Reklama

Kultura

Malarz snów. Mija 17 lat od śmierci Beksińskiego

Antoni Adamski
Dodano: 21.02.2021
49734_beksinski
Share
Udostępnij
Życiorys Zdzisława Beksińskiego da się streścić w jednym zdaniu: słuchając muzyki siedział w pracowni i malował po 14 godzin dziennie. Gdy zmarła żona, na obiad – wraz ze zmywaniem naczyń – przeznaczał sobie maksymum po 10 minut dziennie. Uważał, iż posiłki to czas, który kradł malarstwu. 
 
Jadł gotowe potrawy z fast-foodów. Kupował np. hurtowe ilości hamburgerów, aby mieć zapas jedzenia. Zdarzały mu się zakupy nietrafione jak mięso, którego nie chciał wziąć do pyska nawet pies sąsiada. Menu artysty: cola light pita wraz z sokiem grejfrutowym lub żurawiną, skondensowane mleko, którego tuba starczała mu na jedno śniadanie. Na kolację – fabryczne lody dosładzane tym samym mlekiem. Wypijał po dziesięć szklanek kawy dziennie.  
 
Ślimak w skorupie
 
Porównywał się do ślimaka zamkniętego w skorupie, któremu każda interwencja z zewnątrz  (goście, wizyty, zakupy itp.) dezorganizowała z góry ustalony porządek dnia. Gdy tych zajęć było zbyt wiele, wpadał w popłoch. Jednak w okresach, gdy nikt nie przychodził, zdarzało mu się narzekać, iż nikt nie pamięta o „samotnym, opuszczonym starcu” – którego rolę zdarzało mu się nieprzekonywująco odgrywać. Nienawidził wyjeżdżać dokądkolwiek. Wkrótce po studiach zrezygnował ze stypendium w USA. Nie bywał nawet na otwarciach własnych wystaw: "Jeżeli chodzi o moją twórczość i o wystawy, to nic interesującego powiedzieć nie potrafię, gdyż na żadnej swojej wystawie nie byłem. Byłem na jednej po to, aby pakować prace. Ale ja osobiście nie znoszę kontaktu – nie tyle z publicznością, bo z publicznością jeszcze potrafię się dogadać. Nie znoszę kontaktu z wystawą jako taką. Nie lubię swoich obrazów wywieszonych rzędem jak kiełbasy na haku" – podkreślał.
 
Po pracy czuł się „sflaczały”, jakby sam siebie wyłączył z kontaktu. Niezdolny do czegokolwiek z wyjątkiem snu. Przyznawał, że nie jest wrażliwy na rzeczywistość, lecz tylko na swoje wewnętrzne wizje i przeżycia: "Czy jestem autorem obrazów czy snów, które na obrazach przedstawiam? – zastanawiał się, dopowiadając: Maluję jakbym fotografował własne sny. 
 
W jego obrazach wiele się dzieje: szkielety, zjawy, mroczne katakumby, przerażające wizje końca świata, krwawe pobojowiska, nad którymi krążą niesyte padliny kruki, wyludnione krajobrazy z pędzącymi czterema jeźdźcami Apokalipsy…Widz ogląda to wszystko i nieoczekiwanie dowiaduje się od autora, iż to są tylko jego osobiste wyobrażenia, które musi przyjąć na swój własny rachunek.
 
Odpowiedź na pytanie: Co z taką pasją malował Beksiński? – jest mocno rozczarowująca: 
 
-Znaczenie (obrazu) nie mam dla mnie najmniejszego znaczenia. Zaczynam malować arcybiskupa, a wychodzi mi lokomotywa. W czasie pracy porzucam pierwotny zamysł. Podążam za tym, co dzieje się na obrazie. W pewnym momencie przychodzi mi do głowy: gdy kompozycję odwrócę do góry nogami, będzie lepsza – tłumaczył tym, którzy domagali się objaśnień w rodzaju: „Co artysta chciał przez TO powiedzieć?” Widzom nie dawał najmniejszego punktu zaczepienia, nawet w postaci tytułów obrazów. Zastępował je sobie tylko zrozumiałą kombinacją cyfr i liter. Raz tylko – na stanowczą prośbę Janusza Boguckiego kierującego Galerią Współczesną „Ruchu” w Warszawie –  wszystkim swoim obrazom pokazywanym tam (w 1973) obrazom nadał ten sam tytuł: „Oczekiwanie”. „Ja każdy tytuł wymyślałem oddzielnie, mimo iż wszystkie są jednakowe, więc ta jednakowość w niczym nie umniejsza mego syzyfowego wysiłku…”- tłumaczył się pokrętnie w liście będącym jednocześnie wstępem do skromnego jednostronicowego katalogu. Kiedyś jego pracę kupiło Muzeum Ruchu Rewolucyjnego. – Widocznie dopatrzono się w niej jakiejś martyrologii – skomentował malarz.
 
W malarstwie Beksiński najbardziej cenił sobie formę i ekspresję: 
 
– Zaczynałem jako abstrakcjonista – powiedział w udzielonym mi wywiadzie w roku 1999 – W drugiej połowie lat 60-tych abstrakcja szybko stała się sztuką oficjalną, pompierską, pozbawioną treści – po prostu nudną. Nowe źródło inspiracji odkryłem przeglądając encyklopedię dewiacji seksualnych wydaną w latach 20-tych. Moją uwagę zwróciły rysunki maniaków: chorych ludzi ogarniętych obsesją. To było odkrycie. Jakość była amatorska, ale urzekł mnie autentyzm tych prac. Pomyślałem, że ja też mam swoją ukrywaną ze wstydem wyobraźnię seksualną i może warto byłoby spróbować przenieść jej owoce na papier. 
 
Przekorny Beksiński był przeciwnikiem ludowej krzepy i urzędowego optymizmu, które dominowały w sztuce okresu socrealizmu. Tłumaczył, że jego malarstwo dałoby się określić dwoma francuskimi terminami: bizarre – czyli to co niezgodne w przyjętym porządkiem i trudne do wytłumaczenia oraz morbide – niezdrowy, chorobliwy. Powtarzał iż to, co przedstawia, jest obrazem jego wewnętrznych przeżyć – zupełnie oderwanym od realności.
 
Wiesław Banach, były dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego i najlepszy znawca jego twórczości tak określa tę sztukę: „Beksiński stanowi fenomen w skali europejskiej. Artysta wyrzuca z siebie wizje tego, co dzieje się w jego podświadomości. Nie potrafi jednak wytłumaczyć swoich snów. Podkreśla, że podświadomość jest śmietnikiem kultury, rodzajem teatralnej rekwizytorni, po której wędruje człowiek (…) Groźba śmierci, rozpadu, zniszczenia, samotności jest tu nieustannie obecna. (…) Beksiński przeczuwa to co niewyrażalne: lęk przed pustką, jaką odsłania rozum. Wiek XVIII uznawał rozum za swego boga. Dwa stulecia później wiemy, że rozum nie jest w stanie odpowiedzieć na większość dręczących człowieka pytań.”
 
 
Życiorys artysty to tylko walka z przeszkodami, które musiał pokonać, by w końcu w spokoju zasiąść przed sztalugami.
 
Pochodził z szacownej rodziny sanockich przedsiębiorców, którzy założyli zakład kotlarski przekształcony z czasem w Sanocką Fabrykę Wagonów (obecna Fabryka Autobusów). W latach prosperity rodzina zbudowała domek z modrzewiowego drewna z malowniczym ganeczkiem, otoczony ogrodem. W II połowie lat 70-tych XX wieku domek był już w takim stanie, iż miejscowe władze wyburzyły go, aby nie zakłócał widoku Edwardowi Gierkowi i Piotrowi Jaroszewiczowi udającym się z „gospodarskimi wizytami” do „Autosanu”. 
 
Od dzieciństwa zainteresowany fotografią chciał zdawać do łódzkiej „Filmówki”. Na żądanie ojca wybrał jednak „dający chleb” zawód architekta. Odpracowując trzyletni nakaz pracy, z dyplomem Politechniki Krakowskiej skierowany został m.in. do Rzeszowa, gdzie wznosił bloki mieszkalne przy ul. Obrońców Stalingradu (dziś ul. Hetmańska). Mieszkając w hotelu robotniczym musiał zrezygnować z ciemni fotograficznej. Zaczął intensywnie rysować – co gorsze także w godzinach pracy. Po kontroli NIK-u został za to wyrzucony z posady:
 
-Nie kryłem radości. Nie miałem za co żyć, ale nie byłem już przypisany do biura, jak chłop do ziemi. Mogłem zajmować się wyłącznie sztuką – wspominał po latach w udzielonym mi wywiadzie z 1999 r. Zanim do tego doszło, zamieszkał z żoną w rodzinnym domu w Sanoku, gdzie na pół etatu „zaczepił się” w „Autosanie”. Wykonywał projekty nowych autobusów. Zachowany rysunek pojazdu świadczy o świetnym wyczuciu formy i o znajomości nowoczesnego zachodniego designe'u. Wykonany został nawet prototyp autobusu, który jednak nie został skierowany do produkcji, lecz trafił na złom. Później w pracowni plastycznej „Autosanu” wykonywał okolicznościowe hasła propagandowe. Tam – korzystając z zapasów – zaczął uczyć się nowej techniki: malarstwa olejnego. W końcu w zrezygnował z pracy etatowej i skazując siebie oraz rodzinę na niedostatek całkowicie poświęcił się sztuce.
 
Pierwszą swoją wystawę Zdzisław Beksiński zorganizował już w sanockim gimnazjum. Zyskał wtedy pierwszego recenzenta w osobie księdza katechety, który wskazując palcem autora ekspozycji grzmiał z ambony: „Ty synu umrzesz, ale twoje ohydne dzieła będą gorszyły pokolenia!” Później nie było lepiej. W latach 60-tych w Galerii Współczesnej „Ruch” (w gmachu Teatru Narodowego w Warszawie) wystawił serię rysunków. Ekspozycję podzielono na dwie części: tę dostępną dla wszystkich i drugą zasłoniętą kotarą – wyłącznie dla specjalistów. W czasie wernisażu młodzież urządziła przed wejściem „kocią muzykę”, żądając, aby wpuszczono ją za zasłonę. Ktoś wpisał w księdze pamiątkowej: „Wystawę zrobił zboczeniec płciowy. Wstyd i hańba!”
 
– Byłem w siódmym niebie – wspominał manifestując swą przekorną naturę Beksiński – Powiększyłem ten napis. Trzy lata wisiał w mojej pracowni na szafie. Moją radość zakłócała jednak pewna wątpliwość: a może ktoś wpisał to tylko dla żartu?
 
Początek kariery artystycznej należy datować na przełom lat 1972/1973, kiedy Janusz Bogucki – kierownik wspomnianej Galerii zorganizował Beksińskiemu kolejną ekspozycję. Widzowie kupili wszystkie obrazy pod tytułem „Oczekiwanie”. A później – po wielokrotnie wyższych cenach – zaczęli nabywać kolejne prace.
 
Nagrobki Beksińskiego
 
Zachowały się zdjęcia artysty wykonane na sanockim cmentarzu. Siedzi na rodzinnym grobowcu i stroi miny. Jakby pokazywał figę śmierci, która tak naprawdę była jego obsesją. Usprawiedliwia się, iż przy pomocy swych obrazów – w jedyny dostępny artyście sposób – chce unieśmiertelnić się, zostawić po sobie coś „co będzie w muzeach, ku zgrozie dziatwy szkolnej i wycieczek z prowincji. Te obrazy to moje własne nagrobki… Po prostu boję się śmierci, oswajam ją sobie ” – tłumaczył. 
 
Sztuka sanoczanina kojarzy mi się z barokowymi „tańcami śmierci” – utrwalonymi na płótnach moralitetami. Pouczały one, iż każdy: możny i chudopachołek, krezus i biedak są wobec śmierci równi i każdy nieuchronnie wpadnie w jej objęcia. Sztuka baroku w tym samym stopniu eksponowała przepych i bogactwo, co pośmiertny rozkład. W przerażającym wizerunku „Vanitas” w krośnieńskiej farze na pierwszym planie przedstawiono rozkładające się ciało zmarłego. Wypełzają z niego robaki i węże. Szczątki zmarłego otoczone są niepotrzebnymi już atrybutami doczesności – władzy, pieniędzy i sławy. „ Można bojąc się śmierci przyswajać sobie niejako śmierć oraz fakt konieczności samej śmierci.” –  tłumaczy artysta swoje zamiłowanie do szkieletów i czaszek, do groteski i grozy. 
 
„Wiesław Banach: „Czy sztuka Zdzisława Beksinskiego prowadzi nas ku rozpaczy czy też działa na zasadzie catharsis, i czy światło, które nieustannie odnajdujemy w jego sztuce daje choć odrobinę nadziei – pozostanie zawsze osobistą refleksją każdego z widzów”.
 
Na kilka dni przed swymi 76 urodzinami, w nocy z 21 na 22 lutego 2005  r. artysta został zamordowany w swoim mieszkaniu przez 19-letniego Roberta K., mieszkańca Wołomina. On sam i jego rodzina pomagali artyście wykonując odpłatnie prace stolarskie, drobne naprawy i sprzątając mieszkanie. Zabójca zadał malarzowi siedemnaście pchnięć nożem. Motywem zbrodni było odmówienie przez Beksińskiego niewielkiej pożyczki. Zabójca wraz z szesnastoletnim kuzynem zabrali z mieszkania dwa fotograficzne aparaty cyfrowe, kilka płyt CD oraz niewielką kwotę pieniędzy. Nie wynieśli ani jednego z jego obrazów, grafiki czy rysunku, które na rynku osiągały znaczące ceny. W dwa dni później policja zatrzymała zabójcę i jego krewniaka. W listopadzie 2006 r. Robert K.  został skazany na 25 lat więzienia, jego pomocnik na 5 lat. ( źródło Wikipedia)
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy