Aneta Gieroń:"Diamonds are a girl's best friend" – śpiewała Marilyn Monroe. I trudno nie pomyśleć, że osoba, która szlifuje diamenty, także jest najlepszym przyjacielem kobiety…
Jan Madej: Na pewno dzięki kobiecie – mojej żonie Barbarze Świetlik-Madej, zostałem złotnikiem, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Pierwszą pracownię otworzyliśmy w 1981 roku w Łańcucie i miała niespełna 9 metrów kw. A zaczęło się właściwie przez przypadek. W tamtym czasie żona uczyła się w jednym z zakładów złotniczych na terenie Rzeszowa, ja pracowałem w nieistniejącej już firmie Polsrebro. W siermiężnych czasach PRL-u, kiedy na rynku nie było narzędzi, surowca, a wyroby mogły powstawać tylko z powierzonego materiału, własna pracownia zdawała się szaleństwem. Ja jednak pokochałem tę pracę – uwielbiałem i nadal uwielbiam przesiadywać w otoczeniu pięknych przedmiotów, biżuteria nigdy mnie nie nudzi.
Gdy w 1989 roku zmieniała się Polska, musiał się też zmienić rynek złotników.
Zaczęliśmy mieć dostęp do surowców oraz kamieni, ale kto chciał zajmować się sprzedażą złota, musiał otrzymać koncesję z ministerstwa finansów. W tamtym czasie przenieśliśmy pracownię z Łańcuta do Rzeszowa i byliśmy siódmą firmą w Polsce, czyli jedną z pierwszych, którą III RP usankcjonowała jako legalną pracownię złotniczą. W ostatnich 30 latach trwa odbudowa wzornictwa i przedwojennych tradycji, jakie mieli polscy złotnicy. Czas PRL-u to czas straconych możliwości. Zabraniano nam inwestować w maszyny, nowe technologie, szkolenia. Do dziś pamiętam, jak na początku lat 90. XX wieku za 300 dolarów kupiliśmy pierwszy palnik acetylenowo-tlenowy. To była mała fortuna, a za równowartość 20 dolarów można było przeżyć cały miesiąc z rodziną. Teściowa była przerażona moimi pomysłami, które skwitowała: „Wiedziałam, że jesteś zwariowany, ale żeby aż tak głupi?!”(śmiech). Nikt nie wierzył, że nadchodzi normalność. Nadzieja pojawiała się, gdy klient przychodził z przedmiotem do naprawy, a dzięki wspomnianemu palnikowi biżuteria po godzinie była gotowa do odbioru. Takie wieści szybko rozchodziły się po mieście, a do pracowni coraz liczniej zaczęli zaglądać klienci. Swego czasu mieliśmy nawet 26 sklepów partnerskich i aspiracje, by sprzedawać biżuterię hurtowo. Po długich naradach rodzinnych uznaliśmy jednak, że skoncentrujemy się na dwóch pracowniach w Rzeszowie, które będą oferowały autorską, świetnej jakości biżuterię, na którą jest coraz większe zapotrzebowanie. Nie chcieliśmy pędzić w wyścigu z marketami jubilerskimi, gdzie od jakości ważniejsza jest ilość sprzedanych wyrobów.
Szacuje się, że wartość rynku dóbr luksusowych w Polsce wynosi ponad 24 mld zł. Najwięcej wydajemy na drogie samochody, ale zaraz po nich najchętniej nabywamy luksusowe ubrania oraz biżuterię.
W ostatnich latach zainteresowanie dobrą biżuterią wzrasta, ale ciągle z większą łatwością wydajemy 5 tys. zł na nowy model telefonu komórkowego niż ładne kolczyki. Najwięcej klientów jest gotowych zapłacić za biżuterię od 1 tys. do 3 tys. zł. 10 tys. zł traktowane jest jak duży wydatek na wyjątkową okazję. Powyżej tej sumy otrzymujemy indywidualne zamówienia, ale nie brakuje klientów, którzy zamawiają 20-karatowy opal za ok. 10 tys. zł, czy 20-karatowy ametyst za 7 tys. zł. 15-karatowy szafir w pięknym, chabrowym kolorze to wydatek około 300 tys. zł, a i na taki kamień znajdują się chętni, bo wiedzą, że najpiękniejsze kamienie oraz oprawę można znaleźć właśnie w złotniczych butikach.
Coraz częściej szukamy pięknej biżuterii, ale czy umiemy ją nosić?
To zabawne, ale często mamy kontakt z osobami, które mają bardzo drogą biżuterię, a nie zdejmują jej przy robieniu przysłowiowych pierogów. Smutek ogarnia złotnika, gdy naprawia piękny pierścionek, gdzie kamień trzyma się tylko dlatego, że jest oblepiony dużą ilością ciasta…
To zazwyczaj pierścionek zaręczynowy albo obrączka?
Bardzo często, gdyż Polki nie noszą jeszcze biżuterii w takim rozumieniu, jak robią to Francuzki czy Włoszki. Tam kupuje się nowy pierścionek jak nową torebkę. To oczywiste, że jak stać nas na dobrą apaszkę czy buty, to ważna jest też dobra biżuteria. Francuzka, kupując nową sukienkę, myśli też o kolczykach, które będą do niej pasowały. Coraz częściej osoby, które przed laty kupiły u nas obrączki, wracają po pierścionek z pięknym naturalnym kamieniem przy okazji 10. czy 20. rocznicy ślubu, co jest nawiązaniem do pierścionka zaręczynowego sprzed lat, ale z syntetycznym kamieniem, bo wówczas klientów nie było stać na droższą biżuterię. Bywa też, że z okazji kolejnych rocznic do skromnej złotej obrączki dokładane są diamenty, a ta staje się zupełnie nową biżuterią.
I tak jak w ostatnich latach widać skokowy rozwój Rzeszowa, tak jego mieszkańcy skokowo chcą korzystać z dostępu do dóbr luksusowych?
Jako rzeszowianin jestem dumny z rozwoju Rzeszowa, bo jest się z czego cieszyć. I rzeczywiście, jeszcze 10 lat temu obrót i koniunkturę napędzała sprzedaż przysłowiowych łańcuszków, a dziś robią to diamenty i drogie kamienie. Kolorowe pochodzą z Ameryki Południowej oraz Afryki i Azji, diamenty kupujemy głównie z Belgii. Największy diament, jaki oprawialiśmy w pracowni, był kamieniem powierzonym przez klienta: 4,9-karata, o szlifie schodkowym, nieskazitelnie czysty, w barwie G. Piękny.
Złoto wykorzystywane w produkcji biżuterii pochodzi głównie ze skupu i często żartuję, że to chyba pierwszy surowiec w dziejach ludzkości, który poddawany był recyklingowi. Dzięki temu śmiało mogę postawić tezę, że na terenie Rzeszowa jest złoto Azteków (śmiech).
I znów wracamy do diamentów. Na czym polega ich fenomen?
To przepiękny, nieprawdopodobnie twardy kamień, choć dość powszechnie występujący w przyrodzie. Żeby zrozumieć jego piękno, warto uzmysłowić sobie, na czym polega różnica między naturalną deską a płytą pilśniową. To samo można powiedzieć porównując diament i cyrkonię. Aby dokonać fachowej oceny jakości oraz wartości kamienia, pod uwagę bierze się tzw. "cztery C" – parametry, których skrót pochodzi od pierwszych liter angielskich słów: carat (jednostka masy), colour (barwa), clarity (czystość) oraz cut (szlif).
To właśnie od konfiguracji tych parametrów zależy ostateczna cena kamienia, a nie od masy, którą często przyjmuje się jako wyznacznik wartości. Surowy, nieoszlifowany diament jest matowy, bez połysku. Dopiero dzięki odpowiedniej obróbce można podziwiać jego brylancję. Zjawisko brylancji powstaje na skutek całkowitego wewnętrznego odbicia i rozszczepienia promieni świetlnych, jak również odbicia światła od zewnętrznych powierzchni (faset). Przy zbyt płytkim szlifie światło wydostaje się przez dolną część diamentu, przez co powierzchnia matowieje. Za głębokie cięcie powoduje, że światło rozchodzi się na boki i diament staje się ciemny. Najbardziej znany jest szlif brylantowy, uważany za szczyt osiągnięć w dziedzinie obróbki kamieni jubilerskich. Pełny, klasyczny szlif brylantowy zawiera 56 faset i taflę. Kamień szlifowany w ten sposób, oglądany z góry, jest okrągły.
Fot. Tadeusz Poźniak
Biżuterię z diamentami kupujemy najchętniej?
Świetnie sprzedają się pierścionki z diamentami w białym złocie, ale ja często namawiam klientów do kupna innych kamieni szlachetnych, które też są piękne. W ostatnim czasie bardzo popularny stał się prasiolit, będący zieloną, bardzo rzadko spotykaną w naturze odmianą kwarcu, czyli zielony ametyst. Zawsze dobrze sprzedają się szafiry, a że jest ich coraz mniej, są coraz droższe. Za mało doceniamy też opale, perły i topazy, które są zachwycające. Topaz jest kamieniem powszechnie występującym w przyrodzie, a dzięki obecnym metodom poprawiania kolorów uzyskuje się naprawdę piękne barwy.
Pamiętam, jak około 20 lat temu firma Cartier wypuściła na rynek biżuterię z tanzanitem i nagle stał się on tak popularny, że wszyscy chcieli go mieć. Dziś moda na tanzanit zmalała, a szkoda, bo to piękny kamień. Jego nazwa pochodzi od Tanzanii – kraju, gdzie go odkryto. W surowej postaci ma barwę czerwonawo-brązową. Na potrzeby jubilerskie poddaje się go obróbce termicznej, po której otrzymuje pożądaną, niebiesko-fioletową barwę.
Spore zainteresowanie wzbudza morganit – różowa odmiana berylu. Z tej grupy równie piękny jest akwamaryn, błękitny lub niebieskozielony (w zależności od ilości domieszek związków żelaza) oraz szmaragd, który ma piękną zieloną barwę.
A polski bursztyn?
W złocie rzadko się sprzedaje, dużo lepiej wygląda w srebrze. Poza tym Polki nie przepadają za bursztynem, dużo częściej są nim zainteresowani Polonusi ze względu na sentyment i polskie konotacje bursztynu.
Przed wojną w każdym polskim dworze był też koral.
I rzeczywiście koral znów przeżywa swój renesans, ale wybierają go raczej dojrzałe klientki.
Klientami sklepów jubilerskich są również mężczyźni, choć utarło się przekonanie, że dla panów jedyną biżuterią jest zegarek i obrączka ślubna.
Mężczyzna w biżuterii chce zawrzeć ważne dla siebie przeżycia, doświadczenia, wspomnienia. Swego czasu mieliśmy klienta, który opowiadał o dziadku. Był on niezamożnym chłopem, ale klient miał po nim pamiątkowy agat, który chciał wykorzystać w sygnecie dla siebie. Agat został ozdobiony diamentami, klient dołożył swoje inicjały oraz fakt, że jest lekarzem, czyli laskę Eskulapa wraz z wężem, i powstała biżuteria, z której był bardzo zadowolony.
Takich zamówień jest coraz więcej?
Tak. Lekarze, prawnicy, przedsiębiorcy zamawiają indywidualne projekty bransoletek, spinek do mankietów, sygnetów oraz zawieszek, które nie tylko podkreślają ich status społeczny, ale i dobry gust. Niekoniecznie są tak widoczne jak drogi samochód, ale klientów świadomych, czym jest dobra biżuteria, Rzeszów ma coraz więcej.
Świadomie też wybieramy białe lub żółte złoto, albo decydujemy się na platynę?
Platyna to diametralnie inny metal niż złoto. Jest bardzo gęsty i o 10 proc. cięższy od złota. Platyna ma też bardzo wysoką temperaturę topnienia, przez co niewiele pracowni dysponuje możliwością przetapiania oraz wytwarzania z niej wyrobów – jesteśmy jedną z dwóch lub trzech pracowni na Podkarpaciu, która wykonuje wyroby z platyny. Złotą biżuterię wytwarzamy ze stopu złota z dodatkami, którymi są miedź, srebro lub pallad. Jeśli do złota dodamy głównie miedź, otrzymamy tzw. czerwone złoto. Jeśli palladu lub niklu, mamy białe złoto.
W ostatnich lata w Polsce powstało sporo sklepów sieciowych z biżuterią, gdzie złoto jest dużo gorszej próby niż w naszej pracowni złotniczej, gdzie używa się zazwyczaj 14- i 18-karatowego. Klienci są tego coraz bardziej świadomi, tak samo jak wartości unikatowej biżuterii. Jeśli dodać do tego fakt, że coraz chętniej wybieramy precjoza z naturalnymi kamieniami, to mamy pewność, że to jedyny taki wyrób na świecie – dwóch jednakowych szafirów, szmaragdów, albo topazów w przyrodzie nie ma. Zawsze różnią się między sobą chociażby wielkością, szlifem lub kolorem.