W piątek, 25 listopada o godz. 18.00 w Galerii Sztuki Współczesnej w Przemyślu otwarta zostanie wystawa malarstwa Heleny Płoszaj-Wodnickiej.
Autorka ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Zamościu a później Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom z wyróżnieniem obroniła na Wydziale Grafiki w Pracowni Litografii doc. W. Kunza. Jest współzałożycielką Grupy Przemyskiej oraz rodzinnej grupy twórczej „3 Pokolenia/Wodniccy”. Od 1971 była nauczycielką w PLSP w Jarosławiu oraz na Wydziale Plastyki Studium Nauczycielskiego w Przemyślu. Od 1971 zajmuje się malarstwem i rysunkiem. Była stypendystką Ministerstwa Kultury i Sztuki (1973). W br. otrzymała Brązowy Medal Gloria Artis. Jest znaną i cenioną pastelistką. Jej prace znajdują się w zbiorach państwowych w Polsce oraz prywatnych w Polsce, na Ukrainie, we Francji, na Węgrzech, w Norwegii, USA i na Kubie. Ekspozycja z cyklu „Artyści z naszego podwórka” potrwa do 13 grudnia br.
Podziwiam Helenę Płoszaj-Wodnicką za umiejętność tworzenia w najwyższej tonacji: w tonacji krzyku. Nie grozi Jej przy tym niebezpieczeństwo, że krzyk ten stanie się pustym dźwiękiem lub bezzasadnym nawoływaniem. „Nieudany skok”, „Trening”, „Bieg po zdrowie”(z cyklu „Sport”) przedstawiają postać kobiety konwulsyjnie wygiętej, strącającej poprzeczkę, lecącej w przepaść z krzykiem rozpaczy, jak potępieńcy w średniowiecznych scenach Sądu Ostatecznego. Sport staje się współczesną wersją Koła Fortuny, które wynosi człowieka w górę jedynie po to, by strącić go w przepaść.
Helena Płoszaj-Wodnicka
Krzyczą również matki w cyklu „Macierzyństwa”, „Zabawy w rodzinę”, ”Tworzenie mojego świata”, pokazując rozpacz dramatycznym gestem rąk. Trzymają w nich dziecko – małego potworka o ciemnej, pomarszczonej skórze. Czasem towarzyszy im ojciec, niemy świadek sceny. Macierzyństwo kojarzone zawsze z ludzkim szczęściem, radością dnia powszedniego, staje się w pracach artystki „zabawą w rodzinę”, czymś umownym, a jednocześnie tragicznym. Jak w przedstawieniach „Memento mori” twarze tych postaci przeobrażają się w czaszki o pustych oczodołach, a ręce – w suche piszczele szkieletów. Skojarzenie to podkreślają szarości, czernie i ciemne brązy, w jakich utrzymana jest przeważająca część pasteli.
Ten sam nastrój odnajdujemy w cyklach: „Człowiek”, „Tradycja”, „Kain i Abel”, „Osobnicy bez masek”. To co dzieje się między ludźmi ma wymiar groteski (jak w „Tradycji”, gdzie grupa manekinów zachwyca się niemowlęciem – żywą kukłą) i dramatu jednocześnie. Tak przedstawiona jest para w „Osobnikach bez masek” czy postacie z „Kaina i Abla” – milczące, medytujące nad nietrwałością ludzkiego życia. Krzyk cichnie, ustępuje miejsca „Zadumaniu w przestrzeni” i „Zadumaniu w czasie”. Nie jest ono jednak uspokojeniem, lecz rozpaczą, której nie da się wyrazić słowem czy nawet dźwiękiem.
Postacie u Heleny Płoszaj -Wodnickiej – podobnie jak postacie z dramatów Samuela Becketta – są często karykaturalne: przejmujący swą niedołężnością starzec, wdzięcząca się kokietka, zalotnik, łachmaniarz. Wszystkie scharakteryzowane ostro, dosadnie, z wielką dbałością o szczegół. I w tych szczegółach niesłychanie prawdziwe, ujmujące lub odrażające, niekiedy śmieszne, zawsze prawdziwe, choć bywają i dziwaczne. Jest ich niewiele. Umieszczone w ciemnym, nieokreślonym, zawsze ponurym pejzażu, sprowadzonym do kilku szczegółów: zarys wzgórza, ciężkie chmury, drzewo.
Jeszcze częściej jest to pustka: szarość lub czerń w której pogrążone są postacie. Tacy właśnie bohaterowie w tej scenerii odgrywają dramaty, w których chodzi o sprawy najistotniejsze: życie, miłość, śmierć. Bez rozbudowanej akcji, zawiłej intrygi i tłumów na scenie. Wystarczy im kilka zdań (często równie prozaicznych jak sami bohaterowie), oszczędne gesty rąk, milczenie, zaduma lub krzyk. Krzyk potrafiący wyrazić całego człowieka, krzyk który znaczy więcej niż słowa.