Zanurzyć się w wyrazistych smakach: czekolady, orzechów, chili albo karmelu, lubią najbardziej. Za to pokochali ich klienci, którzy w Wypiekarni Martyny i Łukasza Mrozowskich odnaleźli prawdziwie maślany smak kruchego ciasta czy rozpływającego się w ustach czekoladowego brownie. I choć słodkie wypieki można dziś kupić niemal w każdym sklepie i markecie, to na rzeszowskim rynku w krótkim czasie stworzyli miejsce niezwykłe.
Trzy lata temu otworzyli w Rzeszowie cukiernię, gdzie każdy łasuch czuje się jak w raju. Wypiekarnia powstała z ich miłości do słodkości, do siebie nawzajem, a jednocześnie dla młodego małżeństwa Mrozowskich stała się pierwszym biznesem w życiu, choć właściwiej byłoby powiedzieć sposobem na życie.
Oboje pochodzą z okolic Mielca i jeszcze nie mieli pojęcia o swoim istnieniu, gdy każde z nich w domu rodzinnym uwielbiało buszować w kuchni, eksperymentować ze smakami, gotować, a zwłaszcza piec. – Dla mnie to było coś zupełnie naturalnego, dla Łukasza również, ale dziś dostrzegam, że rzeczywiście, jak na nastolatków, mieliśmy spore kulinarne doświadczenie – śmieje się Martyna Mrozowska. – Te talenty jeszcze mocniej rozwinęły się w Rzeszowie, gdzie kilka lat temu trafiliśmy na studia wyższe i w wynajmowanym mieszkaniu mieliśmy dostęp do kuchni, gdzie nawzajem się inspirowaliśmy. Przeglądaliśmy dużo blogów kulinarnych, książek z przepisami i eksperymentowaliśmy. Cały czas traktowaliśmy to jednak jak zabawę i pasję.
Nie bardzo brali sobie do serca żarty i sugestie przyjaciół, rodziców oraz znajomych, którzy podszeptywali różne pomysły, jak mogliby wykorzystać swój talent kulinarny. W końcu byli studentami turystki i rekreacji, i z turystyką wiązali swoje plany zawodowe. A improwizacja w kuchni? Ta zawsze wprawiała w zachwyt bliższych i dalszych znajomych, którzy – zapowiedziani lub nie – często wpadali do Martyny i Łukasza z wizytą. – Od zawsze jesteśmy bardzo domowi i nigdy nie było problemu, by podzielić się czymś pysznym także z innymi. Lubimy karmić nie tylko siebie – mówią.
Fot. Tadeusz Poźniak
– Po raz pierwszy, na poważnie o kulinarnej działalności pomyśleliśmy dopiero pod koniec studiów, gdy obydwoje byliśmy na wymianie studenckiej "Erasmus" w Saragossie w Hiszpanii – wspomina Łukasz Mrozowski. – Mieliśmy tam sporo wolnego czasu, zachwycił nas też tamtejszy klimat i mnogość kulinarnych miejscówek, gdzie dostępne były tak różne smaki, a w maleńkich niekiedy lokalach, gdzie serwowano pyszne, proste jedzenie, od rana do wieczora przesiadywali klienci. Uznaliśmy, że może warto spróbować i zaraz po skończeniu studiów otworzyć cukiernię w Rzeszowie.
Obydwoje mieli w głowach miejsce, w którym sami dobrze by się czuli i z przysmakami, jakie sami uwielbiają. A że kreacja w kuchni jest dla nich równie ważna jak podróżowanie, postanowili obie te pasje połączyć.
Od lat zachwyceni są Norwegią, Skandynawią, lubią tamtejszą prostą, piękną estetykę, zamiłowanie do naturalnych produktów i taką „niespieszność". Ich Wypiekarnia, która swą nazwę zawdzięcza rodzinnej „burzy mózgów", odzwierciedla ich słodkie, ale i słone smaki, jakimi raczą klientów, samo jednak logo z reniferem nawiązuje do Norwegii i niewielkiego miasteczka Fredrikstadt, gdzie kilka lat temu zauroczyli się pewną kawiarnią. Jej klimat wydał się im kwintesencją tego, co sami lubią najbardziej. Zakochali się w tamtym przyjaznym, domowym miejscu, gdzie serwowano przepyszną kawę i wypieki robione na miejscu. Goście wydawali się być zaprzyjaźnieni z personelem, a wszystko miało taki "czysty", wyrazisty smak dobrych, naturalnych produktów i ogromnego serca włożonego w tamte wypieki.
Trzy lata temu podobne miejsce otworzyli w Rzeszowie. Byli świeżo po obronie prac magisterskich i nie szukali pierwszej pracy po studiach, ale odważyli się na własny biznes. Wystartowali z maleńkim lokalem w centrum Rzeszowa. I…. o dziwo, klienci szybko przywiązali się do młodego małżeństwa, które codziennie od rana od wieczora na zapleczu lokalu pichciło tarty i brownie.
– To była odważna decyzja, bo uznanych i popularnych marek cukierniczych, które od lata są obecne na rzeszowskim rynku, nie brakuje – mówi Łukasz Mrozowski. – Dlatego też od początku wiedzieliśmy, że naszym celem nie jest budowanie dużej firmy produkcyjnej, ale kameralny biznes, który będzie oferował domowe ciasta, ale z trochę innymi, bardziej nowatorskim smakami.
Szybko stali się też popularni jako miejsce ze znakomitymi tartami – słonymi i słodkimi, zachwycili sernikami, ale największe uznanie zyskali sobie dzięki brownie. – Do dziś brownie ze słonym karmelem jest najlepiej sprzedającym się produktem w Wypiekarni – dodaje Martyna Mrozowska. – Klienci lubią też bardzo brownie z orzechami, masłem orzechowym czy sernikowe z musem malinowym.
W poszukiwaniu idealnie pysznych słodkości
Prawie 50 receptur, jakie w ciągu niespełna trzech lat opracowali w Wypiekarni, jest pochodną ich własnych pomysłów, smaków podpatrzonych w podróży, przepisów przeczytanych w książkach kucharskich, zeszytach kulinarnych mam i babć oraz na blogach kulinarnych. I… ciągle uwielbiają eksperymentować, ale nie chcą zbyt rewolucyjnie zmieniać swoich słodkości, bo wielu klientów wraca do nich po ukochany sernik chałwowy albo tartę z orzechami i te zawsze muszą być w gablocie. Rozumieją to, bo sami przywiązują się do miejsc, bibelotów, smaków. Uwielbiają chociażby otaczać się przedmiotami, które są im bliskie, albo przywieźli z podróży. Dzięki temu w Wypiekarni nie ma przypadkowych ozdób na ścianach, ani ceramiki czy szkła.
– Wszystkie patery na ciasto przywieźliśmy z Hiszpanii, Portugalii, Anglii i Skandynawii – mówi właścicielka Wypiekarni. – Kloszami z Krosna nakrywamy ciasta. Lubimy prostą stylistykę i rzeczy, z którymi łączą nas dobre wspomnienia. Niedawno z podróży do Londynu wróciliśmy obładowani kolejnymi przepisami i paterami. Tych ostatnich było tak dużo, że musieliśmy je w paczkach wysłać do Polski. I tak wygląda prawie każda nasza podróż. Bardzo lubimy zwiedzać zabytki, ale musi być też czas na kulinarne odkrywanie nowych miejsc, smakowanie, podglądanie wystaw i potraw.
Fot. Tadeusz Poźniak
Rozwój. Ten jest dla nich bardzo ważny, a wszystkie zarobione pieniądze ciągle inwestują. Po półtora roku spędzonym w maleńkiej cukierni w centrum Rzeszowa, na pół roku zrobili przerwę w życiu Wypiekarni, by w tym czasie poszukać idealnego miejsca, gdzie klienci, ich wypieki i oni sami mogliby mieć dużo więcej przestrzeni. Pod koniec 2016 roku cukiernia świętowała swój powrót już w całkiem nowym miejscu. Nic jednak nie straciła na swojej kameralności i przytulności, a co najważniejsze – klienci już na nią czekali.
– I to był bardzo dobry pomysł – mówią. W lokalu przy ulicy Hetmańskiej mają w końcu wystarczająco dużo miejsca dla gości i dostatecznie duże zaplecze, gdzie przygotowują wszystkie wypieki. – Spędzamy tutaj więcej czasu niż w domu. W Wypiekarni musi więc panować domowa atmosfera – śmieje się Martyna Mrozowska. I przyznaje, że obecne miejsce przerosło ich najśmielsze marzenia, jeśli chodzi o rozwój firmy w niespełna trzy lata od debiutu na rzeszowskim rynku.
Bywa, że są tutaj i 7 dni w tygodniu, ale chcą i lubią pracować. Może gdy człowiek oddaje czemuś tak dużo serca i energii, to nie może się nie udać?!
– Doczekaliśmy się stałych klientów, którzy są z nami od początku, często towarzyszymy im w najważniejszych chwilach życia, gdy zamawiają u nas torty na ślub, a potem na chrzciny – dodają . – Cenimy sobie bliski kontakt z gośćmi i staramy się zachować przyjazny klimat tego miejsca, by móc zamienić choćby kilka słów z tymi, których znamy.
Nowa lokalizacja przyciąga też nowych klientów. Przy stolikach obok siebie znakomicie czują się emerytki, młode małżeństwa, jak i matki z dziećmi na spacerze. Popularna jest sprzedaż na wynos i coraz więcej klientów zagląda w porze lunchu na słoną tartę.
Czy słodkie czy słone, musi być dobrej jakości
Właściciele Wypiekarni coraz częściej zastanawiają się też, w jakim kierunku chcieliby, aby w przyszłości rozwinął się ich biznes. Na początku pracowali w nim tylko we dwoje, dziś zatrudniają dodatkowych pięciu pracowników. – Rozważamy różne pomysły, ale jednego jesteśmy pewni: nigdy nie zrezygnujemy z wysokiej jakości naszych słodkich i słonych wypieków. Ten smak masła, świeżych jajek, dobrego sera, belgijskiej czekolady i świeżych owoców, klienci doceniają najbardziej i nie możemy ich zawieść – mówi Martyna Mrozowska. – Na bardzo dobrej jakości wypracowaliśmy swoją markę i nie chcielibyśmy jej utracić w masowej produkcji. Być może w przyszłości rozważymy stworzenie filii Wypiekarni, ale na razie są to odległe plany i co do tego jesteśmy absolutnie zgodni.
Martyna i Łukasz nie mają też sztucznego podziału na typowo damskie czy męskie prace. Oboje uwielbiają piec i obydwoje robią to równie dobrze. W każdej chwili jedno może zastąpić drugiego, tak w robieniu sernika, jak i maślanych babeczek. – Choć rzeczywiście, ja jestem specjalistą od ciasta kruchego, a Martyna od ciasta czekoladowego i tortów – śmieje się Łukasz Mrozowski. – Poza tym większych różnic nie ma. Rodzinny biznes bardzo nam odpowiada. Czas, byśmy zaczęli już wychowywać swoich zastępców, bo jak na razie wszystkie wypieki doglądamy osobiście.
Zgodni są co do wizji rozwoju firmy, jak i smaków proponowanych w Wypiekarni. Obydwoje uwielbiają prostotę i wyraziste smaki. Martyna przepada za czekoladą, którą najchętniej dodawałaby do prawie wszystkich wypieków. Jej zdaniem, jest kwintesencją słodkości. Coś na wzór tego namiętnego smaku, jaki można było zobaczyć w popularnym filmie "Czekolada" z Juliette Binoche w roli głównej. I może to właśnie emocje, które od początku towarzyszą im w Wypiekarni, nadają ten ostateczny, najważniejszy ton w smaku ich wypieków.
Fot. Tadeusz Poźniak