W „Dzikusce” i kwiatach zamknięta jest prawie cała Anitta, dziewczyna z notatnikiem pod pachą, która od dziecka podglądała przyrodę. Pierwsze z rodzicami, biologami z wykształcenia, z którymi im była starsza tym dalej zapuszczała się na południe od rodzinnego Sanoka, by kiedyś stanąć na wzgórzu nad Jeziorem Solińskim.
- Tu kiedyś będzie mój dom! - przed laty powiedziała nastolatka, a wszyscy wybuchli śmiechem. – Wtedy to było nierealne – wspomina Anitta. - Potem kolejne lata szkoły, studiów, pracy za granicą i 13 lat spędzonych na Śląsku, ani przez moment nie podpowiadały, że tamte marzenia kiedykolwiek staną się rzeczywistością.
Miłość do przyrody
TO MOŻE CIĘ ZAINTRESOWAĆ
Ale przyroda z Anittą jest zawsze, albo ot tak, na wyciągnięcie ręki, albo w głowie, gdy przez lata mieszkała na szarym Śląsku. Stąd kwiaty w jej pracach, zawsze najbliżej człowieka. - Uwielbiam sadzić, pielęgnować kwiaty, układać w bukiety. Żyją krótką chwilę, ale na obrazach mogą oszukiwać czas – opowiada Anitta Rotter -Pucz. – Długo i cierpliwie szukam kwiatów do malowania, długo je aranżuje, tak by kształt, światło, barwa grały ze sobą idealnie. Kwiaty są kusicielem; bywają delikatne, romantyczne, subtelne, polne, radosne, świeże, ale zamieniają się też w smutne, tęskne, dostojne, nieprzystępne. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich jest uroda.
Od kwiatów do malarstwa
Dlatego od kwiatów, totalnych abstrakcji zaczyna Anitta swoje malarstwo zaraz po skończeniu studiów na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, na wydziale artystyczno-pedagogicznym w Cieszynie. Jest początek lat 90. Polska otwiera się na świat, Anittę ciągnie w nieznane, zaczyna się dla niej czas kilkuletniej podróży po Europie; jest Zurich w Szwajcarii, potem miasta Niemczech i Holandii, gdzie po kilka miesięcy mieszka w dużych rezydencjach i przygotowuje prace do zamawianych wnętrz. Przeważają kwiatowe abstrakcje w ponad metrowych wymiarach.
- To był dla mnie bardzo dobry czas. Byłam młodą dziewczyną po studiach, której obrazy bardzo się podobały, a to mi dawało dużo wiary w siebie – wspomina Anitta.
Z natury samotnica, bardzo lubiąca ludzi, ale potrzebująca dużej przestrzeni tylko dla siebie. Ani jednego dnia nie spędziła w pracy na etacie, ale na pewno pracuje dużo więcej niż określenie „wolny zawód – malarka” sugeruje. Od kilku lat przez cały rok wstaje równo ze wschodem słońca, by jak najlepiej wykorzystać naturalne światło i pracuje do popołudnia.
Od abstrakcji do realizmu w kwiatach, na Śląsku
Po okresie zagranicznych podroży i kwiatowych abstrakcji, dla Anitty przychodzi okres 13 lat spędzonych na Śląsku, w Katowicach, gdzie do perfekcji doprowadza swój warsztat malarki kwiatów, ale tym razem abstrakcję na płótnach zastępuje realizm. Dlaczego wybrałam Śląsk? Ja? Taka zakochana w przyrodzie? – śmieje się Anitta. – Bo tutaj mam przyjaciół, znajomych, tu przez kilkanaście lat tworzyłam z moim ówczesnym partnerem dom. To jest bardzo dobry okres w mojej twórczości. W tamtym czasie pracownię dzieliłam z dwoma kolegami-realistami, którzy nie do końca zachwycali się moimi kwiatowymi abstrakcjami, a ja na przekór chcąc udowodnić, że też potrafię świetnie malować, maksymalnie skoncentrowałam się na realizmie, co z wykorzystaniem motywów kwiatowych jest szalenie trudną, ale docenianą sztuką. Na Śląsku zdobyłam duże uznanie w galeriach i wśród prywatnych kolekcjonerów. W 2003 r. zmienia się wszystko, Anitta jest już zmęczona Katowicami, kwiatami w swojej twórczości. Ryzykuje i na stałe przenosi się do wymarzonej Woli Justowskiej w Krakowie. Biega i ogląda obrazy Wyspiańskiego, Mehoffera, na nowo wierzy w siebie jako malarkę. Kraków inspiruje ją do pracy nad portretami. Wyzwaniem staje się portret dziecięcy. Dziecko fascynuj ją swoją szczerością, naturalnością, radością i spontanicznością.
Fascynacja portretem dziecka
Portret dziecka bardzo trudny, choćby ze względu na modela, który ulega niesłychanie szybkim przemianom psychicznym i fizycznym, jest czymś w rodzaju błyskawicznie zapełniającej się ludzkiej karty, sprawia, że o sukces w tym temacie bardzo trudno. Anitta egzamin z psychologii dziecięcej zdaje bardzo dobrze i szybko jej portrety dzieci znajdują w Krakowie licznych klientów, a w nieistniejącej już galerii „Kocioł Artystyczna” odbywa się wystawa portretów dziecięcych.
ZOBACZ TAKŻE
Kraków, dużo bliżej położony Bieszczadów niż Katowice przypomina też Anicie o dawnych marzeniach tamtej dziewczynki sprzed lat.
Od kilku lat malarka jest w swoim domu na solińskim wzgórzu, skąd ma widok na zatokę tak piękny, że wbija w ziemię każdego gościa, który po raz pierwszy się tam zjawi. Nowe miejsce przynosi nowe inspiracje. Z prawie wszystkich ścian w domu Anitty spogląda Jezioro Solińskie; latem, zimą, wiosną, jesienią, o świcie i zmierzchu.

Po kwiatach i portretach, czas na pejzaż
Malarka żartuje, że ten dom jest prezentem jej samej dla siebie, gdy po czterdziestych urodzinach nagle zapragnęła gdzieś zapuścić korzenie, poczuć się u siebie. Dom na solińskim wzgórzu jest takim spełnieniem. Ale i też miejscem, które wprawia w osłupienie. Stereotyp bieszczadzkiej, często biednej i przaśnej artystki tak mocno zakodował się w powszechnej wyobraźni, że kłopotem staje się klasyfikacja Anitty. Do tego Anitta, choć jak żartobliwie o sobie mówi, jest bieszczadzką singielką, to świetnie sobie radzi, samodzielnie wybudowała duży, piękny dom będący jej azylem.
Niekończąca się podróż
ZOBACZ TAKŻE
- Cięgle szukam. Stąd kwiaty, akty kobiece, portrety dziecięce, pejzaże, portrety pięciu prezydentów, które namalowałam do rzeszowskiego ratusza, współpraca z rzeszowską galerią BWA, prace będące dekoracjami hoteli i winnicy i inne projekty, które już mi chodzą po głowie. Staram się nieustannie rozwijać – mówi Anitta. - W Polańczyku znalazłam swój mikrokosmos, ale ostatniego słowa co do moich pracy i miejsca na ziemi jeszcze nie powiedziałam.