Reklama

Lifestyle

Mariola Łabno-Flaumenhaft: Modna w życiu i na scenie

Sylwia Katarzyna Mazur
Dodano: 03.08.2013
6162_mariola-labno-falumenthaf-19
Share
Udostępnij
Mariola Łabno-Flaumenhaft, jedna z najbardziej rozpoznawalnych aktorek sceny rzeszowskiej. Oprócz występów na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej, do swoich sukcesów zawodowych może dodać otwarcie prywatnego teatru o przekornej nazwie „Bo Tak”. Na sesji zachwyca naturalnością, pogodą ducha i świadomością swojego ciała, której tak często brakuje kobietom w różnym wieku. We wszystkim wygląda świetnie. Bez względu na to, co ma na sobie, to ona nosi ubranie, nie odwrotnie. Czyżby to właśnie było jej modowym perpetuum mobile?
 
Aktorka ubrana w pomarańczowy sweterek i jasne jeansy. Skromne złote kolczyki podkreślają jej delikatne rysy. Uwagę przyciąga męski zegarek marki Tissot na nadgarstku aktorki. –To pamiątka po dziadku. Ma już kilkadziesiąt lat – mówi Mariola. Drobnej, dziewczęcej figury pozazdrościć jej może niejedna dwudziestolatka. Zapytana o sposób na tak nienaganną sylwetkę, odpowiada, że to zasługa dobrych genów i porcji ruchu w wolnych chwilach. Sport to zdrowie! – dodaje entuzjastycznie. 
 
Aktorka wychowywała się w ogrodowej części Tarnowa. Pośród działek, sadów i domków jednorodzinnych. Każdy dom musiał mieć ogródek. Rozmarzonym głosem wspomina dzieciństwo, kiedy podkradała garderobę mamie i starszej o siedem lat siostrze. Nie obyło się bez „pożyczania” bucików, które wykrzywiały dziecięce nóżki. Straty liczono w wyłamanych szpilkach.
 
Kilkuletnia Mariola, jak sama przyznaje, była bosonogą chłopczycą, która napawała się zapachem skoszonej trawy czy brzemienną w owoce jesienią. – Nie chodzi o gloryfikowanie dzieciństwa, ale o pokazanie, że życie było ciekawsze, kiedy nie było komputera w każdym domu, kiedy ludzie mieli większą chęć przebywania z sobą, kiedy wszystkie dzieci z sąsiedztwa bawiły się razem w niezapomnianych bohaterów seriali takich jak czterej pancerni, kapitan Kloss czy Zorro. Z tego tworzenia czegoś z niczego powstawały pierwsze inscenizacje na ganku rodzinnego domu, wtedy też rodziła się miłość przyszłej aktorki do poezji.
 
Sztuka buntu
 
Jako nastolatka, artystka udzielała się w harcerstwie, gdzie była instruktorką oraz podharcmistrzynią. W liceum należała do kółka teatralnego „Dabar” (hebr. słowo), do którego należała młodzież z tarnowskich liceów, studenci teatrologii, polonistyki oraz tarnowskiego seminarium duchownego. To właśnie wtedy przeżyła okres modowej rebelii. – Byłam dobrze wychowaną panienką, która swój bunt wyrażała strojem. Z wewnętrznej potrzeby tworzenia zaczęłam robić biżuterię z makaronu. Przypalany nabierał różnorodnych kolorów. Do tego dodawałam pióra i już miałam gotowe kolczyki czy wisiory – wspomina z uśmiechem aktorka. Był jeszcze makijaż. Ostrzejszy niż kiedykolwiek. Na oku robiłam „jaskółcze kreski”, barwnik aż skapywał z rzęs.  

Z tego zauroczenia późnymi latami siedemdziesiątymi do dziś pozostał tylko sentyment do „dzwonów”, bananowej spódnicy już jednak w szafie Marioli nie znajdziemy.
 
Aktorka ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralna we Wrocławiu. Na rozmowie kwalifikacyjnej wystąpiła w czarnym przylegającym trykocie i długiej spódnicy. Sprawdzano wszystko od dykcji, słuchu, motoryki, sprawności fizycznej po harmonijną budowę ciała. Na studia dostała się bez problemu. 
 
– To były czasy – wspomina. Na półkach brakowało towarów, ale studenci i tak ubierali się fantazyjnie. W owym czasie nawet farbowana pielucha tetrowa stawała się cennym dodatkiem. Do tego brać studencka bez oporów wymieniała się ubraniami. Ktoś miał jakąś sukienkę z Ameryki, ktoś inny potrafił załatwić coś spod lady, a ja z kolei dziergałam na potęgę. Każdy wyglądał inaczej.
 
Po studiach Mariola wróciła do Tarnowa, gdzie występowała w Teatrze im. L. Solskiego. Do Rzeszowa przeprowadziła się w 1994 r.

Znakiem rozpoznawczym aktorki są jej długie blond włosy. Pięknie pofalowane, aktorka błyskawicznie zwija na naszych oczach w koka. Z trudem udaje się ją namówić na prostowanie. Zapytana o sekrety pielęgnacyjne mówi, że jak ognia unika suszarki i prostownicy. Recepta na bajkowo długość? – Po umyciu włosy zaplatam w warkocze i pozwalam im schnąć naturalnie.

Dziś chyba nikt nie wyobraża sobie Marioli bez długiego po pas kłosa. Jednak jak sama przyznaje w młodości eksperymentowała z fryzurą. – Miałam włosy ścięte na boba, zdarzyła się też ondulacją. Zabaw z koloryzacją też nie brakowało, choć zawsze wracałam do jasnych odcieni. Najradykalniejsza zmiana w moim wyglądzie dokonała się, kiedy na potrzeby roli przefarbowałam włosy do roli na kolor fioletowy, który potem stał się rudy.

Miłość w kolorze czerni
 
Aktorka przyznaje, że przez długi czas nosiła tylko czerń. Ten kolor zdominował jej szafę na dobre kilkanaście lat. – Dopiero od niedawna wybieram ubrania w żywszych kolorach. Nie brakuję czerwieni, zieleni czy odcieni niebieskiego oraz energetycznej pomarańczy. Ciągle jednak uważam, że dobrze skrojona mała czarna jest na miarę złota – szybko dodaje artystka – być może miłość do czerni została mi po czasach studenckich, kiedy kolor ten niepodzielnie królował? Aktorki to przecież czarne ptaki – kończy.
 
Kiedy myślimy o prywatnych szafach aktorek, często wyobrażamy sobie garderoby rozmiarów mieszkania. Jednak i w tej kwestii Mariola Łabno-Flaumenhaft jest niesztampowa. Artystka przyznaje, że z wiekiem coraz łatwiej przychodzi jej pozbywanie się ubrań, których nie nosi. Bez żalu oddaje je przyjaciołom. – Dążę do minimalizmu, nauczyłam się, że więcej rzeczy, także w szafie, wcale nie czyni mnie szczęśliwszą.

Cały czas podkreśla, że miała szczęście do scenografów, którzy byli lub są mistrzami w swym fachu. –Nigdy się nie zbuntowałam i nie powiedziałam, że czegoś do występu nie założę – mówi. Na pytanie o ulubione stylizacje odpowiada, że kocha te z teatru klasycznego, ze sztuk Shakespeare’a czy Moliera. – Piękne ciężkie suknie, misternie wykończone, wiernie oddające te oryginalne z XVIII w. Uwielbiam nosić kostiumy, które definiują charakter danej postaci. Do dzisiaj pamiętam kostium Panny Młodej z „Wesela”, stroje Ani Sekuły do „Niebezpiecznych związków” oraz nieodżałowanej Małgosi Treutrel do „Sługi dwóch panów”.  Muszę też wspomnieć o Zofii de Ines i jej cudownych kostiumach do „Miłości w Wenecji”.
 
Spytana o niedogodności pracy aktora, bez namysłu odpowiada, że to nieodpowiednie buty przysparzają najwięcej bólu. – Mój Boże – wzdycha – albo za małe, albo niemiłosiernie niewygodne. Ludzie nie uwierzyliby jak zdeformowane stopy mają aktorki. Cztery godziny prób rano, kolejne cztery po południu. Aktorzy stoją albo tańczą, cały czas na nogach – wylicza Mariola. To dlatego w życiu prywatnym dziś stawiam przede wszystkim na wygodę. But musi być piękny, ale przede wszystkim ma być wygodny.

Modowa żółta kartka
 
Czy jest coś co drażni? – Nie mogę uwierzyć, że przy takiej obfitości ubrań, na ulicach jest tak wiele kobiet, które nie potrafią dobrać ubrania do swojej figury. Zaskakuje szczególnie liczba młodych dziewczyn, które nie potrafią wyeksponować tego, co mają najlepsza, a uwydatniają swoje mankamenty. Często widzę na paniach ubrania zbyt opinające, które są wręcz nieestetyczne.
 
Złota rada dla tych kobiet? Umiar, umiar i jeszcze raz umiar – mówi pewnie artystka. 
 
Aktorka podkreśla również jak ważne jest „nauczenie się” swojego ciała. Dzięki takiej świadomości eksponuje się to, co najlepsze. – Jeśli moim atutem są nogi, to je odsłaniam, jeśli są to ramiona, to wtedy na nich skupiam uwagę. Ubranie powinno harmonijnie współgrać z ciałem. W końcu seksapil polega na tym, że nie jest oczywisty.
 
A co ze śledzeniem trendów? – Moda powinna być zabawą. Nie wolno podążać za nią ślepo. Za fajnym ubraniem powinien iść uśmiech i błysk w oku. Kobieta, która wie, że dobrze wygląda, promienieje – stwierdza artystka.
 
Podczas sesji aktorka zakładając każdą z przygotowanych stylizacji automatycznie wciela się w daną rolę. Kiedy na nogach ma biało-czerwone mokasyny – stepuje żywiołowo niczym Gene Kelly w „Deszczowej Piosence”, w czarnej skromnej sukience i sznurem pereł wokół szyi od razu chwyta za mikrofon i nuci przedwojenne klasyki, w nowoczesnym garniturze mogłaby być bohaterem z filmu Quentina Tarantino. Na pytanie o swój sekret odpowiada, że to jest właśnie tajemnica seksapilu, która dodaje tyle uroku…
 
Stylizacja, makijaż, fryzura: Eliza Osypka, fotograf: Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy