Bartek Sabela, łodzianin z urodzenia, warszawiak z wykształcenia i zakopiański ceper z wyboru jest autorem równie wzruszającej, co przerażającej opowieści będącej zapisem jego kilkutygodniowej podróży po Uzbekistanie do źródeł wymierającego Morza Aralskiego. Kiedyś jedno z czterech największych jezior na świecie, źródło życia i dobrobytu w Azji Środkowej, dziś zamienia się w bajoro, bo przed laty I sekretarz ZSRR, Nikita Chruszczow wpadł na szaleńczy pomysł stworzenia na obszarach pustynnych największych na świecie plantacji bawełny. I co z tego, że głupota wszechwiedzącego I sekretarza doprowadziła do unicestwienia dziesiątek gatunków roślin, ptaków i zwierząt, że zmajstrował największą katastrofę ekologiczną w dziejach współczesnego świata, w końcu przyczynił się do upadku gospodarczego, ekonomicznego i demograficznego całej krainy w centrum Azji? Wszystko to bez znaczenia. Tak jak bez znaczenia jest interes jednostki kiedyś w ZSRR, a dziś w postsowieckich, często marionetkowych republikach w Azji Środkowej.
Wystarczy zajrzeć do atlasu, albo na mapę Azji, Morze Aralskie ciągle tam jest, choć w rzeczywistości już dogorywa i powoli zamienia się w jałową, bezkresną pustynię. 40 lat nawadniania pustynnych plantacji bawełny w Uzbekistanie, Turkmenistanie i Kazachstanie zrobiły swoje i wyssały wodę z Morza Aralskiego, zasilanego przez dwie rzeki Amu-darii i Syr-darii. Zrobiło to ponad 40 tys. kilometrów kanałów nawadniających, tak niechlujnych i nieszczelnych, że 70 proc. wody odbieranej rzekom nie dociera ani do upraw, ani do Morza Aralskiego.
Ktoś może zadać pytanie, jak w XX wieku mogło dojść do ekologicznego barbarzyństwa na oczach całego świata? Ale czy ktoś mógł, albo chciał się sprzeciwić ZSRR? Retoryczne pytanie. Tym bardziej, że myśl sowiecka jeszcze kilka lat temu bardzo poważnie rozważała, czy nie uratować Morza Aralskiego wysadzając w powietrze lodowce Pamiru i Tien-szanu przy użyciu broni atomowej. Tak, tak, to nie żart. Tak samo jak nie był filmowym efektem specjalnym zamysł sowieckich planistów, którzy planowali całkiem na serio… zmianę biegu rzek syberyjskich, tak by ich wody skierować na suche stepy i pustynie Azji Środkowej. Wiadomo przecież, że na syberyjskiej wiecznej zmarzlinie nic nie urośnie, więc czemuż by nie wykorzystać tych ogromnych ilości wody i nie skierować ich w inny rejon świata. A że być może doprowadziłoby to do zalania połowy Azji? Kto by się tym przejmował przy imperialnej, aroganckiej pysze.
Bartek Sabela w swej wędrówce do brzegów wysychającego Morza Aralskiego zabiera nas też w podroż po pięknym, z długą historią kraju, jakże jednak wymęczonym i zastraszonym pod totalitarnymi rządami Isloma Karimova, prezydenta Republiki. W stolicy kraju w Taszkencie, Bartek niepodziewanie odkrywa drugą twarz miasta, skutecznie skrywaną przed turystami, gdy oddalając się od monumentalnego, wysprzątanego centrum, przez przypadek, a właściwie przez dziurę w murze przedostaje się do starych uliczek i zaułków historycznego miasta. Przeznaczonego do wyburzenia, bo w to miejsce mają powstać wieżowce i biurowce z wielkiej płyty. Na każdym kroku niszczona jest historyczna, wielowiekowa tkanka miejska, a wraz z nią wielowiekowe tradycje wyznaczające rytm życie Uzbeków. Najbardziej jednak przygnębiające wrażenia robi Mujnak – miasto widmo. Kiedyś metropolia nad brzegami cudownego Morza Aralskiego, bogata, z turystami, fabrykami przetwórstwa rybnego, pensjonatami, hotelami, kinami, teatrami i zasobnymi mieszkańcami, dziś strasząca ruinami budynków i garstką starców i dzieci, którzy tu jeszcze zostali, bo nie mają, gdzie wyjechać za domem i chlebem.
Aż po horyzont ciągnie się spalona w słońcu, wyschnięta ziemia, z zatopionymi w piachu kutrami i statkami pasażerskimi, przerażający widok, o którym Ryszard Kapuściński w „Imperium” napisał: Nie ma już ani śladów, ani ogrodów, nie ma kóz i owiec. Miliony ludzi chodzą bez pracy i bez żadnej szansy, żeby ją dostać. Aral umiera…
Bartek Sabela, „Może (morze) wróci”, Wydawnictwo Helion, Gliwice 2013