Reklama

Lifestyle

Bieszczady. Świetne miejsce do ski-touringu

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 19.02.2020
1570_skitouringBieszczady
Share
Udostępnij
Nie da się ukryć, że w ostatnich latach ski-touring zrewolucjonizował świat zimowych wędrówek po górach. Lecz co to właściwie jest? Ski-touring to inaczej narciarstwo pozatrasowe, wykorzystanie nart do wędrówek po miejscach, gdzie dojście w inny sposób jest niemożliwe lub bardzo trudne – tłumaczy Paweł Surmacz. – Osoba, która zjeżdża z określonego miejsca, musi wcześniej dostać się tam samodzielnie, bez pomocy środków technicznych w rodzaju wyciągów czy śmigłowców.
 
– Pamiętam, jak swego czasu wyszliśmy na Koenigspitze (3857 m n.p.m.), drugi co do wielkości szczyt Masywu Ortleru w Alpach Wschodnich, na pograniczu Włoch i Szwajcarii. Zaczęliśmy przygotowywać się do zjazdu. Akurat przewodnik wprowadzał grupę, która chciała zdobyć ten szczyt klasycznie – mieli raki, czekany, dla bezpieczeństwa wszyscy byli związani liną. Byli przerażeni miejscem, w którym się znaleźli i nie mogli uwierzyć, że chcemy dokonać takiego szaleństwa – opowiada Paweł Surmacz z Rzeszowa, adwokat, a jednocześnie pasjonat ski-touringu.

    

Młody adwokat przypomina postacie Mariusza Zaruskiego, pierwszego naczelnika TOPR, czy kompozytora Mieczysława Karłowicza, których można nazwać pionierami wysokogórskiej turystyki narciarskiej na przełomie XIX i XX w. Zaruski, wspólnie z Józefem Borkowskim, 2 kwietnia 1907 r. dokonali przejścia na nartach przez Przełęcz Zawrat. – Moi koledzy z Grupy Bieszczadzkiej GOPR  w ub. roku powtórzyli ten historyczny wyczyn  – opowiada Paweł Surmacz. – Ubrali się, jak na tamtą epokę przystało: mieli drewniane narty, sznury na nartach, spodnie pumpy. Później stwierdzili, że przed laty takie przejście było trudniejsze niż dziś, bo sprzęt był bardziej zawodny.
   
Więcej niż pasja
   
Dla młodego adwokata narciarstwo to coś więcej niż pasja. – Może nie jest to aż sposób na życie, bo profesjonalnie się tym nie zajmuję – zastrzega.  – Ale gdy nadchodzi zima, już żyję tym, że zaraz będzie śnieg, będę mógł pojeździć na nartach i w ten sposób odreagować zawodowe stresy.
   
Zaczynał, jak niemal wszyscy, od narciarstwa zjazdowego przywyciągowego. Zdobywał kolejne narciarskie uprawnienia. Został instruktorem Polskiego Związku Narciarskiego, a robiąc uprawnienia instruktora zawodowego międzynarodowej organizacji ISIA skończył m.in. kursy z zakresu lawinoznawstwa i ski-touringu. To było kilka lat temu. Ski-touring dopiero wchodził do Polski jako dość ekstrawagancka nowinka, a w sklepach sportowych dopiero zaczął się pojawiać sprzęt umożliwiający poruszanie się poza trasą.
 
– W pewnym momencie – przyznaje – narciarstwo zjazdowe przestaje wystarczać i człowiek szuka większych wyzwań, głębszych doznań, nowych możliwości rozwoju. Tak wspólnymi siłami zaczęliśmy z kolegami praktykować ski-touring.  Zostałem także ratownikiem GOPR i to wszystko się naturalnie połączyło. Podkreśla, że nie rezygnuje z narciarstwa zjazdowego, aczkolwiek uważa, że ski-touring dostarcza o wiele mocniejszych przeżyć.
   
Coś metafizycznego
   
Zdaniem młodego adwokata, ski-touring ma w sobie coś metafizycznego. Człowiek poza trasą może się przemieszczać swobodnie i swobodnie obcować z pięknem surowej natury, dla której człowiek jest małym pyłkiem i wobec której – gdyby nie infrastruktura w postaci schroniska – byłby całkowicie bezbronny. Do tego dochodzi wysiłek fizyczny związany z podejściem na szczyt oraz przygoda – śpi się w schroniskach, wstaje się wcześnie rano, w większości schronisk nie ma bieżącej wody, nie mówiąc o ciepłej. – Wszystko to sprawia – podkreśla Paweł Surmacz – że człowiek odrywa się od tego wszystkiego, co pozostawił poza górami i zaczyna być dla niego istotne tylko to, co jest tu i teraz: niezapomniane widoki, niezapomniane zjazdy, często w „dziewiczym śniegu”, po którym jeszcze nikt wcześniej nie jechał, a jeżeli jechał, to zeszłej zimy. Trudno to zresztą opisać słowami. Kto spróbuje, ten poczuje.
   
Wspinanie z fokami
   
Paweł Surmacz, oprócz wielu wypadów w Bieszczady, ma na swoim koncie  ski-toury w Alpach na terenie Austrii, Szwajcarii i Włoch. Oczywiście, o wiele trudniejsze technicznie. Laik może zastanawiać się, jak możliwe jest wyjście na nartach na alpejski 3- czy 4-tysięcznik. Służy do tego odpowiedni sprzęt. Przede wszystkim foka, czyli kawałek materiału syntetycznego lub z moheru, który – przyklejony do narty za pomocą specjalnego kleju –  pozwala na podchodzenie pod górę (nazwa bierze się stąd, że na początku używano do tego skóry fok ze względu na to, że pozwala ona z jednej strony na przesunięcie narty po śniegu, a z drugiej – ze względu na ukierunkowanie włosia – nie pozwala zjechać).  Potrzebne są także specjalne wiązania i buty. No i wyposażenie nie tyle ski-tourowca, co każdego górskiego, zimowego turysty: lekki plecak, w którym znajduje się herbata, czekolada, kanapki, dodatkowe ubranie, jak również kask, gogle, kilka par rękawiczek.
   
– Kiedy wyjdę na szczyt, odklejam fokę, przestawiam wiązanie i buta na położenie zjazdowe, i w tym momencie następuje najpiękniejszy, ale zarazem najbardziej niebezpieczny moment: zjazd – opowiada Paweł Surmacz. – Prowadzi on z reguły przez miejsca nie przygotowane i do końca nie wiem, jakie są warunki na trasie, bo one są bardzo zmienne.
   
Nie lekceważcie Bieszczadów!
   
Nie da się ukryć, że ski-touring jest sportem o wiele bardziej niebezpiecznym niż zwykłe zjazdy. Największe zagrożenia to lawiny, niebezpieczeństwa wynikające z niedostatecznego rozpoznania terenu oraz urazy mechaniczne.
   
Zagrożenie lawinowe (w pięciostopniowej skali) zależy od stromizny stoku, typu terenu (zagłębienia, żleby, nawisy, wystające skały), czynników pogodowych (rodzaj śniegu, stopień nasłonecznienia stoku, wiatr), oraz od tzw. czynnika ludzkiego (nie można wykluczać, że turyści, których mijamy, wywołają lawinę). To zagrożenie jest w Alpach oczywiście o wiele większe niż np. w Bieszczadach. Ale to nie znaczy, że te ostatnie można lekceważyć: tu też są miejsca, gdzie to zagrożenie jest spore. – Chodząc w lecie w Bieszczadach zauważam miejsca, gdzie np. odkłada się śnieg – opowiada Paweł Surmacz.- W lecie jest tam zagłębienie, a w zimie płasko. Osoba, która dotrze tam w zimie nie znając tego miejsca, widzi płaski teren i nie przypuszcza, że jest tam magazyn śniegu, który tylko czeka, by się uwolnić.
     
W Bieszczadach o zagrożeniu decydują spore odległości od schroniska do schroniska (większe niż w Tatrach) i „brak cywilizacji”. Wypadki biorą się stąd, że ludzie lekceważą te góry. No bo jakże je porównywać z Alpami czy nawet Tatrami? Zdarza się więc, że np. nie biorą z sobą podstawowych rzeczy: latarek, odpowiedniego ubioru, jedzenia. – Często to się źle kończy – przestrzega Paweł Surmacz.
       
Nie ulegać rutynie
   
Podkreśla, że nawet jemu, jako ochotniczemu ratownikowi, w górach nie wolno ulegać rutynie. – Jest taki moment – opowiada – że człowiek ma za sobą kilka wyjazdów ski-tourowych i zaczyna się czuć pewnie. To błąd. Za każdym razem muszę być przygotowany tak, jakbym to robił po raz pierwszy. Nigdy nie mogę sobie powiedzieć: „to jest łatwy zjazd, nie ubieram kasku”. Albo że – jadąc w Bieszczady – nie zabiorę detektora lawinowego, bo przecież lawina tu nie zejdzie. Zawsze staram się dbać o to, by bezpieczeństwo moje i kolegów było na jak najwyższym poziomie.
   
Choć – jak podkreśla – nie istnieje niezawodna metoda, która w każdym przypadku pozwoliłaby na uniknięcie zagrożenia: można je jedynie zminimalizować dzięki odpowiedniemu przygotowaniu, sprzętowi i znajomości terenu.
   
Paweł Surmacz stara się unikać brawury. – Nigdy – podkreśla – nie byłem w sytuacji, w której czułem, że granica bezpieczeństwa została przekroczona. Natomiast zbliżaliśmy się do tej granicy i to były różne sytuacje, zarówno przy wspinaniu, jak i przy zjeździe. W momencie, kiedy pojawia się zagrożenie, to  oznacza, że się pomyliłem: albo wybierając podejście, albo nie sprawdzając prognozy meteo. W naszym przypadku zdarzało się, że ktoś podczas zjazdu doznał kontuzji lub musieliśmy się wycofywać ze względu na większe niż przypuszczaliśmy załamanie pogody.
   
Liczy się kondycja, nie wiek
   
Opowiada też o bardziej ekstremalnej formie niż ski-touring: ski-alpinizmie: – To taka forma aktywności, gdzie – wchodząc na szczyt – należy używać specjalistycznego sprzętu (raki, czekan) i gdzie z założenia nie da się wyjść na  nartach. To jest to, co my praktykujemy co roku na wyjazdach szkoleniowych z GOPR-u.
       
Jak podkreśla, w górach piękne jest to, że jesteśmy wobec siebie równi. A zatem ski-touring nie jest sportem dla określonej grupy wiekowej czy zawodowej. Liczy się natomiast przygotowanie kondycyjne – tu bardzo przydaje się uprawianie innych sportów czy w ogóle aktywność fizyczna (nasz ekspert w lecie stara się jeździć na rowerze, biega). Istotne jest, aby dbać o siebie, bo to będzie  później procentowało nie tylko na ski-tourach, ale w codziennym życiu. I jeszcze jeden warunek: ski-touring na pewno nie jest wskazany dla osób, które dotąd nie miały styczności z nartami.
   
Ski-touring turystyczny ma przyszłość
   
Zdaniem Pawła Surmacza, Bieszczady są znakomitym miejscem do uprawiania ski-touringu. Ich specyfika – w porównaniu z Alpami – jest bowiem taka, że jest tu więcej chodzenia i wspinania się niż zjazdów. Początkującym zaleca wycieczki z przewodnikiem.
   
W Bieszczadach organizowane są co roku imprezy ski-tourowe, na które przyjeżdżają uczestnicy z całej Polski. Dla koneserów całodniowych wycieczek jest Bieszczadzki Rajd Narciarski, którego współorganizatorem jest Grupa Bieszczadzka GOPR. Dla zawodników, którzy ścigają się po wyznaczonej trasie przez szczyty i przełęcze, organizowany jest Puchar Połonin.

– Myślę – prognozuje Paweł Surmacz – że rozwój tego sportu będzie szedł w kierunku turystyki, czyli niezbyt wymagających wyjazdów w Bieszczady, gdzie aktywność będzie nadal w większości nastawiona bardziej na chodzenie niż na karkołomne technicznie zjazdy, bo po przekroczeniu pewnej granicy ski-touring staje się bardzo technicznym i niebezpiecznym zajęciem. Zaś elita tego sportu nadal będzie wychodzić na bardziej ambitne szczyty.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy