, zmieniły się czasy czy przyszła inna moda?
– Zaczęło się w połowie lat 70., gdy wprowadzono reglamentację na alkohol. Alkohol był na kartki, więc jeżeli ktoś wykupił swoją przydzieloną na miesiąc półlitrówkę, to potem jak go suszyło przychodził do restauracji. Ten element, ta grupa klientów zaczęła psuć atmosferę w restauracjach. Przychodził taki klient, zamawiał pięćdziesiątkę albo dwie – zresztą mnie to nie interesowało, bo miałem swoje zasady, gdy grałem w orkiestrze – do tego przekąskę, a gdy to wychylił, to przechodził się do innego stolika, w inny rewir i powtarzał zamówienie. Wtedy zaczęła się psuć ta atmosfera w restauracjach. Potem, w latach 80. zaczęła się era muzyki instrumentalnej i weszły w użycie „parapety”, czyli instrumenty klawiszowe.
– Musi Pan pamiętać wiele anegdot i zabawnych zdarzeń z tamtych balów karnawałowych…
– Na pewnym balu dziennikarzy w Hotelu Rzeszów jeden z bawiących się około północy zaczął szukać żony i nie mógł jej znaleźć przez dwie godziny. Gdzie ona była, to pozostało tajemnicą. Inna historia: znowu zabawa w Hotelu Rzeszów, ale są goście z zewnątrz, którzy mają zarezerwowane pokoje. Po schodach schodzi dziewczyna, w górę idzie chłopak. W przypływie dobrego humoru zaśpiewał fragment piosenki „Bądź dziewczyną moich marzeń…”, ona na to: „A będziesz mi wierny”?. „Tak, do samego rana” – powiedział. I zostali do rana. O dziewczynach określonego autoramentu nie będę szerzej mówił, ale pamiętam jak jedna z nich opowiadała, ile tysięcy lirów dostała od Włocha. Ale przeliczając na złotówki, wyszła może stówa.
– Mówił Pan, jak bawiła się elita, a jak bawili się ci, którzy do elity nie należeli?
– Istniała sala Świtu, koło jednostki wojskowej na hali Waltera. Była tam ogromna sala taneczna, gdzie spotykali się ludzie przeciętni. Każdy przynosił ze sobą flaszkę i stawiał ją koło nogi stolika. Panie zmieniały buty, bo przecież nie przyjeżdżały samochodem, tylko zasuwały na piechotę przez miasto, bo komunikacja nie była rozwinięta i można było sobie tylko pomarzyć, żeby koło 4 rano wrócić do domu autobusem. W tej sali grał zespół Mieczysława Ziemniaka, który grał na perkusji i uwodzicielsko śpiewał swoim barytonem.
– Mieszkańcom podrzeszowskich wsi zostawały w karnawale pewnie wiejskie zabawy?
– Zabawy odbywały się w wiejskich domach kultury i domach ludowych, a organizowane były przez strażaków, co miało swoje plusy, bo jak się zaczęła awantura, to wyciągali sikawkę i gasili. Tańczono też w stodołach, karczmach albo większych wiejskich chałupach. Na takich wiejskich zabawach, zwyczajem było, że jak już zaczynała temperatura rosnąć, to taki osiłek wiejski zbijał lampę naftową, a gdy zapanowała ciemność, wszyscy z wszystkimi się bili. Władysław Pogoda opowiadał mi, że raz na takiej wiejskiej zabawie podpadł jednemu zabijace. Uciekając, przypadkiem uniknął ciosu nożem w plecy.
– Czy zauważa Pan w Rzeszowie chociaż namiastkę tych dawnych bali karnawałowych?
– Z racji PESEL-u nie uczestniczę już w takich zabawach (śmiech). Jest w mieście dużo restauracji, pubów, ale co one proponują? Pizzę i piwo? Powinny one dawać to, czego nie mamy na co dzień, żeby mieć powód, by tam wejść. Oto właśnie chodzi.
– Dziękuję za rozmowę.