Reklama

Kultura

“Wilijo łu Babki Jagaty”. Święta z opowieści Stefanii Budy

Natalia Chrapek
Dodano: 21.12.2021
43372_tradycja
Share
Udostępnij
Ziarno i siano na stole, łyżki zatknięte za pas oraz przywoływanie wilka. O dawnych świątecznych zwyczajach, symbolach i przesądach we wspomnieniach Stefanii Buda, regionalistki z Nosówki k. Rzeszowa. 
 
– Moje dzieciństwo przypada na czas wojny, okupacji  i pierwszych lat po wyzwoleniu. Zdarza się, że nie zawsze mogę oddzielić wydarzenia zapamiętane z autopsji od tych poznanych z opowiadań starszych, a przede wszystkim mojej opiekunki i ukochanej babci Agaty Dziedzic, która przekazała nam całe bogactwo wiedzy o tradycjach i zwyczajach regionalnych. Nie pomijając przy tym uwarunkowań historycznych i gospodarczych w Polsce oraz naszym regionie. Przeżyła 89 lat. Do ostatnich chwil zachowała bardzo dobrą pamięć. Ze względu na wzrost (mierzyła ponad 190 cm wzrostu), a może i wiedzę (umiała czytać i pisać) nazywana była przez mieszkańców wsi „Wielko Jaga”. Gdy zmarł jej mąż Walenty, zamieszkała w naszym rodzinnym domu i dbała, żeby każde Święta Bożego Narodzenia przebiegały zgodnie z prastarą tradycją – opowiada Stefania Buda.
 
Przygotowania pełną parą
 
We wspomnieniach Stefanii Budy przygotowania do świąt to czas szczególny, wymagający wkładu pracy wszystkich domowników. Zgodnie z tradycją przedświąteczne porządki rozpoczynały się co najmniej tydzień wcześniej. Bielono izby, myto sprzęty, prano i maglowano pościel, a także obrusy, ręczniki i ozdobne serwety. 
 
Gospodarz z synami, czy parobkami wcześniej przygotowywał opał oraz paszę dla inwentarza, bo podczas świąt te czynności były zabronione. To nie jedyne zakazy dotyczące tego okresu.  
 
– W Boże Narodzenie nawet ognia nie można było rozpalać, a nie daj Boże ostrymi mieczami się posługiwać – dodaje regionalistka.
 
W kuchni kobiety tradycyjnie zajmowały się przygotowywaniem potraw wigilijnych oraz  wypiekaniem chleba i placków świątecznych. Były to pierniki, strucle z makiem i inne przekładańce.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
W dzień Wigilii zawsze urządzano wielkie mycie, bo przecież każdy z domowników chciał zasiąść czysty do uroczystej wieczerzy. 
 
-Najmłodsze dzieci kąpane były w izbie, gdzie było najcieplej. Starsi musieli iść do obory i myć się w beczce – wspomina z uśmiechem Stefania Buda. 
 
Najważniejszy dzień w roku
 
Według regionalnej tradycji Wigilia to „dzień pojednania nieba z ziemią, złego i dobrego oraz moment nawiedzenia miejsc ziemskiego bytowania przez duchy przodków”, dlatego w ten szczególny czas każdy musiał wykonać swoje obowiązki solidnie i bez ponaglania, tak aby nie zasłużyć na karę i złości starszych domowników. Nie wolno było nic pożyczać, a wszystkie posiadane długi należało do wieczerzy zwrócić. Wszelkie nieporozumienia i kłótnie w rodzinie czy sąsiedztwie trzeba było natychmiast zakończyć i już w zgodzie przystąpić do wspólnej kolacji. 
 
– Bardzo dbano, by zachować własny honor.  Kmieć wysyłał syna albo parobka do krewnego, czy sąsiada z zaproszeniem na tzw. „Pośnik”, co było równoznaczne z wyciagnięciem ręki na zgodę.  Jeśli zaproszenie nie zostało przyjęte, kmieć nie ponosił winy i był usprawiedliwiony – dodaje.
 
Z tym dniem bardzo ściśle wiązano wróżby na przyszłość dotyczące pogody, plonów, hodowli inwentarza, a nawet planów miłosnych panien i kawalerów. Postępowano w myśl zasady: „jaka Wigilia, taki cały rok”.  Oto niektóre z wróżb. 
 
 „W Wilijo jasno, będzie w kumorze ciasno”, „Jak dom pierwszy w Wilijo nawiedzi chłop, to się będą darzyć byczusie i wieprzusie”, „ Kiej by przysła pirso baba, to by była cielisia”. 
Wigilijne zwyczaje w opowieściach babci Jagaty
 
– W Wigilię każdy w domu miał wyznaczoną  robotę. Nawet dzieci. Jeśli jednak nie miały zajęcia, to musiały  cicho siedzieć za piecem i nikomu nie zawadzać, dlatego też babcia Jagata siadała  przy zapiecku i opowiadała o zwyczajach, wierzeniach i wróżbach wigilijnych. A brzmiało to mniej więcej tak: „Dzisio je taki dziń, w którem złe moc traci, bo Zbawiciel nas się w tem dniu narodziuł. W te noc nawet zło bestyjo jedno się ze słabymi. Wilk nie łudusi małego zajacka, lis  nie łudusi kury, niedźwidź nie rozwali łuli. Co dzisio, tak cały rok, dej Panie Boze….” – opowiada regionalistka.
 
W wigilijny dzień, po zapadnięciu zmroku wszyscy mieszkańcy wsi gromadzili się w domu, w którym mieszkał „najstarszy z rodu”. Na środku izby stawiano stół przykryty białym obrusem, a pod nim układano siano i ziarno.
 
– Gospodarz obchodził i obsypywał wszystkie budynki dookoła ziarnem, zaklinając myszy. „Naści Boże stwory, nie właźcie do studoły, nie właźcie do kumory”. Ten zwyczaj miał chronić plony składowane w spichlerzach przed gryzoniami – dodaje.  
 
Kolejnym zwyczajem praktykowanym w ten szczególny dzień było ścielenie słomy pod stołem. Następnie kładziono na niej siekierę. Obecność tego narzędzia miała zapewnić biesiadnikom tzw. żelazne zdrowie.  
 
Posiłku nie rozpoczynano o pierwszej gwiazdce, ale zaraz po zmroku. Jadło się z jednej miski, każdy swoją łyżką, wtedy jeszcze drewnianą. Zaproszeni goście przychodzili zawsze ze swoimi sztućcami. Trzymali je za pasem na plecach. Wierzono, że w ten sposób będzie można wykonywać ciężkie prace polowe, wymagające pochylania się, takie jak siekanie ziemniaków czy buraków, bez najmniejszego bólu w plecach. 
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Izbę rozświetlał mrugający kaganek, lampa naftowa i świeczki na choince. Dzięki temu na ścianach migały roztańczone cienie. Uważano, że jeśli ktoś nie będzie miał swojego cienia, to za rok umrze.  
 
Innym zwyczajem w rodzinnym domu babci Stefanii Budy było przywoływanie wilka. 
 
-Jak się już wszyscy zebrali, babcia zarządzała: „Dzieci wołajcie po trzykroć wilcka. Wilcku, wilcku, wilcku przyć tu do nos, jak nie przydzies dzisio to nie przychoc nigdy”. Wierzono, że wilk jest symbolem wszystkiego co złe,  również szatana.  Gdyby „zło” przyjęło zaproszenie, to w ten sposób pojednałoby się z ludźmi i straciło swoją moc – wspomina Stefania Buda. 
 
Uroczystą kolację zawsze rozpoczynał gospodarz znakiem krzyża i modlitwą. Potem dzielono się opłatkiem i składano życzenia. Następnie gospodyni podawała do stołu potrawy.  Ostatnią z nich był zawsze kompot z suszonych owoców. Po jego podaniu młodzi chłopcy szli wiązać w sadzie drzewa, żeby obrodziły w Nowym Roku, a pozostali kolędowali i z kolędą wychodzili na pasterkę.  
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy