Reklama

Kultura

Historia teatru i Rzeszowa kostiumem pisana

Alina Bosak
Dodano: 18.04.2022
62467_5k4a0543
Share
Udostępnij
– Jęk zachwytu usłyszałem w teatrze raz – kiedy w rewiowej scenie po schodach zeszło pięćdziesiąt tancerek w kostiumach ze „strusich” piór. W sklepach nie było wtedy nic, a my wyczarowaliśmy Paryż, sklejając pióra z pociętych firanek i muślinów. Na tym polega magia teatru – mówi Jerzy Rudzki, wybitny polski scenograf. To dla tej magii Wanda Siemaszkowa, dyrektorka Teatru Ziemi Rzeszowskiej, w 1945 roku miała rzucić na stół złotą broszkę, by sfinansować scenografię i kostiumy, i olśnić powojenny Rzeszów „Balladyną”. Teatr, którego jest dziś patronką, zmieniał się razem z polską codziennością. Był czas, że zatrudniał ośmiu krawców, perukarkę, a nawet metaloplastyczkę, która wykuła zbroję. Ale zawsze chodziło o to samo – by na scenie dla widza dokonał się cud.
 
Zaczęło się od przeglądania akt, które Teatr im. Wandy Siemaszkowej przekazał do Archiwum Państwowego w Rzeszowie. – Materiały archiwalne trafiają do nas regularnie, kiedy kończy się 25-letni okres przechowywania ich w instytucji, w której powstały. Na projekty przywiezione z teatru zwróciłam uwagę podczas ich opracowania i przygotowań do 666 rocznicy nadania praw miejskich, którą Rzeszów świętował w 2020 roku. Planowaliśmy publikację książki na bazie akt instytucji miejskich. W jednej z teatralnych teczek trafiłam na projekt kostiumów do szekspirowskich sztuk: „Wieczoru Trzech Króli” i „Otella”. Rysunki, notatki, ścinki materiałów. Były tak barwne, że od razu pojawiła się myśl, by naszą publikację poświęcić właśnie kostiumom teatralnym. Są czymś, co żyje krótko, znika wraz przedstawieniem. Ich przypomnienie jest zatem hołdem dla artystów, którzy je tworzą i są współautorami spektaklu, chociaż nie widać ich na scenie i nie otrzymują braw – mówi dr Izabella Frużyńska z Oddziału Informacji i Udostępniania, która pomysłem najpierw zaraziła dyrektora Archiwum Państwowego w Rzeszowie Pawła Dudka, a potem dyrektora teatru Jana Nowarę. Dzięki temu pod koniec 2021 roku ukazał się album „Teatralne życie kostiumu. Wybrane projekty kostiumów do spektakli wystawianych w Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie w latach 1957-2020”. W pracę nad wydawnictwem, obok dr Frużyńskiej, ze strony teatru zaangażowali się: artysta-grafik Krzysztof Motyka, teatrolożka Aldona Szczygieł-Kaszuba oraz redaktor Monika Midura.
 
Dr Izabella Frużyńska. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Od 1944 roku, przez niemal osiemdziesiąt lat działalności, rzeszowska scena dramatyczna wystawiła ponad 560 premier. Do książki trafiły projekty 95 z nich, przygotowane przez 50 scenografów. Z pierwszych kilkunastu lat działalności teatru nie zachowało się wiele udokumentowanych spektakli. Brakuje także projektów z lat 90., ponieważ w tym okresie scenografowie często nie pozostawiali swoich prac-rysunków w teatrze. – Ale teczek i tak są setki. W każdej projekty kostiumów, scenografii, rekwizytów. W niektórych teczkach jeden projekt, w innych kilkadziesiąt. Przykładem jest sztuka „Ryszard III” Wiliama Szekspira, w reżyserii Stanisława Wieszczyckiego, ze scenografią Wojciecha Krakowskiego (premiera w marcu 1977 roku); cztery części i cztery wielkie pudła – zauważa dr Frużyńska. Na marginesach, obok rysunków albo na rewersie, scenografowie zamieszczali uwagi dotyczące rozmiarów, kolorów, materiałów. Dolepiali próbki tkanin i instruowali krawców. Karol Gajewski przy postaci Kassjo z „Otella” (premiera 1958 rok) zaznacza, by „farbować kalesony”, Zdzisław Korelski stwierdza, że kolor szlafroka Marii w „Niepokoju przed burzą” (premiera 1962) „zależy (niestety) od tego co będzie można znaleźć w sklepach”, a Barbara Stopka, projektując buty do „Ślubów panieńskich” w 1981 roku, dopisuje, by te dla Albina miały aż 7-centymetrowe obcasy, w przypadku Anieli wystarczą 4 cm. Tu nazwisko aktora, tam szczegółowy rysunek peruki, maski, kapelusza.
 
– I wszystkie te wizje trzeba było spełnić – wspomina Jerzy Lubas. Nad jego biurkiem przez kilkanaście lat wisiało hasło, które każdy scenograf przybyły do Rzeszowa mógł przeczytać: „Zrobię wszystko, co scenograf wymyśli, ale w sprawach cudów zapraszam naprzeciwko”. Czyli tam, gdzie nad ulicą Sokoła góruje wieża kościoła bernardynów. Widać były rekwizyty, które załatwić mógł tylko Bóg. Jerzy Lubas z „Siemaszką” związany jest od 50 lat. Zaczynał jako oświetleniowiec, był kierownikiem działu technicznego odpowiedzialnym za obsługę sceny, dziś współpracuje z teatrem jako producent. Pamięta dobrze Irenę Perkowską, która przez ponad 20 lat była tu etatowym scenografem. W latach 1953-1975 zrealizowała ponad 70 premier, a pamiątkowa tablica z jej imieniem wisi dziś na murze starego cmentarza w Rzeszowie, obok wspomnienia o Tadeuszu Nalepie i Mirze Kubasińskiej. – Elegancka i precyzyjna – mówi Jerzy Lubas. – Ja dopiero zaczynałem przygodę z teatrem, ona pracowała w nim już od lat. Teatr posiadał wtedy bogate zaplecze techniczne. Były dwie pracownie krawieckie – damska i męska – zatrudniające osiem osób, między innymi Zofię Kraczkowską oraz Tomasza Szczurka. Ale czasem zlecało się coś rzemieślnikom w mieście. Modystka Irena Kosanocka miała zakład przy ul. 3 Maja, nakrycia głowy zamawiało się również u Józefa Mroza i u Stanisławy Magryś przy ul. Gałęzowskiego.
 
Kostiumy do spektaklu "Żołnierz i Królewna", zaprojektowane przez Krzysztofa Motykę. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Do końca lat 60. XX wieku biegłych w sztuce teatralnej rzemieślników kształciło Liceum Technik Teatralnych przy Teatrze Narodowym w Warszawie, na takich kierunkach jak: elektromechanik i oświetleniowiec sceny, meblarstwo teatralne, perukarstwo i charakteryzacja, krawiectwo męskie i damskie, malarstwo teatralne, modelatorstwo i rzeźba, modniarstwo, a nawet szewstwo teatralne. Kiedy w 1969 roku liceum zostało rozwiązane, a ostatni jego absolwenci odchodzą na emeryturę, brak teatralnych rzemieślników staje się coraz bardziej zauważalny.
 
– Teatralne krawiectwo wymaga szczególnych umiejętności. Kostiumy robiło się i z papieru, i ze słomy, i z worka na śmieci jak w spektaklu „Deballage” Józefa Szajny. Z rafi, z juty, trawy. Trzeba umieć frak i żupan uszyć, kryzę pod szyję zrobić, a przede wszystkim rozumieć teatr i aktora. Nawet najbardziej skomplikowany strój nie może krępować ruchów, musi dać się szybko zdjąć za kulisami – zauważa Jerzy Lubas.
 
Praca nad kostiumem zaczyna się od spotkania reżysera ze scenografem. Powstają projekty, a potem scenograf przyjeżdża do teatru i uzgadnia wszystko w pracowni z krawcami. Następnie szycie, przymiarki, poprawki, czasem do ostatniej chwili.
 
– Niektóre stroje bywały bardzo pracochłonne. Perukę robiło się 2-3 tygodnie, żmudnie nawlekając pasemka włosów na specjalną siatkę. Nasz perukarz Andrzej Grzyb uczył się tej sztuki właśnie w Liceum Technik Teatralnych – przypomina sobie Jerzy Lubas, wracając do czasów, kiedy w rzeszowskim teatrze funkcjonowało wiele różnych pracowni – stolarnia, ślusarnia, perukarnia. – Ślusarz bywał potrzebny nie tylko do scenografii, ale zdarzało się, że wykonywał druciane konstrukcje kostiumów, na których układało się materiał. Bez metalowych kół, usztywniających fiszbin, nie utrzymałyby się te wszystkie warstwy tiulu w paczkach, czyli spódniczkach baletnic – wyjaśnia producent. – W latach 70-80., w sklepach brakowało wszystkiego. Po niezbędne materiały trzeba było czasem wyprawić się z Rzeszowa nawet do Gdańska, gdzie przy ul. Elbląskiej mieściła się hurtownia dla teatrów „Copia” i można było trafić na niedostępne gdzie indziej tkaniny oraz dodatki. Przy tym powszechnym niedostatku materiałów wykazywaliśmy się sporą pomysłowością. I tak na przykład zamiast fiszbin do usztywniania materiałów stosowaliśmy sprężyny ze starych zegarów. Trzeba je było wyprostować i odpowiednio przycięte włożyć do tunelików z materiału. A kiedy wybitny scenograf Wojciech Krakowski do „Ryszarda III” wg Williama Szekspira zaprojektował kostiumy z materiału w kratę, nie było innego wyjścia – musieliśmy go wydrukować. Najpierw powstała maszyna do drukowania z dwóch rur PCV. Na jednej nożykiem wycięliśmy wzór, farbę drukarską załatwiło się w Rzeszowskich Zakładach Graficznych – bo wtedy wszystko się „załatwiało” – i można było drukować. Zespołowo – jedna osoba kręciła korbą, druga uzupełniała farbę na rurach, a jeszcze dwie inne musiały materiał trzymać, aby równo przesuwał się między wałkami.
 
W pracowni krawieckiej Teatru im. W. Siemaszkowej. Od prawej stoją: Marta Hubka, Magdalena Stanio, Monika Gładyś, Gabriela Komenda, Katarzyna Tanasiewicz. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Taką nadrukowaną tkaninę utrwalało się potem w wodzie z octem. Z daleka wyglądała pięknie. Jedyny kłopot – ufarbowane pachy aktora, który spocił się na scenie. Ale bywało i na odwrót, że materiały, zamiast farbować, wybielało się w wodach utlenionych. W teatrze musiała być pralnia-farbiarnia z wielką wanną, kotłem do gotowania farby. Gotowało się też klej kostny w stolarni, wciąż potrzebny do scenicznych dekoracji.
 
– Te wszystkie zapachy witały mnie od drzwi, kiedy wchodziłem rano do teatru. Scenografia wymagała pomysłów, by publiczność oczarować. Konstruowaliśmy maszyny do dymu, do wiatru. Były próby z ogniem, co raz skończyło się tym, że pół scenografii puściliśmy z dymem, testując podpalanie na podwórzu teatru elementów scenografii polanych benzyną – wspomina Jerzy Lubas. – Zmiany często następowały nawet w dniu premiery. Nieraz zatem przychodziło się do teatru na próbę generalną, a wychodziło rano. Przypominało to jazdę bez trzymanki, ale widz tego nie mógł odczuć. Kiedy kurtyna pójdzie w górę, wszystko musi grać.
 
Projekty – dzieła sztuki

Dr Izabella Frużyńska, która obok pracy nad książką „Teatralne życie kostiumu” przygotowała również wystawę z rysunkami scenografów, mówi, że niektóre z nich są małymi dziełami sztuki. Chętnie oprawiłaby je w ramki i powiesiła w domu. Dotyczy to m.in. prac Jerzego Rudzkiego, wybitnego scenografa teatralnego i telewizyjnego, autora scenografii i kostiumów do około stu przedstawień Teatru Telewizji oraz dwustu spektakli, musicali, baletów, bajek dla dzieci w teatrach dramatycznych i muzycznych. Minęło już 50 lat od dnia, kiedy jako absolwent architektury na Politechnice Warszawskiej po raz pierwszy przekroczył próg telewizji, by asystować Xymenie Zaniewskiej przy pracy nad scenografią teatralnego serialu telewizyjnego „Sława i chwała”. Współpracował potem z wieloma teatrami w całej Polsce, także z rzeszowskim. W 1999 roku ściągnął go do Rzeszowa ówczesny dyrektor „Siemaszki” Henryk Rozen.
 
– To była jakaś awaryjna sytuacja. Wycofał się scenograf „Pinokia” i przyjechałem ratować sytuację. Projekt przygotowałem w dwa tygodnie, czyli tempie ekspresowym – wspomina dziś Jerzy Rudzki. Z dziesięciu swoich realizacji „rzeszowskich” najbardziej lubi „Odprawę posłów greckich” w reżyserii Sławomira Gaudyna (premiera 2010). – Zestawienie w tym spektaklu twórczości Jacka Kaczmarskiego i Jana Kochanowskiego było dość ryzykowne, ale się sprawdziło. Dla mnie to była kreacyjna zabawa na temat renesansu – z jednej strony kontusze, z drugiej szalony strój Kasandry. Aby się bawić konwencjami, nawiązaniami, trzeba posiadać solidną wiedzę na temat epoki, dzieła literackiego – łączyć zainteresowanie kulturą, literaturą, sztuką. To obok znajomości technologii i rzetelnego rzemiosła jest podstawą pracy scenografa – mówi Jerzy Rudzki, podkreślając, że chociaż te zasady się nie zmieniają, ze współczesnymi teatrami coraz bardziej mu nie po drodze. – Jestem oldschoolowy. Jeszcze w zeszłym roku zrobiłem dwie premiery: w Operze i Teatrze Narodowym w Warszawie, ale postanowiłem się wycofać. Tworzę jednostkowe, artystyczne i wymagające kostiumy, a tymczasem z teatrów znikają pracownie i rzemieślnicy. Dwa lata temu przygotowywałem spektakl w Opolu. Olbrzymi teatr, pięć scen i raptem się okazuje, że jest jeden stolarz i ślusarz ze złamaną ręką, nie ma tapicera, modelatora i malarza. Krawcowa jedna. A robiłem tam „Mistrza i Małgorzatę”. Duża scena, ileś zmian dekoracji i sto kostiumów – wylicza scenograf. – Tak jest w całej Polsce. W Warszawie jedynie Teatr Wielki i Teatr Polski mają pracownie jak kiedyś. Natomiast Teatr Dramatyczny, posiadający pięć scen, zatrudnia już tylko jednego krawca męskiego, stolarza i modelatora.
 
Wolny rynek wymiótł ze scen rękodzieło. Teatry liczą pieniądze. Za kostium klasyczny płaci się ok. 1-1,5 tys. zł, co przy 30 postaciach daje już 50 tys. zł. Ponadto, zrobienie butów, peruki kosztuje kilka tysięcy złotych. Na takie realizacje jak paryska rewia, gdzie pióra dla jednej tancerki kosztują około trzech tysięcy euro, polskich scen nie stać. Ale nie było stać i w Polsce Ludowej. A mimo to … rewie wystawiano.
 
– Wymagało to od scenografa pomysłowości – przyznaje Jerzy Rudzki. – W połowie lat 80. w Teatrze Muzycznym w Gdyni przygotowywałem „Huśtawkę” – słynny musical na podstawie sztuki „Dwoje na huśtawce”. Jego finałem jest wielka scena w stylu grand opera ze znanym na całym świecie przebojem „Nieważny początek, ważny koniec”. Kiedy podniesie się kurtyna, ukażą się schody do nieba. Zejdzie po nich kilkadziesiąt tancerek w pióropuszach i mają olśnić publiczność. Tymczasem w Polsce na półkach pustki, a w całym mieście tylko jeden sklep, który może wystawiać rachunki instytucjom. Skąd wziąć pióra? W Gdyni była stara modystka, pracowała w tym zawodzie jeszcze przed wojną, właściwie już emerytka, która dochodziła do teatru. Kazała wszystkie firanki i muśliny ściągnąć, pociąć na paski, nakleić na druty, namoczyć w wodzie z cukrem, by usztywnić. I zrobiliśmy 50 kostiumów jak z paryskiej rewii. Z drutu i starych muślinów. Gdy kurtyna poszła w górę, to pierwszy i jedyny raz w życiu usłyszałem jęk na widowni. Dziewczyny schodziły czwórkami ze schodów w kolorowych piórach, podświetlanych reflektorami. Z bliska koszmar, bo to przecież podarte szmaty, ale z daleka na widowni zachwyt. Na tym polega teatr. To jest czarowanie i magia. Publiczność wciąż za tym tęskni. Chociaż w teatrze szukamy różnych rzeczy, to olśnienia też chcemy. Widowiska, jakiego nie da nam żaden film – podkreśla scenograf.
 
Kostiumy do "Odprawy posłów greckich", projektu Jerzego Rudzkiego. Fot. Karta z książki "Teatralne życie kostiumu'.
 
Teatralny cud

– Zmienił się świat materialny, a wraz z nim świat teatralny – mówi Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej. – Odchodzili z teatru krawcowe i krawcy, ze względu na dominację kostiumów współczesnych, kupowanych i przerabianych. Przestało się kształcić krawców teatralnych, co odczuliśmy szukając ich w pewnym momencie i przekonując się, że uprawianie krawiectwa jako sztuki teatralnej zamiera. W Teatrze Siemaszkowej pracują obecnie dwie krawcowe – Gabriela Komenda i Monika Gładyś. Wspiera je garderobiana Magdalena Stanio. Prace stolarskie zamawiamy u współpracującego z teatrem Piotra Karpa. Scenografia stała się przestrzenią, w której coraz częściej gra kostium, światło, multimedia, chociaż wciąż pojawiają klasyczne dekoracje, jak piękne okno ze starej szkoły w pokochanej przez publiczność farsie „Okno na parlament”.
 
Nawiązania do tradycji podobają się publiczności także w sztuce „Wesołe kumoszki z Windsoru”, w której scenografka Magdalena Gajewska postawiła na klasyczny układ teatru szekspirowskiego, aby aktorzy w tchnących przepychem kostiumach mogli w nim zaistnieć w mocny sposób. – Ze świata socrealizmu przeszliśmy do konsumpcji i dostępu do wszystkiego – przyznaje Jan Nowara. – Ale jedno pozostaje niezmienne: między reżyserem, który proponuje tekst scenografowi, i scenografem, musi zaistnieć jakiś rodzaj wspólnoty myślenia, idei. Zawsze fascynował mnie ten proces – jakaś idea, którą wykładam jako reżyser, podejmowana jest przez scenografa, wymyśla on materialny świat, w którym można rozegrać dramat. Przypomina to cud stworzenia – powstaje świat, którego początkiem jest pusta scena i czyjaś wyobraźnia. Jest w tym coś demiurgicznego. Widzowie wyrwani z codzienności muszą się w nim odnaleźć, a kostium w tym odgrywa rolę fenomenologiczną. Odmienia aktorów, którzy niosą na sobie ciężar uwiarygodnienia tego świata. Daje im nowy byt. Aktor pojawia się w kostiumie – a do tego przynależy także charakteryzacja, fryzura – i nie jest już sobą. Może w różnych postaciach przeżyć kilka żywotów, opowiedzieć różne historie. Operuje emocjami i pozwala publiczności teatralnej zwiedzać różne światy. Ten moment, kiedy wychodzi na scenę i staje się kimś innym, jest całkowicie magiczny.
Fot. Materiały prasowe
 
Książka „Teatralne życie kostiumu”, wydana przez Archiwum Państwowe w Rzeszowie i przygotowana we współpracy z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej, została zgłoszona do konkursu na Najpiękniejszą Książkę Roku 2021, organizowanego przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. Oryginalna i atrakcyjna edytorsko ma wartość przewodnika po świecie teatralnego kostiumu. Przy każdym projekcie podano sygnatury, które ułatwiają samodzielne poszukiwania archiwalne. Rysunki są zdigitalizowane, a także prezentowane na wystawie w Archiwum Państwowym. Zaplanowano ich wystawę również w Teatrze Siemaszkowej, 2 kwietnia 2022 roku, podczas premiery „Skrzypka na dachu” .
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy