Najnowsza książka Andrzeja Potockiego przywraca pamięć o przedwojennym sztetlu – żydowskim miasteczku, słynnym na całą Rzeczypospolitą z siedziby dynastii rabinów Friedmanów. Tym samym przywraca miastu zapomnianą tożsamość.
Jest to chyba najbardziej osobista książka autora, który dzieciństwo spędził w Rymanowie bawiąc się wśród pozostałości maceb na miejscowym kirkucie. Nie zdawał sobie wtedy sprawy z tego, iż jest to żydowski cmentarz, zaś opustoszałe mury synagogi to resztki żydowskiego domu modlitwy.
Przed wojną działało w Rymanowie pięć synagog. Z czterech nie pozostał żaden ślad. Podobnie jak z ogromnego eklektycznego pałacu cadyków, który był ozdobą miasteczka. W 1945 r. ostał się po tym gmachu jedynie niewielki, wyrównany placyk, gdzie dzieciaki grały w piłkę. Pierwszych chasydów w czarnych kapeluszach i chałatach, z pejsami Andrzej Potocki zobaczył po raz pierwszy dopiero w połowie lat 60-tych. Prawdopodobnie przyjechali w sprawie ekshumacji prochów rabina Horowitza i przeniesienia ich do Izraela. Wtedy niecodzienni goście wydali mu się przybyszami z innego świata. Z rzeczywistości międzywojnia, obecnej jedynie we wspomnieniach rodziców:
Szacunku do Żydów nauczyła mnie matka, wysiedlona ze Lwowa na Syberię. Życie uratowały jej dwie Żydówki, z których jedna miała pierzynę – prawdziwy w tamtym klimacie skarb – mówi Andrzej Potocki, który z biegiem lat nauczył się odczytywać ślady cywilizacji startej w proch przez hitlerowców. Jako dyrektor Bieszczadzkiego Domu Kultury pracował w późnorenesansowej synagodze w Lesku. Razem z młodzieżą rekonstruował polichromię maceb na miejscowym kirkucie.
W Rymanowie wokół synagogi i pałacu rabinów istniała cała żydowska dzielnica: cheder, szkoła religijna, a nad rzeką mykwa – rytualna łaźnia, przytułek i szpital. Nie pozostał po nich ślad. W roku 1939 w miasteczku liczącym niemal 4 tys. mieszkańców jedną trzecią stanowili Żydzi. To tyle samo co w ówczesnym Rzeszowie i znacznie mniej niż w Tarnobrzegu i Dukli (po 80 proc.). Trudno jednak użyć określenia „starozakonni”. Na fotografii przedstawiającej dwudziestoosobową Radę Miasta Rymanowa w 1938 r. dziewięć osób stanowili Żydzi. (Nie było Rusinów czy Łemków.) Widać jednak, iż tylko jeden z nich nosił chasydzki chałat. Pozostali jego rodacy stanowili miejscową inteligencję, pełniąc zawody lekarzy, adwokatów, przedsiębiorców. „Żydzi rymanowscy” to historia rozwoju i zagłady tego świata.
Dopiero od niedawna czynione są próby jego wskrzeszenia. W roku 2005 odrestaurowana została synagoga, do której przybywają chasydzi z całego świata pielgrzymujący do oheli – miejsca pochówku słynnego rodu cadyków Horotitzów, szczególnie zaś do grobu Menachema Mendla.
Z Rymanowa wywodzi się także Izaak Izydor Rabi, światowej sławy fizyk, laureat nagrody Nobla. Na reprodukowanej fotografii zasiada on w szacownym gronie noblistów: Bohra, Franka i Einsteina. Wyjechał on z rodzicami z rodzinnego miasteczka w wieku trzech lat. „Gdybym tu pozostał, byłbym jak ojciec krawcem”- powie Rabi, który w roku 1971 odwiedził Rymanów.
W książce znajdziemy unikalne zdjęcia miejscowej społeczności, w tym odnalezione przez autora wśród dwóch milionów zdjęć z Europy Wschodniej zgromadzonych w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Wiele z nich spoczywało w archiwum Instytutu niezidentyfikowanych lub źle opisanych. Znakomitym dodatkiem jest żydowska ikonografia artystyczna: obrazy przedstawiające tę społeczność – dzieła artystów XIX i XX stuleci. Wydanie publikacji było możliwe dzięki pomocy Wojciecha Fabrańca, burmistrza Gminy Rymanów.
Andrzej Potocki, Żydzi rymanowscy, Wyd. Libra, Rzeszów 2018