Laila Arifulina, tancerka baletowa, absolwentka Szkoły Baletowej przy Teatrze Bolszoj w Moskwie oraz studiów aktorskich i reżyserskich. Tatarka urodzona w Moskwie, która zamieszkała w Rzeszowie, bo zakochała się w chłopaku z tego miasta, studencie wychowania fizycznego na Uniwersytecie Moskiewskim. Dla niego zostawiła Moskwę, pracę w zespole Moskoncert, i przeniosła się na Podkarpacie. Założycielka i pedagog Studia Baletowego w Rzeszowie. Reżyserka widowisk baletowych: Dziadek do orzechów", „Piotruś i Wilk", „Kopciuszek", „Królowa śniegu”, „Księga dżungli", „Przygody Alicji”, przygotowanych we współpracy z Filharmonią Podkarpacką. Związana także z ODK Nowe Miasto i Teatrem Maska w Rzeszowie.
Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Na czym polega fenomen tańca, bez którego nijak nie potrafimy wyobrazić sobie dobrej zabawy?
Laila Arifulina: Kilka lat temu byłam na karnawale w Rio de Janeiro i to było dla mnie niezwykłe przeżycie. Tam naprawdę uświadomiłam sobie, że taniec towarzyszy człowiekowi zawsze. Widziałam maleńkie dzieci trzymane na rękach czy w kołysce, które nóżkami, rączkami już ruszały się w rytm zasłyszanej muzyki. Cały świat żył tam tańcem. Człowiek ma genetycznie zakodowany taniec, ruch. Począwszy od bicia serca, które nadaje rytm.
Bez poczucia rytmu też możemy się poruszać po parkiecie?
LA: Oczywiście. Wystarczą dobre chęci, trzeba się otworzyć na własną ekspresję. Kilka razy przygotowywałam choreografię do spektakli i zauważyłam, że aktorzy – z powodu wygórowanych oczekiwań w stosunku do samych siebie – tak się blokowali, iż nie potrafili zrozumieć, że nasza wspólna praca nie miała doprowadzić ich do występów na deskach Teatru Bolszoj, bo to jest niemożliwe, tylko miała wyzwolić drzemiące w nich emocje. To jest najcenniejsze – wyrażanie siebie samego w ruchu. Każdy to potrafi, trzeba tylko dać sobie na to przyzwolenie. Zdarzało się, że po spektaklu aktorzy podchodzili do mnie mówiąc, jak byłam wymagająca, a jednocześnie skuteczna, bo nagle odkrywali w sobie takie umiejętności czy pokłady emocji, o jakich wcześniej nie mieli pojęcia.
Czy w tańcu technika, opanowanie układów tanecznych, są konieczne? Pytamy, bo niekiedy obserwujemy ludzi, którzy szaleją na parkiecie, znajomi się nimi zachwycają, a oni z rozbrajającą szczerością przyznają, że bez wstydu eksploatują nieśmiertelny układ dwa na jeden, przy czym robią to z ogromną ekspresją i radością życia.
LA: (śmiech) Każdy ma własny, oryginalny sposób na wyrażanie siebie w tańcu. W przypadku profesjonalnego tańca trzeba wielu godzin spędzonych na sali ćwiczeń i na parkiecie, ambicji i uporu, żeby pokazać, iż jest się dobrym. Ale są też osoby, które przychodzą na dyskotekę, wcześniej ćwicząc w domu przed lustrem podpatrzone w telewizji ruchy tancerzy, i mają całkiem poprawną świadomość swojego ciała, a efekty taneczne są całkiem fajne.
Skąd się te efekty biorą?
LA: Poprzez naśladowanie przychodzi większa świadomość własnego ciała, a to jest niezbędne w poruszaniu się po parkiecie.
Tylko po co w ogóle być na parkiecie? Po co jest taniec?
LA: Po pierwsze i najważniejsze, człowiek tańczy, by wyrazić w tańcu swoje emocje. W przypadku profesjonalnych tancerzy baletowych taniec jest taką samą sztuką jak muzyka czy malarstwo. Oni chcą coś wnieść do rozwoju sztuki tanecznej, chcą zostawić po sobie ślad. Ale jest też sporo tancerzy, choreografów, których rozpiera wewnętrzna energia, którzy realizują się w tańcu i nie ma dla nich większego znaczenia, czy jest to związane ze sławą, karierą i pieniędzmi. Dla nich najważniejsza jest zabawa w taniec.
Czy szerokość geograficzna wpływa na naszą aktywność taneczną?
LA: Oczywiście. Przecież w Skandynawii nie zobaczymy tak gorących tańców jak np. w Ameryce Południowej. Skandynawowie tańczą, ale dużo spokojniejsze tańce, które pozwalają im oszczędzać energię.
W Polsce słońce aż tak nas nie inspiruje, a w ostatnich latach roztańczyliśmy się niebywale.
LA: Gorący polski temperament znany jest od wieków, a słońca w Polsce też jest dużo więcej niż w Norwegii czy Szwecji.
Jaką rolę w upowszechnieniu tańca w Polsce spełniły takie telewizyjne programy jak You Can Dance czy Taniec z gwiazdami, po których Polska roztańczyła się bardzo, a szkoły tańca przeżyły oblężenie?
LA: Szczęście, że takie programy powstały. Zwłaszcza, że w Polsce brakuje programów związanych z profesjonalnym tańcem. Kiedyś Bogusław Kaczyński prezentował raz w miesiącu najpiękniejsze spektakle baletowe na świecie i tam była szansa na zobaczenie gwiazd światowego baletu. Teraz tego nie ma. Na szczęście jest Internet. Te programy, o których Państwo wspomnieliście, sprawiły, że taniec stał się sztuką bardziej powszechną. Jestem entuzjastką You Can Dance, ponieważ ten program skupia się nie na tańcu towarzyskim i gwiazdach, ale przede wszystkim na pokazaniu różnych technik tańca istniejących na świecie i tysięcy młodych ludzi Polsce, którzy pasjonują się tańcem.
Jednak gdzieś podświadomie największy podziw od zawsze wzbudza w nas balet.
LA: Balet jest najwyższą formą tańca. Uczy się go od najmłodszych lat. Mało tego, uczyć się go mogą tylko osoby, które mają odpowiednią budowę fizyczną. Balet wymaga absolutnego poświęcenia, rygoru i katorżniczej pracy. W Rosji do szkoły baletowej trafia się w wieku 10 lat. Egzamin składa się z trzech etapów. Pierwszym są badania lekarskie oceniające proporcje ciała, szerokość kości, elastyczność mięśni, nawet długość ścięgien, bo ktoś z genetycznie zbyt krótkimi ścięgnami nigdy nie będzie robił takich postępów w ćwiczeniach jak osoba z wrodzonymi, długimi ścięgnami. W drugim etapie sprawdza się uzdolnienia rytmiczno-muzyczne kandydatów. W ostatnim lekarze oceniają wydolność organizmu. Bardzo podobnie, jak to się robi w przypadku kandydatów na sportowców. Osoby przyjęte do szkoły baletowej czeka potem wiele lat ciężkiej pracy, a po ukończeniu szkoły niepewność zatrudnienia. Balet nie jest powszechnie znany i promowany. Sama nie pamiętam, kiedy w Rzeszowie był ostatnio. A Państwo?
Też nie. Pamiętamy jedynie, że kolejni prezydenci mieli mgliste idee teatru muzycznego w Rzeszowie i na tym się skończyło. Balet wymaga dużych ambicji?
LA: Różnie z tym bywa. Są bardzo ambitni rodzice, którzy zachęcają dziecko do tańca. Ale są też dzieci w wieku 10 lat, już tak bardzo dojrzałe, zafascynowane tańcem i ukierunkowane na balet, że bardzo świadomie oddają się ciężkiej pracy. Zdarza się również, że ogromnie utalentowane dzieci szybko rezygnują z baletu, bo rodzice są temu absolutnie przeciwni, gdyż nie traktują baletu jako poważnego zawodu na przyszłość. No cóż, zawody artystyczne są szalenie trudne i mogą dawać niepewny los, ale jaki byłby świat, gdyby nie było na nim muzyków, malarzy, tancerzy, aktorów?
Ale nie żałuje Pani, że będąc tancerką wielu rzeczy musiała Pani sobie odmawiać?
LA: Nie traktuję tego w kategoriach strat, choć rzeczywiście, na łyżwach stanęłam dopiero w wieku 30 lat, a na nartach kilka lat temu. Wcześniej nie było o tym mowy z obawy o kontuzje, które uniemożliwiłyby mi wykonywanie zawodu tancerki. Każda kontuzja powodowała przerwę w treningach, a do tego dochodził jeszcze strach, jak się ta kontuzja odbije na możliwościach tanecznych już po wyleczeniu.
Mówiliśmy o ogromnej pracy, którą trzeba wykonać w szkole baletowej. Tam pewnie jest podobnie jak w szkole muzycznej, gdzie dziecko uczy się jakby podwójnie: przedmiotów muzycznych i ogólnych.
LA: W szkole baletowej wysiłek jest jeszcze większy. Muzyk trenuje tylko ręce i górną część ciała. Tancerz całe ciało. Taniec jest dlatego trudną sztuką, że składają się nań cztery rzeczy: świadomość ciała, świadomość przestrzeni, muzyka i rytm, a wreszcie emocje. To wszystko tancerz musi połączyć w jednej chwili w jedną całość.
Tańczy się głową czy nogami?
LA: Trzeba dojść do takiej wprawy, by nie myśleć o nogach.
Prawdą jest, że nie można dobrze tańczyć tańca towarzyskiego, nie mając baletowych fundamentów?
LA: Rozmawiałam z przedstawicielami szkół tańca towarzyskiego, którzy jeżdżąc na turnieje i obserwując Rosjan czy Ukraińców zauważają, że gdyby nie balet, oni nie mieliby takich sukcesów. Balet jest jak alfabet. Jak fundament. Musimy nauczyć się pewnych zasad, na których zbudujemy resztę. 100 lat temu absolwent gimnazjum czy liceum potrafił świetnie tańczyć. To był element dobrego wychowania. A dziś często maturzyści boją się wyjść na parkiet na studniówce, bo nie potrafią zrobić kroku w tańcu towarzyskim. Dobre wychowanie było w dobrych domach. Reszta tańczyła swoje tańce, osobno lub w parach. I to wcale nikomu nie przeszkadzało. Później nastąpiło wymieszanie: wieś weszła do miasta i wprowadziła tam pewne swoje obyczaje kulturowe.
Bywało, że na zabawie tanecznej jakiś mężczyzna chciał poprosić Panią do tańca, ale odwaga go opuściła, gdy się dowiedział, kim Pani jest?
LA: Oj, było wiele takich sytuacji. Ale np. mąż powiedział mi, że ja nie potrafię tańczyć. W Rosji chodziło się przeważnie na dyskoteki, gdzie każdy tańczył sam sobie. W parach tańczył mało kto, wstydzili się. Gdy ktoś mnie zapraszał do tańca, to próbowałam dopasować się do partnera. Nie ja kierowałam nim, tylko on mną. Wtedy było o wiele łatwiej i jemu, i mnie.
Pani temperament tancerki baletowej pozwala na to, by to partner prowadził?
LA: Teraz tak (śmiech). Kiedyś było odwrotnie. W teatrze tańczyłam z partnerami, ale na innych zasadach. Musiałam pokazać maksimum techniki i emocji, by uwaga widzów była zwrócona na mnie. Kiedy po raz pierwszy zaproszono mnie na dyskotekę w Polsce, wydeptałam nogi pierwszemu partnerowi, drugi wydeptał mnie, w końcu z trzecim znaleźliśmy wspólny język i przetańczyliśmy cały wieczór.
Tańcem można wyrazić wszystkie uczucia, emocje?
LA: Według mnie tak. Być może dlatego tak myślę, że żyję tańcem.
A nam się wydaje, że wyrazić emocje w tańcu mogą głównie profesjonaliści. Wszyscy tańczymy, lepiej lub gorzej, ale wyrażanie emocji to już wyższa szkoła jazdy …
LA: Dzieląc tancerzy na profesjonalnych i nieprofesjonalnych trochę upraszczamy temat. Jeśli człowiek chce i potrzebuje potańczyć, to nie patrzy na to, czy jest profesjonalistą, czy nie.
Gdyby jednak ktoś nie chciał odczuwać stresu wychodząc na parkiet, to powinien swoje umiejętności taneczne doskonalić. Jest to możliwe w każdym wieku?
LA: Ktoś z moich znajomych, prowadzący szkołę tańca, opowiadał mi, że na kurs przyszła para 70-latków, którzy chcieli ładnie zatańczyć na weselu wnuka. To niesamowicie budujące. Ale warto zauważyć, że takie zachowania wynikają również z tego, że w obecnych czasach zmieniło się podejście ludzi do samych siebie, do wieku. Ludzie czują się młodsi i to daje im napęd m.in. do tego, by uczyć się tańczyć.
Co Pani zawdzięcza tańcowi, który towarzyszy Pani od zawsze?
LA: Wielkim plusem wynikającym z tańca jest samodyscyplina. Widza nie obchodzi, co się ze mną dzieje, jakie mam problemy. On oczekuje, bym zatańczyła jak najlepiej. Muszę się zmobilizować. To mi daje napęd. Poza tym taniec jest bardzo uniwersalny, rozwija wszystkie mięśnie, wspaniale odstresowuje, jest największą pasją mojego życia.
Więc tańczmy! Bez względu na wiek, umiejętności, wagę i wykształcenie.