Reklama

Kultura

Kryciński o fascynacji Pogórzem Przemyskim i krwawym zakolu Sanu

Alina Bosak
Dodano: 04.03.2020
49830_krycinski
Share
Udostępnij
– Opuszczone, walące się chaty, cerkiew zupełnie inna niż rosyjskie na Mazowszu, zdziczałe, zarośnięte pokrzywami sady, opowieści miejscowych dzieci o tym, żeby do lasy nie chodzić, bo tam banderowcy siedzą – to wszystko zostało w mojej głowie – tak Stanisław Kryciński opisał początki swojej fascynacji Pogórzem Przemyskim. Poświęcił mu już drugą książkę „W krwawym zakolu Sanu”, pełną map, archiwalnych zdjęć i zbieranych od kilkudziesięciu lat informacji. O zgłębianiu historii tych ziem opowiedział podczas spotkania w księgarni Libra w Rzeszowie. 
 
– W dzieciństwie trafiłem na kolonię do wsi Dobra Szlachecka, pomiędzy Sanokiem a Dynowem. To było około 1965 roku. Spędziłem tam miesiąc i wyczułem tajemnicę. Wychowałem się na Mazowszu, gdzie wielokulturowość nie jest tak widoczna. A w Dobrej zetknąłem się ze zjawiskiem, którego w ogóle nie znałem, a które jako dziecko mocno odbierałem. Opuszczone, walące się chaty, cerkiew zupełnie inna niż rosyjskie na Mazowszu, zdziczałe, zarośnięte pokrzywami sady, opowieści miejscowych dzieci o tym, żeby do lasu nie chodzić, bo tam banderowcy siedzą – to wszystko zostało w mojej głowie i kiedy poszedłem na studia w 1973 roku, to od razu na pierwsze studenckie wakacje postanowiłem pojechać w Bieszczady – wspomina Stanisław Kryciński. 
 
Podczas tamtego obozu wędrownego przeszedł „kawał” gór i ożyły wspomnienia z dzieciństwa. – Na szlaku przez Komańczę, Cisną, Wetlinę, Berehy, Ustrzyki, Kalnicę, Otryt i Żuków jeszcze przedostatnie, pojedyncze chyże można było zobaczyć. Cerkwi nie było prawie w ogóle w tej południowej części – wspomina. – Mojej ciekawości to nie zaspokoiło, ale utwierdziło w przekonaniu, że coś tu się wydarzyło i właściwie nie wiadomo co. Literatura dostępna w tamtym czasie, to były głównie „Łuny w Bieszczadach”. Cały problem Pogórza i nie tylko sprowadzał się do najtragiczniejszych wydarzeń od 1944 do 1947 roku, pozostawiając gdzieś na boku fakt, że te ziemie mają historię sięgającą wielu tysięcy lat. Znaleziska archeologiczne świadczą, że tamtędy chodziły karawany kupieckie, docierały różne ludy z południa, już w epoce brązu. Tu odkryto dwie najstarsze osady słowiańskie – w Bachórzu i w Jabłonicy Ruskiej. Słowianie zakładali je nad Sanem już pod koniec V wieku n.e. 
 
Bieszczady i Pogórze tak bardzo go zaintrygowały, że mimo studiowania chemii na Politechnice Warszawskiej, coraz bardziej dryfował w stronę zgłębiania dziejów tych terenów. W 1976 roku poszedł na roczny kurs przewodnicki i w 1977 roku został studenckim przewodnikiem beskidzkim. – Nie zrobiłem uprawnień państwowych, ponieważ na egzaminie trzeba było wykazać się także wiedzą na temat Beskidów Zachodnich, które mnie nie interesowały. Pasjonowały mnie Beskidy od Popradu na wschód, właśnie te wysiedlone – opowiada Kryciński. Po studiach pracował w różnych firmach na stanowiskach związanych ze swoim uniwersyteckim wykształceniem, potem przez 18 lat (od 1990 do 2008) prowadził własne wydawnictwo, by w końcu związać się z podkarpacką Librą PL, pod której skrzydłami pisuje książki do dziś. Wydane właśnie „Pogórze Przemyskie. W krwawym zakolu Sanu” jest kontynuacją opowieści o pograniczu, zawartą w książce „Pogórze Przemyskie. Tajemnice doliny Wiaru”. 
 
– O Pogórzu Przemyskim napisałem wcześniej przewodnik, ale czułem niedosyt. To były suche opisy miejscowości, które nie zawierały w sobie tego wszystkiego, co uważałem za warte przekazania czytelnikom. Dlatego dojrzewała we mnie myśl, by napisać o Pogórzu chociaż jedną książkę nie będącą przewodnikiem. Ale w jednej książce nie udało się zmieścić wszystkiego. Powstały „Tajemnice doliny Wiaru”, a teraz kontynuacja – „W krwawym zakolu Sanu” – obejmująca północno-zachodnią część Pogórza Przemyskiego, od doliny Stupnicy, nad którą leży Bircza, po San od północy i południa. Od południa granicą jest linia wiodącą przez miejscowości: Dobra Szlachecka, Kreców i Kuźmina. W planach mam napisanie jeszcze trzeciej książki – o południowej części Pogórza. 
 
Tytuł „W krwawym zakolu Sanu” sugeruje, że czas wojennego i powojennego dramatu wiosek na tym terenie, których mieszkańcy ginęli z rąk UPA i poakowskiego podziemia, również jest opisany. – Starałem się na tę historię spojrzeć inaczej niż przekazy, którymi karmiono mnie w czasach PRL-owskich, o okropnych Ukraińcach, którzy mordowali niewinnych Polaków. Z czasem okazało się, że historia, jak to historia, jest bardziej skomplikowana. Po 90. roku ukazało się sporo opracowań polskich i ukraińskich, które pozwalały poznać także punkt widzenia drugiej strony – mówi Stanisław Kryciński. – oczywiście to tylko fragment długiej historii tych terenów.
 
Jak przypomina autor książki „W krwawym zakolu Sanu”, patrząc na czasy średniowiecza, sporo wsi, szczególnie nad Sanem, założonych było jeszcze w czasach ruskich. Do II poł. XIV w. teren Pogórza Przemyskiego należał do Rusi Kijowskiej. W czasach Kazimierza Wielkiego podejmowano próby podboju, a za czasów Władysława Jagiełły przyłączono Ruś Czerwoną do Korony. Wcześniej powstawały na tym terenie wsie na prawie ruskim i ono lub związane z nim elementy utrzymywały się po przyłączeniu do Korony dość długo, nawet do XVI wieku. Przez te ziemie przeszli w latach 30-40 XIII wieku Tatarzy. Splądrowali wioski, a ich mieszkańców wzięli w jasyr. Wtedy zniknęły osady, które istniały tam od VII wieku, jak Ulucz, Jabłonica Ruska. Dopiero później, w drugiej połowie XIV wieku i w wieku XV je odbudowano. Większość wsi powstała już w czasach Korony, na prawie wołoskim lub niemieckim.
    
W czasach studenckich i później Stanisław Kryciński regularnie przyjeżdżał na Pogórze i wędrował po jego najdalszych zakątkach, odkrywając i dokumentując na fotografiach budowle, których dziś już nie ma. – Co roku zabierałem niewielką grupę studentów na to wędrowanie – wspomina. – Na początku października, aby odpocząć po ciężkich wakacjach w wysokich górach środkowej Europy, wybieraliśmy się na Pogórze Przemyskie. Chodziliśmy po kilkanaście kilometrów dziennie, często odpoczywając i przyrządzając coś smacznego nad ogniskiem. Zaglądaliśmy do nieistniejących już wsi, używając przedwojennych map Wojskowego Instytutu Geograficznego. Chodzenie bez starych map w celach rozpoznania, co kiedyś na tym terenie było, nie ma sensu. Na starych mapach są zaznaczone dawne cerkwie, cmentarze, dwory, młyny, zabudowa. I nawet jeśli tej zabudowy współcześnie już nie ma, mogliśmy do jej śladów dzięki tym mapom dotrzeć. Najłatwiej w porze „bezlistnej” – wczesną wiosną lub późną jesienią.      
 
Przez wiele lat, podczas badań terenowych, robił zdjęcia i rozmawiał z ludźmi pamiętającymi czasy wojny. – Niektórzy nie chcieli rozmawiać, ale byli i tacy, którzy opowiadali, jak się tam żyło przed wojną, w czasie i po niej. Zapisywałem to wszystko. Tak powstał spory zbiór, który posłużył do pisania książki o Pogórzu. Sporo o nim wiem, ale wciąż, pisząc książki, odkrywam nowe rzeczy. Internet pozwala trafiać na nowe tropy, docierać do zdigitalizowanych książek, których nie ma nawet Biblioteka Narodowa. Tą drogą trafiłem na wnuka ostatniego właściciela Krecowa, który opisał mi wiele ciekawych perypetii swojej rodziny, udostępnił zdjęcia. Internet daje również dostęp do geoportalu, na którym można oglądać wizualizacje terenu powstałe w wyniki lotniczego skanowania laserowego, tzw. LiDAR. Korzystają z nich archeolodzy. Mnie pozwala to trafić w terenie na ślady dawnych grodzisk, wałów obronnych itp. Tak zbadałem m.in. górę Gródek w masywie między Dobrą a Kuźminą. Na niej również niegdyś znajdował się gród. 
 
Książka Krycińskiego zawiera wizualizacje LiDAR, a także archiwalne zdjęcia, mapy współczesne i przedwojenne, plany katastralne z czasów austro-węgierskiej monarchii, projekty i rysunki cerkwi już nieistniejących. Można zobaczyć wnętrza opuszczonych domów z lat 80., wykonane w 1978 roku zdjęcie już nie istniejącej cerkwi w Krecowie i fotografie dokumentujące rozbiórkę cerkwi w Żohatyniu. Kryciński przywraca pamięci ludzkiej wiele postaci, opowiada m.in. o twórcy ludowym Mykole Mazuryku z Brzeżawy, do którego chaty pod strzechą trafił w 1980 roku i z przyjacielem udokumentował jego rzeźby i obrazy. Przypomina także relacje z czasów, kiedy w lasach kryli się polscy partyzanci i oddziały UPA. Pisze o tym szeroko w takich rozdziałach jak „Czas kamieniał w Birczy”.  
 
– Bezsensownie mordowano się nawzajem – uważa Stanisław Kryciński. – Na Pogórzu więcej osób zabili Polacy. Było na tym terenie ok. 1600 partyzantów wywodzących się z oddziałów akowskich, które przywędrowały tu z okolic Lwowa. Dowództwo uważało, że kiedy skończy się wojna, trzeba będzie z powrotem bić się o Lwów, bo nikomu do głowy nie przyszło, że granica nie będzie na Zbruczu, tylko na Sanie. Gromadzono więc siły tutaj, by szybko mogły wrócić pod Lwów. W 1945 roku uaktywniła się także partyzantka ukraińska, głównie przeciwstawiała się  wysiedleniom, które rozpoczęły się pod koniec 1944 roku. Dochodziło także do starć z polskimi partyzantami. Polacy prowadzili akcje pacyfikacyjne we wsiach ukraińskich w okolicach Dynowa, jak Łubno, Hłudno. Ginęło po kilkadziesiąt osób. Była akcja w Pawłokomie 3 marca 1945 roku. Tam doszło do splotu wydarzeń i łańcuszka odwetów. W efekcie zamordowano ponad 360 osób – jak podaje strona ukraińska, również kobiet i dzieci. 11 kwietnia była akcja na wsie nad Stupnicą – Bachów, Brzuskę i Sufczynę. Widząc bezsens tego wzajemnego mordowania, walczący w AK Serb „Draża” – Dragan Mihajlo Sotirović – doprowadził w maju 1945 roku do podpisania w Siedliskach zawieszenia broni pomiędzy UPA i polskimi oddziałami partyzanckimi. Mordy rzeczywiście na krótko ustały. Jesienią 1945 roku sytuacja też się zmieniła. Oddziały poakowskie przedzierały się na zachód, a na te ziemie weszło Wojsko Polskie, które dość brutalnie zabrało się za wysiedlenia. UPA podjęła akcję odwetową, głównie przeciwko wojsku. Wtedy doszło do ataków na Birczę, gdzie znajdował się garnizon. Jesienią w sytuacji już beznadziejnej dla Ukraińców, bo zrozumiano, że wysiedleń nie da się powstrzymać, dowództwo UPA wydało rozkaz, by palić wsie po wysiedlonych aby nie zajęli ich polscy osadnicy. To niczego nie zmieniło, ale propagandzie dało argument. Tamte lata są mocnym, ale jedynie fragmentem historii Pogórza Przemyskiego. Historii, która do dziś jest dobrze nie poznana.   
 
*** 
Cytowane wypowiedzi są zapisem ze spotkania z czytelnikami w Rzeszowie. Nie były autoryzowane. 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy