Reklama

Kultura

Wojciech Smarzowski: W pewnym sensie film “Wołyń” to porażka

Alina Bosak
Dodano: 14.12.2018
43111_sma
Share
Udostępnij

– Najpierw musiałem wysłać Wojtka „do szkoły” – zdradził Stanisław Srokowski, autor książki „Nienawiść”, z której wiele motywów trafiło do filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Pisarz i reżyser byli gośćmi spotkania w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rzeszowie. W wypełnionej po brzegi sali, Smarzowski mówił o tym, że robiąc pierwszy film o ludobójstwie na Kresach, czuł szczególną odpowiedzialność i chciał być uczciwy. – Jako porażkę traktuję to, że ten film nie był dotąd rozpowszechniany na Ukrainie. Przez chwilę miałem nadzieję, że jest taka szansa – zdradził.

Zanim Smarzowski nakręcił „Wołyń”, sytuacja była następująca: 49 proc. Polaków nie słyszało o rzezi na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, 17 proc. – coś słyszało, 20 proc. – wiedziało, o co chodzi, 14 – wiedziało dużo. Tych, co wiedzieli więcej było na Śląsku, Podkarpaciu, Lubelszczyźnie, czyli tam, gdzie najwięcej Kresowiaków po wojnie się osiedliło. Mniej już w Warszawie i Poznaniu. – Wiedziałem, że to pierwszy film o tych wydarzeniach – mówił podczas spotkania w Rzeszowie Wojciech Smarzowski. – Gdyby nie to, mogłem w ogóle nie wychodzi z tych trzech domów – polskiego, ukraińskiego i żydowskiego. Ale zdecydowałem się na dygresje, aby ten film miał również wartość edukacyjną.

Na początku chciał po prostu zrobić film. Historię odkrywał, czytając relacje ocalałych z pogromów i rzezi. – Przeczytałem książkę „Nienawiść” Stanisława Srokowskiego i „odpadłem”. To była tak duża dawka emocji – wspomina. – Pojechałem do Stanisława, do Wrocławia. Powiedziałem, że chcę zrobić film. On mnie wysłuchał, a potem wysłał „do szkoły” – przyznał Wojciech Smarzowski.

Srokowski opowiada o Kresach

– Kresy to nie były jakieś nieistotne obrzeża II Rzeczpospolitej, ale potężna kraina geograficzna, która tworzyła fundamenty kultury polskiej, nauki i cywilizacji. Dopiero na tym tle musimy spojrzeć na to, co się tam stało i jakie spowodowało skutki. Okres ludobójstwa obejmuje lata 1939-1947 – uważa Stanisław Srokowski, zaznaczając pierwsze ataki na polską ludność już po przegranej kampanii wrześniowej. Prozaik i poeta, autor kilkudziesięciu książek, nauczyciel akademicki i publicysta, urodził się w jednym z tych miejsc, które opisuje w „Nienawiści” – w miejscowości Hnilcze koło Podhajec, w województwie tarnopolskim, jednym z ośmiu województw kresowych, do których należał także Białystok, Wilno, Nowogródek, Polesie, Wołyń, Lwów, Stanisławów.

– Kiedy zaczęła się wojna miałem trzy i pół roku – opowiada Srokowski. – Wielu osobom wydaje się, że pamięć sięga najdalej do przeżyć z ok. 6 roku życia. To nieprawda. Pamięć ludzka zależy od tego, jak ostre i dramatyczne było nasze przeżycie. Zapamiętałem powrót mojego ojca z wojny w październiku 1939 roku. Miałem trzy lata, a dokładnie pamiętam jego do połowy spalony płaszcz, osmolone ręce. Pierwsze doświadczenie związane z rzezią było trochę później. Mieszkałem w wiosce, w większości zamieszkałej przez Ukraińców, ale także Polaków  i Żydów. Miałem dwóch przyjaciół – Ukraińca i Żyda. Kiedy zaczęła się wojna, mój przyjaciel Żyd został bardzo szybko zlikwidowany. Któregoś dnia pobiegłem przed dom mojego przyjaciela Ukraińca, chciałem się z nim jak zawsze pobawić. Wołałem, ale on nie wychodził. W końcu, po trzecim wezwaniu, stanął na progu domu i patrzył na mnie w milczeniu. To był pierwszy moment, który mną wstrząsnął. Nigdy wcześniej tak nie było. Ten sam chłopiec, ten sam przyjaciel, który jak tylko słyszał mój głos od razu wybiegał i razem ruszaliśmy na łąki, do lasu, żeby się bawić, szaleć, stał teraz i patrzył na mnie martwym wzrokiem. Zapytałem go, co się dzieje. On chwilę milczał. W końcu odpowiedział; „Ja z toboj nie budu howorytje”. „Dlaczego?” „Bo ty Lach”. To był ten pierwszy wstrząs – wspomina Srokowski scenę, która trafiła także do filmu Smarzowskiego. – Nie mogłem tego wówczas zrozumieć. Dopiero po latach pojąłem, że to nie był jego głos, jego język. Że przez niego mówił ktoś inny, jego rodzina, którą z kolei namówił ktoś inny, by przyjęła tę ideologię. Ideologia jest najistotniejszym elementem zbrodni. To ona sprawia, że ten wspaniały, niewinny, piękny chłopiec, jakim był mój przyjaciel Sławko, nie chciał rozmawiać z Lachem. Tak zaczął się dramat.

Smarzowski zmienia relacje w film

– Praca nad filmem polegała na tym, że próbowałem przerobić te opowieści na dramatyczną opowieść. Już w trakcie realizacji dowiedziałem się, że mój ojciec pochodził z Borysławia na Kresach. Wcześniej nie wiedziałem, bo rodzice byli po rozwodzie. Rodzina ojca uciekła szlakiem naftowym z Borysławia na Podkarpacie. Cieszę się, że ta historia trafiła do mnie dopiero w połowie zdjęć do filmu. Gdyby to stało się wcześniej mogłaby zbyt na mnie wpłynąć – przyznaje reżyser. – Czytając relacje ocalałych, zadałem sobie pytanie, dlaczego człowiek potrafi być tak okrutny i to przełożyłem na film. Natomiast nie myślałem na początku o tym, że spada na mnie jakiś obowiązek historyczny. To pojawiało się stopniowo. Konsultowałem więc sceny z historykami i Stanisławem Srokowskim. To jedyny film, na który tak chuchałem z każdej strony.    

Historię Zosi, którą ojciec postanawia wydać za najbogatszego we wsi wdowca z dwójką dzieci, nie bacząc na to, że córka kocha ukraińskiego chłopca, Smarzowski wymyślił. Ale kilka bardzo emocjonalnych, kulminacyjnych scen, wziął z „Nienawiści” Srokowskiego i usłyszanych opowieści. – Pisałem fragmenty scenariusza i wysyłałem je do Stanisława – przyznaje. – Bo taki to był film. Kiedy robię film współczesny, nie muszę tak wszystkiego konsultować.   

Stanisław Srokowski: – Pierwsze rozmowy to było „obwąchiwanie się”. Znałem Wojtka z jego filmów „Róża”, „Dom zły”. Ale nie wiedziałem, czy będzie do udźwignięcia coś tak ciężkiego i trudnego jak ludobójstwo na Kresach. Do tej pory nikt się do tego nie zabrał. To jest pierwszy film tej rangi, jakości artystycznej i siły. Wojtek miał ogromną wolę. Widziałem w  nim potężną pasję, ale wiedziałem również, że tak jak większość Polaków, nie ma w ogóle wiedzy na ten temat. I to nie jest jego wina. To jest wina całej edukacji, całego systemu, polskich polityków. Przekonałem się, że Wojtek jest rzetelny i analityczny. To była uczciwa współpraca. Nie ma w tym filmie nic, co budzi we mnie wątpliwość. W rozmowach, zgłaszałem uwagi. Wojtek, co uznawał za istotne, poprawiał. Ale mówił też czasami „nie”. Nie chciał dać sceny, w której zamordowanych zostaje grupa mężczyzn, ale oprawcy zostawiają przy życiu trzech-czterech oślepionych. Każą im iść i głosić, co się wydarzyło. Bo to miało siać strach. Wojtek odmówił.

– Tam i tak jest bardzo gęsto – mówi reżyser. – Aby zrównoważyć te straszne wydarzenia musiałem na drugiej szali położyć coś pięknego – miłość. Pierwszą miłość.

Jednak porażka?

Zdaniem Srokowskiego rzeczywistość w filmie została przedstawiona uczciwie. Z opinią tą nie zgadzają się jednak Ukraińcy. – Wiedziałem, że po filmie będzie ból, ale gdy opadnie sądziłem, że historycy wezmą się do pracy i zacznie się rzeczowa rozmowa. Ale to porażka – mówi Smarzowski. – Jednocześnie myślę, że każdy naród ma coś takiego, co próbuje wyprzeć. Mówimy o "Żołnierzach Wyklętych", ale czy mówimy o Burym i Ogniu? Każdy kraj ma coś takiego, o czym lepiej nie rozmawiać.

To dlatego trzeba ten temat odciąć od polityki i dać go przepracować historykom.

– Porażką jest to, że ten film nie był rozpowszechniany na Ukrainie. Przez chwilę miałem nadzieję… – dodaje reżyser. – Jeszcze przed premierą kinową zrobiliśmy projekcję dla ambasadora Ukrainy. Przyszło z nim ok. 20 pracowników ambasady. Potem odbyła się dyskusja, rzeczowa i wstąpiła we mnie nadzieja, że jakiejś opiniotwórczej grupie Ukraińców ten film uda się pokazać. Kiedy wychodzili, jeden z tych pracowników, zawołał mnie za kotarę, popłakał się i powiedział, że to jest historia o nim, bo on żyje dzięki temu, że jego ojciec Ukrainiec zabił żonę Polkę, by ocalić dzieci. Wytarł łzy, wyszedł zza kotary, wsiadł do limuzyny i pojechał. Dla mnie było porażające, że nie powiedział tego wcześniej podczas tej rozmowy w większym gronie. Nie mówili w jej trakcie, że to nieprawda, ale zastanawiali się, jak przygotować widza ukraińskiego do tego. A potem ambasador poleciał do Kijowa…

Smarzowski mówi, że trudności z pracą mają aktorzy ukraińscy, którzy zagrali w „Wołyniu”. – Ci z Tarnopola – uściśla reżyser. – Ci ze Lwowa mniejsze, a ci z Kijowa w ogóle nie odczuli z tego powody przykrości.

Jednocześnie, chociaż film nie został rozpowszechniony na Ukrainie, studenci ukraińscy studiujący w Polsce, przekazują go sobie w drugim obiegu i oglądają, dyskutują. – To już jest coś – stwierdza Srokowski.

Spotkanie z reżyserem Wojciechem Smarzowskim i pisarzem Stanisławem Srokowskim zorganizowała 10 grudnia br. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie, w ramach projektu „W związku z literaturą. Inspiracje”.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy