Reklama

Kultura

O prostocie bohaterstwa w “Sprawiedliwi. Historia rodziny Ulmów”

Alina Bosak
Dodano: 31.10.2018
41887_sprawiedliwi
Share
Udostępnij
Kim jest bohater? Czy po wyglądzie można poznać bohaterkę? Jaki błąd rodzi zbrodniarza? Proste pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Zadaje je także Beniamin Bukowski, autor scenariusza i reżyser spektaklu „Sprawiedliwi. Historia rodziny Ulmów”. To opowieść, którą warto w Teatrze im. W. Siemaszkowej zobaczyć, bo przypomina, że wielkich rzeczy dokonują zwykli ludzie. 
 
 
Historia rodziny Ulmów z podkarpackiej Markowej jest dosyć dobrze znana. Od dekady w jej popularyzację mocno zaangażowany jest historyk Mateusz Szpytma, obecnie zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, który badał zbrodnię, jakiej dopuścili się okupanci na polskiej rodzinie i ukrywanych przez nią Żydach. Za jego sprawą w Markowej powstało Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów, a wystawa prezentująca tę przejmującą historię objechała świat. 
 
Zdarzyło się to 24 marca 1944, niedługo przed dotarciem do Markowej Armii Czerwonej. Tego dnia ekspedycja karna niemieckiej żandarmerii w Łańcucie, morduje ciężarną Wiktorię Ulmę, jej męża Józefa Ulmę, szóstkę ich dzieci oraz ośmioro ukrywających się pod ich dachem żydowskich uciekinierów: Saula Goldmana z synami, Gołdę Grünfeld i Leę Didner z córeczką. Donosicielem ma być granatowy policjant Włodzimierz Leś, który zajął majątek po Żydach ukrywanych przez Ulmów. Zostanie za to potem skazany wyrokiem sądu podziemnego na śmierć. 
 
Mimo dokładnych badań historyków, informacje i relacje na temat tego, jak doszło do tego, że Ulmowie postanowili udzielić pomocy Żydom i co doprowadziło do denuncjacji, są dosyć skąpe. O tragicznym dniu opowiedział w zeznaniach jeden z uczestników karnej ekspedycji, ale już wielu okoliczności, w jakich to wszystko się wydarzyło, jest bardziej kwestią wniosków i analiz badaczy niż dokładnych opisów w źródłach. I to zaznacza narrator już na początku spektaklu „Sprawiedliwi. Historia rodziny Ulmów”, w którym wiele scen zostało wymyślonych, chociaż nawiązuje do tego, co o rodzinie Ulmów i jej losach wiadomo z relacji świadków. 
 
– To było najtrudniejsze – znaleźć klucz do przekazania tej historii, która opowiada przecież o prostym, codziennym życiu ludzi, którzy dokonali czegoś niezwykłego, znaleźć punkt ciężkości między językiem sztuki, licentia poetica i faktami historycznymi. Na szczęście nie musieliśmy odwoływać się tylko do suchych faktów historycznych. One są cenne, ale w odniesieniu do ludzkiego życia nie są wszystkim – dzielił się reżyserskimi dylematami Beniamin Bukowski jeszcze przed premierą spektaklu, która odbyła się 12 października br. 
 
Język, jakim posłużył się tworząc scenariusz, pomogły znaleźć zdjęcia Józefa Ulmy, który interesował się fotografią i dokumentował z jej pomocą nie tylko życie wsi, ale i życie rodziny. Tak zachował intymny obraz swoich najbliższych. Ich uśmiechy, gesty czułości, codzienną pracę. Podłogę sceny wypełniają setki takich drobnych, biało-czarnych fotografii. To ważna część skromnej scenografii, którą współtworzą proste codzienne przedmioty – stół, krzesła, biały obrus i kołdra. To one definiują ten materialny dom, kojarząc się z tym, co wspólne i razem celebrowane. Oszczędność rekwizytów dyktowała też niewielka przestrzeń – spektakl grany jest w Szajna Galerii. Katarzyna Stochalska, autorka scenografii i kostiumów dobrze sobie z tym miejscem poradziła, dostarczając reżyserowi i aktorom wystarczających środków do kreowania w tym wnętrzu przedwojennego świata Ulmów. Aktorska gra ma niebagatelne znaczenie w ożywianiu tej przestrzeni i uruchamianiu wyobraźni widza. Z tego zadania znakomicie wywiązują się: Justyna Król, Małgorzata Pruchnik-Chołka, Waldemar Czyszak, Paweł Gładyś i Robert Żurek.   
      
Mamy więc bohatera – Józefa, mamy bohaterkę – Wiktorię i mamy zbrodniarza – Włodzimierza. I ukrywanych Żydów, i dzieci Ulmów. Ale tylko postaci Wiktorii i Józefa obsadzone są niezmiennie przez tę samą aktorską parę: Małgorzatę Pruchnik-Chołkę i Roberta Żurka. Pozostali aktorzy wcielają się w różne role: w dzieci Ulmów, ich sąsiadów, ukrywanych Żydów. Udaje im się oddać radość wspólnego życia dobrze dobranego małżeństwa, przyjazne relacje z sąsiadami, przerażenie, kiedy rozpoczynają się pierwsze morderstwa Żydów w okolicy i strach tych, którym udaje się wymykać obławom, przypominającym polowanie na zwierzęta.
 
Twórca spektaklu kreśli też historyczne tło, opowiada o relacjach polsko-żydowskich w Markowej, gdzie przed wojną żyło 120 Żydów. Ocalało 17-21? Źródła podają różne liczby. 
 
Przypominają o nich stare żydowskie melodie, płynące w tle spektaklu. I nie potrzeba prawdziwego dźwięku wystrzału, ale wystarczy krótki krzyk Pawła Gładysia: „Strzał, …, strzał… strzał”, by bardziej wrażliwy widz otarł łzę.       
 
Bukowskiemu udało się nie popaść w patos, uciekł od hagiograficznego stylu i dzięki temu nie oszpecił swoich bohaterów aurą nieosiągalnej świętości. Święta jest zwyczajność – mówi. – A odwaga i sprawiedliwość bierze się z podejmowania małych decyzji, które mają wielkie konsekwencje. 
 
Ten spektakl jak żaden polecam nauczycielom. Zabierzcie na niego uczniów. Prostota środków artystycznych czyni go zrozumiałym dla wszystkich, a wartości, o których mówi, są fundamentem w budowaniu świata znośnego dla ludzi.      
 
 

 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy