Reklama

Biznes

Gdzie powinni pracować – a gdzie nie – członkowie rodziny wicemarszałka

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 11.06.2013
4986_Urzad-wojewodzki
Share
Udostępnij
Dwaj zięciowie i córka Jana Burka pracują w instytucjach podległych Urzędowi Marszałkowskiemu, co podczas konferencji prasowej polityków PO wyciągnął nowemu wicemarszałkowi były już członek zarządu województwa, Sławomir Miklicz. Z formalnoprawnego punktu widzenia był to strzał kulą w płot, bo do złamania prawa nie doszło. Problem jednak jest, tylko leży gdzie indziej i ma charakter bardziej moralny niż prawny. Aby go rozwiązać, potrzebne są jednak być może zmiany w prawie. A do tych nikt się nie pali.
 
Ale po kolei. Zięć wicemarszałka Burka jest wicedyrektorem Filharmonii Podkarpackiej, odpowiedzialnym za sprawy techniczno-inwestycyjne. Jak zapewnia on sam, jego teść, i dyrektorka Filharmonii, objął to stanowisko zanim jeszcze ożenił się z córką Jana Burka. Drugi zięć jest wiceprezesem Spółki Lotniskowej „Rzeszów-Jasionka”. Jak tłumaczy wicemarszałek, nie miał z tą nominacją nic wspólnego, zięcia powołała rada nadzorcza. Córka wicemarszałka pracuje w Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Jak tłumaczy Burek, z jej zatrudnieniem również nie miał nic wspólnego; córka podjęła pracę w RARR ileś lat temu, a dostała się tam z urzędu pracy.

Zatrudnienie zgodne z ustawą

Z formalnoprawnego punktu widzenia jakiekolwiek tłumaczenia są tu zbędne, bo do złamania prawa w żadnym z tych przypadków nie doszło. Ustawa o pracownikach samorządowych z 21 listopada 2008 r. precyzuje bowiem, że  m.in. w urzędach marszałkowskich (ale także urzędach gminy, starostwach itd.) oraz instytucjach im podległych, nie mogą być zatrudnieni małżonkowie oraz osoby pozostające ze sobą w stosunku pokrewieństwa do drugiego stopnia włącznie lub powinowactwa pierwszego stopnia oraz w stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli, jeżeli powstałby między nimi stosunek BEZPOŚREDNIEJ (podkr. moje – JK) zależności służbowej. Czyli, mówiąc prościej, dyrektor Filharmonii, prof. Marta Wierzbieniec, nie mogłaby być córką bądź synową wicemarszałka Burka, ale już nie ma przeszkód, by jej zastępcy byli tak blisko z nim skoligaceni.
 
Poseł Stanisław Ożóg, lider PiS w okręgu rzeszowskim, stoi na dokładnie takim samym stanowisku. Jego zdaniem, burza wywołana wokół krewnych Jana Burka przez radnego Miklicza świadczy o tym, że „kolegom puszczają nerwy”. Według Ożoga, politycy PO mogą obawiać się tego, co nowy marszałek Władysław Ortyl odkrył po ich rządach, więc atakują.
 
– Myślę, że to nie koniec gorących starć – przyznaje poseł Zbigniew Rynasiewicz, szef podkarpackiej PO. Zastrzega, że nie interesują go powiązania rodzinne polityków, jeżeli tylko powstałe w ten sposób konfiguracje personalne nie są sprzeczne z prawem. Zdaniem Rynasiewicza, „trudno stawiać komuś tamę w zatrudnieniu” i każdy przypadek powinien być rozważany indywidualnie. 0 Z drugiej strony nie dziwię się zdenerwowaniu Sławomira Miklicza, bowiem działalność Jana Burka spowodowała, że jest on na etapie poszukiwania pracy – dodaje lider PO na Podkarpaciu.   
 
Ustawa nie kończy sprawy
 
W stosunkach między polskimi partiami „wart jest pałac Paca i Pac pałaca”. Jeżeli więc jedna partia zarzuca drugiej partii (i vice versa) nepotyzm i tym podobne, to jest to najczęściej egzemplifikacja zasady Kalego. I, żeby była jasność, dotyczy to wszystkich partii.
 
Nie dziwi, że platformersi podczas konferencji prasowej „zapomnieli” o zapisie ustawy o pracownikach samorządowych, korzystnym dla Burka. Ale dlaczego zapomniał o nim sam Burek, który – zamiast powołać się na konkretny przepis prawny – brnął podczas spotkania z dziennikarzami w zawiłe wyjaśnienia?
 
Jednak czy to, że ustawowy zapis wygląda jak wygląda, kończy sprawę? Bynajmniej. Choć, zdaniem dr. Dominika Szczepańskiego, politologa z Uniwersytetu Rzeszowskiego, sprawa nie jest prosta. Zakaz zatrudniania rodziny nie powinien, jego zdaniem, dotyczyć wyłącznie stanowisk bezpośrednio podległych  zarządowi województwa (w tym konkretnym przypadku  – reprezentowanemu przez wicemarszałka), lecz wszystkich stanowisk dyrektorskich w instytucji podległej Urzędowi Marszałkowskiemu. Ale już sytuacja komplikuje się, gdy nowy zarząd, który „z dobrodziejstwem inwentarza” przejął schedę od poprzedników, znajduje w instytucjach sobie podległych członków rodziny, którzy nie tylko nie są tam z politycznego nadania, ale zaszli wysoko w hierarchii danej instytucji pnąc się samemu po szczeblach kariery. Czy wówczas pozbawianie ich stanowisk byłoby sprawiedliwe? Politolog z URz uważa, że to byłby absurd i sugeruje, że każda taka sytuacja powinna być przedmiotem odrębnej analizy.

Prawo na straży dobrego obyczaju?
 
W takim przypadku stosowniejszy od prawa byłby dobry obyczaj, który podpowiada, które relacje rodzinne w samorządach i instytucjach im podległych są niezdrowe. Ale jeżeli ma miejsce rozdźwięk między prawem a dobrym obyczajem, to być może trzeba zmienić prawo. Jak bowiem podpowiada zdrowy rozsądek poparty życiowym doświadczeniem, w polityce i samorządzie dobry obyczaj rzadko się zakorzenia, jeżeli nie jest poparty prawem. To wymagałoby jednak nowelizacji ustawy o pracownikach samorządowych. Już słyszę larum polityków, że przecież nie można wszystkiego regulować prawem. Owszem, to prawda, ale – z drugiej strony – odnoszę wrażenie, że ta kwestia mogła zostać w ustawie o pracownikach samorządowych uregulowana lepiej niż została. Jednak partie – i to bez wyjątku – nie są tym zainteresowane, bo… przecież każdy ma jakichś krewnych, przyjaciół, znajomych, którym trzeba „załatwić” posadę. Im coś jest tu mniej ostro dookreślone, tym lepiej.
 
Poseł Ożóg przyznaje, że obecnie obowiązująca ustawa nie jest być może doskonała i że „powinna nastąpić inwentaryzacja samorządności pod względem rozstrzygnięć prawa”. W sprawie wicemarszałka Burka uważa, że choć pod względem prawnym jest wszystko w porządku, to jednak – w odniesieniu do budzącej największe wątpliwości sprawy jego zięcia jako wicedyrektora Filharmonii – „pewna przejrzystość sugerowałaby, aby sprawy kultury powierzyć innemu członkowi zarządu”. Bo na razie instytucję, której wicedyrektorem jest zięć, z ramienia zarządu województwa nadzoruje… teść, odpowiedzialny m.in. za sprawy kultury. Podobnego zdania jak lider PiS, jest poseł Rynasiewicz. 
 
Więc może przynajmniej marszałek Ortyl skorygowałby swojemu zastępcy zakres obszarów, za które ten odpowiada? 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy