Alina Bosak: Jan Nowara, dyrektor Teatru Siemaszkowej nie ukrywa, że zaprosił panią do współpracy, będąc pod wrażeniem Festiwalu De Novo, który prze wiele lat organizowała pani w Dynowie, ale i innych spektakli, które reżyserowała pani m.in. w warszawskim Teatrze Dramatycznym, czy Teatrze Nowym w Poznaniu. Od razu ustaliliście, że w Rzeszowie będą to "Trzy siostry"?
Magdalena Miklasz: Pierwszą propozycją była „Mewa” Czechowa, ale ja chciałam wyreżyserować właśnie „Trzy siostry”. Moim marzeniem było zrealizować obie te sztuki kiedyś w teatrze. Przeważyły „Trzy siostry”, ponieważ wyobraziłam sobie trzy aktorki Siemaszkowej – Dagny Cipora, Justynę Król i Joasię Baran jako trzy siostry i poszłam za tą myślą. Zawsze staram się dopasować temat do zespołu, do aktorów. Miałam okazję z kilkoma osobami z Teatru Siemaszkowej już pracować podczas spektakli realizowanych na festiwalu w Dynowie. Podkarpacie darzę dużym sentymentem.
Co takiego znalazła Pani w sztuce, której akcja toczy się w XIX-wiecznej Rosji, że postanowiła ją pokazać współczesnemu widzowi?
Dla mnie ten tekst jest bardzo żywy emocjonalnie. Przejmują mnie historie tych postaci i potrafię się z każdą z nich utożsamić. Siostry są w tym samym wieku, w jakim są realizatorki spektaklu: ja, odpowiedzialna za dramaturgię – Ola Krzaklewska, tworząca choreografię – Marta Bury, aktorki – dlatego ich problemy potrafimy przez siebie przeprowadzić. Pracowałam nad tym tekstem dość długo, bo już wcześniej na zajęciach laboratoryjnych ze studentami. I cały czas miałam poczucie, że jak się troszeczkę odkopie go z konwencjonalnych zabiegów dramaturgicznych i wyciągnie się esencję emocji, skupiając na tym, co dziś jest nam bliskie, możemy wyłowić bardzo piękną rzecz – jego ponadczasowość. Mimo że, bohaterowie Czechowa żyli w innej rzeczywistości, inaczej ze sobą rozmawiali i nie mieli wielu rzeczy, które my mamy dzisiaj, dotykały ich te same problemy co i nas. Pewnych spraw człowiek widać nie jest w stanie "przeskoczyć" – przemijania, śmierci, samotności, wewnętrznej pustki. Postaci na okrągło, właściwie w każdym akcie powtarzają: „A jak życie będzie wyglądało za 100, 200, 300 lat” i ciągle się spierają. Jedna postać uważa, że wszystko się zmieni, a inna ripostuje, że nic prócz kroju marynarek, bo ludzie będą mieć te same problemy. To samo pytanie o przyszłość i o to, na ile zmieniliśmy się my i nasze postrzeganie świata, chciałabym rzucić w stronę publiczności. Ten spektakl nie jest odpowiedzią. Jest zadaniem pytania.
Spektakl jest wierny pierwowzorowi?
Staramy się zachować ten tekst. Jest tylko kilka punktów, w których dopuszczona jest improwizacja. Co ważne, w tekst i postaci próbujemy wrzucić coś współczesnego – w sam sposób grania, rozmowy. Udało się to zrobić tak, że kiedy nawet mówimy Czechowem dosłownie, wielu osobom wydaje się, że to jest jakiś nowy tekst. Przyznam, że wyzwaniem jest dla nas złapanie tego świata, w którym ludzie wciąż ze sobą przebywają, rozmawiają, „wyczuwają” swoje poglądy. Czechow w tekście pokazuje tę podskórną grę, nie ma wyciągania, kawy na ławę, wszystko wydarza się między słowami. Wciąż zastanawiamy się z aktorami, na ile my dzisiejsi potrafimy to odtworzyć. A chcę, żeby tamten świat XIX-wieczny był tylko maską, przykrywką, pod którą szukamy emocji, które potrafimy sobie wyobrazić. Interesuje mnie ten rodzaj zderzenia – naszej wyobraźni z dramatycznym kostiumem. Wystawiając „Trzy siostry” nie wskrzeszamy na siłę jakiegoś przeszłego świata. Odnajdujemy w nim swoje emocje. Spędziliśmy z aktorami wiele czasu nad tym tekstem i dał mi on pewność, że coś fundamentalnego w człowieku nigdy się nie zmienia. Dlatego rozumiem te postaci.
Spektakl ożywi muzyka. Aktorzy zagrają na żywo i jest żywiej niż w niejednym wystawionym dramacie Czechowa.
Wykorzystałam to, że Asia i Justyna grają na skrzypcach, Mateusz jest multiinstrumentalistą, Dagny też. Skoro mamy odtworzyć salon, w którym ludzi rozmawiają, bawią się, to trzeba to zrobić naprawdę. Chciałam też, aby to było lekkie, nie smętne przedstawienie. Ponieważ tak czytam Czechowa. Staramy się tworzyć taki świat, w którym każda postać walczy, aby nie być smutną. One są wzruszone, Masza może jest wściekła, Olga może jest cały czas na granicy płaczu, ale nie chcą tego pokazać. Kiedy postaci są na takiej granicy, staje się to ciekawe dla widza. Dla mnie to jest prawdziwe i tak chcę to pokazać.
Widząc próby do spektaklu, ma się wrażenie, że wszyscy świetnie się bawicie. Czy to pomaga stworzyć dobry spektakl?
Tak. Aby stworzyć świat dramatu i opowiedzieć o dobrych ludziach uczciwie i szczerze trzeba stworzyć taką bliską relację. Przed premierą, oczywiście, kłócimy się, dyskutujemy. Ale mam wrażenie, że udało nam się stworzyć zgrany zespół. Dobrze się ze sobą czujemy. Tak samo, jak bohaterowie Czechowa.
W pani dorobku jest m.in. „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „ Sen nocy letniej” Szekspira, teraz Czechow. Ma pani słabość do klasyki?
Mam. Kiedyś się tego wstydziłam, a teraz przestaję. Ja się w tym odnajduję, dobrze się w tym czuję i nie zamierzam tego ukrywać. Czuję, że są to dzieła napisanie przenikliwie, mądrze, że ktoś nad nimi długo siedział, pracował, rozmyślał przez co pozwalają mi coś odkryć. Do klasycznych tekstów nie muszę niczego dobudowywać. Ja je tylko odkrywam. Jestem partnerem, artystą, który chce coś powiedzieć a propos. To dla mnie podróż w coś głębokiego, co uczy mnie ważnych prawd o życiu.